Finał na wysokim „Es” [Zakończenie sezonu artystycznego 2022/2023 w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej]
Rzędy wypełnione po brzegi publicznością, każdy najmniejszy fragment sceny zajęty przez filharmoników, balkony obsadzone muzykami i górujący nad wszystkim potężny Chór Filharmonii Łódzkiej – w piękny piątkowy wieczór 16 czerwca Filharmonia Bałtycka wypełniła się feerią muzycznych barw II Symfonii „Zmartwychwstanie” Gustava Mahlera, kompozycji tyleż majestatycznej, potężnej i doniosłej, ile zaskakującej, pełnej muzycznych zwrotów akcji.
Na gdańskiej Ołowiance już od wejścia nie sposób było nie odczuć atmosfery świętowania, radości i ekscytacji – po udanym, bogatym repertuarowo sezonie nastąpił dzień jego zakończenia w wielkim stylu. Utwory kalibru II Symfonii, ze względu na rozbudowaną formę i konieczność zaangażowania ogromnej obsady, wykonuje się relatywnie rzadko, nic więc dziwnego, że koncert przyciągnął tłumy melomanów. Zapowiedzi przed koncertem dokonał Konrad Mielnik; przybliżył w niej pokrótce tło powstania symfonii, jej układ i niektóre zawarte w niej konteksty. Po wprowadzeniu nadeszła wyczekiwana przez wszystkich chwila – dyrygent wkroczył na scenę i rozpoczął „Zmartwychwstanie”.
Trwające około półtorej godziny dzieło Mahlera to w zasadzie prawdziwy muzyczny spektakl w pięciu częściach, wypełniony rozlicznymi przejmującymi frazami przeplatanymi z błyskotliwymi zwrotami akcji, wymagający od wykonawców nienagannej techniki, dobrej kondycji oraz wyczucia tempa i rytmu. Jednak nie tylko możliwie jak najwierniejsze odzwierciedlenie skomplikowanej partytury stanowi w Mahlerowskiej symfonii wyzwanie dla muzyków, istotną wartość w interpretacji mają tu bowiem znaczenia pozamuzyczne. „Cóż tedy? Czym jest życie; czym – ta śmierć? Czy dane nam jest dalsze istnienie? Czy to wszystko jest snem bezładnym jedynie, czy też życie i śmierć mają sens?” – te i inne pytania kompozytor zadaje słuchaczom, prowadząc ich po zawiłych meandrach życia i śmierci; podejmuje zagadnienia eschatologiczne językiem swojej muzyki, jedynie w poszczególnych częściach wspieranym przez teksty poetyckie.
Stwierdzam z radością, że ów wielki Instrument, jakim była orkiestra w powiększonej obsadzie, pod ręką George’a Tchitchinadzego sprostał wyzwaniu i podołał wykonaniu XIX-wiecznego giganta, co ze względu na liczne zmiany tempa i nastrojowości w „Zmartwychwstaniu” nie jest zadaniem łatwym. Zespół był dobrze przygotowany i reprezentował bardzo wysoki poziom wykonawczy. Prowadzona przezeń fabuła muzyczna uspokajała się, by za chwilę zaszokować i zagrzmieć gniewem; wzruszała przejmującymi, refleksyjnymi frazami, by z nagła wykonać odwrót i wprowadzić nastrój niepokoju. Rzecz jasna nie było to wykonanie studyjne – tu i ówdzie zdarzyło się kilka pomniejszych niedociągnięć dźwiękowych, nie wszystkie wejścia nastąpiły perfekcyjnie równo… jednak na jeden taki moment przypadało kilkanaście innych, które sprawiały, że szybko porzucałam myśli o niedokładnościach i dawałam się pochłonąć muzycznej narracji. Na uznanie zasługuje także wykonanie warstwy wokalnej dzieła przez Chór Filharmonii Łódzkiej oraz solistki, Soojin Moon-Sebastian oraz Agnieszkę Rehlis; przygotowany przez Artura Kozę zespół poradził sobie nienagannie i wypełnił swym brzmieniem całą salę koncertową – czy to w kontemplatywnym piano, czy w potężnym forte, szczycie ekspresji, apoteozie życia.
Jest niestety jedna rzecz, a w zasadzie zjawisko, które skutecznie rujnuje doświadczenie koncertowe dla przeważającej części widowni i mimo usilnych prób zdaje się nie do wyplenienia – mimo licznych ogłoszeń i zamieszczanych wszędzie informacji zawsze znajdzie się na sali tych kilka osób, które nie są w stanie zlokalizować w telefonie funkcji wyłączenia czy choćby wyciszenia. Wspominam o tym, gdyż na zamknięciu sezonu doszło do sytuacji wręcz kuriozalnej – dosłownie po każdej z części Symfonii w całkowitej ciszy z różnych kątów sali wybrzmiewał jakiś telefon. Wyciszenie telefonów zajmowało właścicielom irytująco dużo czasu i wprowadzało ogólne zamieszanie, co wytrącało z równowagi zarówno słuchaczy, jak i muzyków. W tym miejscu pozwolę sobie na niewielki manifest: z szacunku do sztuki, wykonawców i do siebie nawzajem już przed wejściem na salę koncertową wyłączajmy/wyciszajmy telefony, a nawet jeśli jesteśmy pewni, że to zrobiliśmy, sprawdźmy jeszcze raz. Ten proces nic nie kosztuje, trwa zaledwie kilka sekund, a stanowi istotną cegiełkę w budowaniu jakościowej przestrzeni kreowania sztuki.
Sezon artystyczny 2022/2023 na gdańskiej Ołowiance został zamknięty w pięknym i podniosłym stylu, pozostawiając z nadzieją na kolejne świetne lata wrażeń i emocji, jakie może ofiarować tylko sztuka. Zachwyt pełnej sali melomanów wskazuje na to, że wielu jest jeszcze tych prawdziwie zaangażowanych słuchaczy, chętnych do ciągłego odkrywania, konsumowania i zachwycania się muzyką klasyczną. Nie sposób było nie uśmiechać się, gdy każda z sekcji tego potężnego zespołu, kolejno wznoszona z miejsc przez maestro Tchitchinadzego, otrzymała huczne owacje na stojąco. Swoim wykonaniem gdańscy filharmonicy w pięknej współpracy z łódzkimi przyjaciółmi podsumowali rok ciężkiej, ale i godnej uznania pracy artystycznej i zamknęli go na wysokim „C”… czy w tym przypadku na wysokim i majestatycznym „Es” tryumfalnie wieńczącym Mahlerowskie „Zmartwychwstanie”.