5 instrumentów muzycznych, o których mało kto słyszał
Świat muzyki ma swoje mody i dziwactwa, które są odpowiedzią na upodobania czy potrzeby danego pokolenia. Oto 5 instrumentów muzycznych, o których obecnie mało kto pamięta, choć wszystkie miały swoje – dłuższe lub krótsze – „pięć minut“.
Szklana harmonika – ostrożnie, bo można oszaleć
Szklana harmonika była szalenie modna na przełomie XVIII i XIX wieku, a echa jej sławy odnajdziemy nawet w Wielkiej Improwizacji Mickiewicza, w której Konrad kładzie swe ręce „na gwiazdach jak na szklannej harmoniki kręgach”. Instrument ten jest pochodną gry na kieliszkach wypełnionych wodą, którą Benjamin Franklin (tak, ten sam, który widnieje na studolarówce) postanowił zmechanizować. Kieliszki zastąpił 27 szklanymi kloszami (kręgami) o różnej wielkości i grubości, ułożonymi na jednej osi, którą wprawia się w ruch za pomocą pedałów. Dźwięk powstaje, gdy dotkniemy wirujących kręgów zwilżonymi palcami.
Szacuje się, że w przeciągu kilkudziesięciu lat powstały tysiące egzemplarzy tego instrumentu, a także około 400 utworów na niego przeznaczonych, a wśród nich Adagio i Rondo C-dur K617 Mozarta na szklaną harmonikę, flet, obój, altówkę i wiolonczelę.
Z czasem dookoła instrumentu zaczęły narastać kontrowersje związane z rzekomymi chorobami nerwowymi i psychicznymi, które miał wywoływać dźwięk szklanej harmoniki. Podczas jednego z koncertów w Niemczech podobno doszło do śmierci dziecka, w konsekwencji czego zaczęto oficjalnie zakazywać gry na tym instrumencie, a jego popularność gwałtownie malała aż do całkowitego zapomnienia.
Nie bez powodu więc Donizetti w scenie obłędu tytułowej Łucji z Lammermooru wykorzystał szklaną harmonikę, jednak w roku premiery opery (1835) trudno było znaleźć już muzyka grającego na tym instrumencie, więc kompozytor zdecydował o zmianie harmoniki na flet.
A co na to wszystko Benjamin Franklin? Nie dał wiary pogłoskom na temat złego wpływu szklanej harmoniki na zdrowie i z upodobaniem grał na niej swoje ulubione szkockie melodie ludowe aż do śmierci w wieku 84 lat.
Pochette – raz, dwa, trzy, tańczysz ty!
Pochette, czyli skrzypce kieszonkowe (fr. pochette oznacza małą kieszeń), znane też jako kit violin, a więc skrzypce do plecaka (ang. kit – plecak), to instrument cieszący się wielką popularnością od XVII do XIX wieku. Jak sama nazwa wskazuje, charakteryzowały się mniejszymi od normalnych skrzypiec rozmiarami, a więc możliwe było ich przenoszenie w kieszeni płaszcza czy plecaku. Pochette często wykonane były z jednego kawałka drewna o prostym kształcie lub staliowanym na wzór skrzypiec. Brak pudła rezonansowego sprawiał, że ich dźwięk nie był donośny, a ze względu na mniejszą, choć nieznacznie, długość strun, strój był wyższy od tego w standardowych skrzypcach.
Ich funkcja była wybitnie użytkowa. Używali ich przede wszystkim nauczyciele tańca, którzy sami przygrywali melodię podczas nauki kroków. Jako że były znaczenie tańszą i łatwiejszą w transporcie wersją skrzypiec, często sięgali po nie ludowi i wędrowni grajkowie.
Pochette produkowano na ogromną skalę. Liczne projekty odnaleziono nawet w archiwum warsztatu Stradivariusa, choć zidentyfikowany został tylko jeden taki instrument jego autorstwa – la Clapisson.
Instrument funkcjonował w wielu wariantach, często łączących w sobie różne funkcje, jak np. skrzypce-wachlarz czy skrzypce-laska. Te ostatnie szczególnie popularne były w górzystych rejonach jak Bawaria. Mogły służyć jako laska podczas górskich wędrówek, a po ściągnięciu wieczka zmieniały się w instrument.
Oktobas – moda na basy
Zupełnym przeciwieństwem pochette, jeśli chodzi o rozmiary, jest oktobas – największy kiedykolwiek skontruowany instrument smyczkowy, mierzący ok 3,6 m wysokości. Jego twórcą był francuski lutnik Jean-Baptiste Vuillaume, który zaprezentował swój wynalazek w 1849 roku. Instrument powstał na fali poszukiwań nowych brzmień i poszerzania możliwości brzmieniowych orkiestry. Z tej samej inspiracji narodziła się m. in. ofiklejda czy tuba.
Mimo że oktobas jest blisko dwykrotnie wyższy od normalnego kontrabasu, brzmi jedynie oktawę niższej. Gra odbywa się za pomocą systemu dźwigni, obsługiwanych przez lewą rękę. Do zagorzałych zwolenników oktobasu należał Hector Berlioz, który w swoim Traktacie o nowoczesnej instrumentacji i orkiestracji zamieścił opis tego instrumentu, choć sam wykorzystał go tylko raz – podczas premiery swojego monumentalnego Te Deum. Z kolei jedynym utworem, który w swojej orkiestracji rzeczywiście wymaga użycia oktobasu jest Messe solennelle de Sainte-Cécile Charlesa Gounoda.
W przeciwieństwie do pochette kariera oktobasu nie trwała długo. Skonstruowane przez Vuillaume'a 3 egzemplarze były jedynymi, jakie powstały. Niedawno jednak Montreal Symphony Orchestra zamówiła wykonanie kilku egzemplarzy tego instrumentu, które obecnie wykorzystywane są do wykonywania francuskiej muzyki symfonicznej z XIX wieku. Montreal jest więc jedynym miejscem na świecie, gdzie można na żywo usłyszeć brzmienie oktobasu.
Tuba wagnerowska – dźwięki z krainy wiecznego szczęścia
Richard Wagner swoją słynna operową tetralogię Pierścień Nibelunga oparł na zasadzie muzycznych leitmotivów – muzyczych formuł przypisanych do danej osoby czy rzeczy. Pisząc motyw Walhalli – krainy wiecznego szczęścia, do której walkirie zabierały bohaterów poległych na polu bitwy – zamarzył mu się instrument o dźwięku uroczystym i dostojnym jak dźwięk tuby, ale łagodniejszym na wzór dźwięku rogu (waltorni). Marzenie to spełnił Alfred Sax (ten sam, który parę lat wcześniej opatentował saksofon), tworząc tubę wagnerowską – instrument o kształcie zbliżonym do tuby, lecz z ustnikiem waltorniowym.
Brzmienie tuby wagnerowskiej usłyszymy jeszcze w paru utworach muzycznych spadkobierców Wagnera – Brucknera (VII, VIII i IX Symfonia) i Richarda Straussa (Symfonia Alpejska, Elektra, Życie bohatera), a także u Strawińskiego (balet Święto wiosny), Bartoka (Kossuth) czy Schoenberga (Gurre-Lieder).
Obecnie tuby wagnerowskie są nadal produkowane, przede wszystkim na potrzeby wykonawcze powyższych utworów, a grają na nich zazwyczaj waltorniści.
Fale Martenota – od radiotelegrafisty do pogromcy duchów
Fale Martenota to jeden z pierwszych instrumentów elektronicznych, którego początki sięgają I wojny światowej. Jego wynalazca, wiolonczelista Maurice Martenot, będąc wojskowym radiotelegrafistą, zauważył, że w wyniku nałożenia się dwóch niesłyszalnych fal o różnych częstotliwościach powstaje trzecia w postaci czystego i słyszalnego dźwięku. Fale Martenota, zaprezentowane po raz pierwszy w latach 20. XX wieku, wykorzystują tę właściwość. Składają się z dwóch generatorów drgań – jednym o stałej częstotliwości i drugim zmiennym. Zmiana odbywa się poprzez przesuwanie wzdłuż instrumentu metalowego pierścienia założonego na palec wskazujący prawej ręki. W ten sposób generuje się dźwięki o różnych wysokościach, a przejścia pomiędzy nimi są płynne. Z kolei lewa ręka, obsługując panel z przyciskami, odpowiada za siłę i barwę dźwięku (do instrumentu dołączone są trzy głośniki – każdy z nich wytwarza dźwięki o innej barwie).
Martenot ciągle udoskonalał swój instrument. W późniejszych modelach dodał klawiaturę, z początku fikcyjną, mającą za zadanie ułatwić grającemu trafienie w odpowiednią wysokość, a z czasem również prawdziwą, umożliwiającą granie bez charakterystycznego glissanda, a także zastosowanie vibrata.
Fale Martenota od razu spotkały się z uznaniem i zostały okrzyknięte instrumentem orkiestrowym. Sięgali po nie tacy kompozytorzy, jak Pierre Boulez, Edgar Varèse, Giacinto Scelsi, Darius Milhaud czy Arthur Honegger. Jednym z najbardziej znanych i stosunkowo często wykonywanych utworów jest symfonia Turangalîla Oliviera Messiaena na fortepian, fale Martenota i orkiestrę symfoniczną.
Mimo pierwotnego entuzjazmu fale Martenota nie weszły na stałe do składu orkiestry, a ich popularność została wyparta przez następne instrumenty elektroniczne, jak organy Hammonda czy syntezator. W dalszym ciągu można jednak je usłyszeć w muzyce filmowej, m. in. w ścieżce dźwiękowej do kultowego filmu Pogromcy Duchów (Ghostbusters) czy Mad Max.