Vive l’Espagne! [Elīna Garanča na festiwalu Eufonie]

19.11.2024
Elīna Garanča na festiwalu Eufonie, 2024

Listopadowy wieczór, środek jesieni, dzień coraz krótszy… chandra tuż za rogiem – niewiele jest sprawdzonych recept na poprawę nastroju i stłumienie przygnębienia. Jedno wiemy jednak od zawsze: ratunkiem w takiej sytuacji będzie dobra muzyka. Nie inaczej było w miniony piątek, gdy za sprawą festiwalu Eufonie na scenie Teatru Wielkiego w Warszawie nastał środek ciepłego lata.

Elīna Garanča – artystka, która nie potrzebuje najmniejszej nawet reklamy – była główną sprawczynią tak nagłej zmiany pory roku. Działo się to z towarzyszeniem warszawskiej orkiestry pod batutą Karela M. Chichona, prywatnie małżonka artystki. Koncert poprzedził nieco długi (no dobrze, powiedzmy wprost – zdecydowanie zbyt długi) wstęp, składający się głównie z rozmaitych powitań i podziękowań. Owszem, był nieodłączną częścią wydarzenia takiej rangi, lecz publiczność zdawała się coraz bardziej niecierpliwić z każdą kolejną minutą. Koncert był poniekąd przeplatanką: aria – fragment instrumentalny – aria – fragment instrumentalny, co w pierwszej jego części skutkowało może pewnym niedoborem obecności wokalistki. Na szczęście udało się to trochę zrekompensować w drugiej połowie.

 

Poza dwoma utworami Antonína Dvořáka – uwerturą do nie aż tak często wykonywanej opery Armida i urokliwą kołysanką z opery Jakobin – a także trzema dość krótkimi utworami kompozytorów hiszpańskich z przełomu XIX i XX wieku (Narro, Moreno, Gonzalo) główny filar wieczoru stanowiła muzyka francuska. Wspomnianą kołysankę Garanča zaśpiewała ponoć po raz pierwszy w swojej koncertowej karierze – mimo nieużywania pełnego głosu góry były otwarte, a dynamika niezwykle zróżnicowana. Miałam wrażenie, że umiejscowienie tego utworu na początku było nie tylko zabiegiem logicznym, ale i praktycznym, jakby właśnie na nim artystka się rozśpiewywała.

 

Kolejna w programie, ikoniczna i znana nie tylko miłośnikom muzyki klasycznej Medytacja z massenetowskiej Thaïs mogła sprowadzić nieco na ziemię. Skrzypek sprawiał wrażenie nieco spiętego. Utwór był zagrany trochę za szybko, trudno było uplastycznić sobie w wyobraźni wszystkie te długie i piękne frazy. Na dodatek boleśnie miarowe ósemki wypukane przez harfę znacznie zaburzały atmosferę kontemplacji.

Elina Garanca na festiwalu Eufonie

 

Na szczęście wrażenie to zniknęło dzięki bohaterce wieczoru i jej interpretacji arii Mon cœur s’ouvre à ta voix Saint-Saënsa. To była prawdziwa uczta dla ucha (dla oka zresztą też) – Garanča zachwycała nie tylko pięknem głosu, ale również dykcją i ekspresją. Nawet portamenta, których przecież unika się w śpiewaniu muzyki francuskiej, miały tu swój urok, wzbogacały stronę wyrazową. Jeszcze piękniejsze góry śpiewaczka pokazała w kolejnej arii – gounodowskiej Plus grand, dans son obscurité z niezbyt dobrze znanej polskiej publiczności opery Królowa Saby. W pewnym momencie można było się zastanowić, czy śpiewaczka ta faktycznie jest prawdziwym mezzo – ze swoim górnym rejestrem brzmi niekiedy jak niższy sopran, ba, niejedna sopranistka chciałaby mieć tak wyrównany głos w tamtej tessiturze.

 

Druga część koncertu była iście hiszpańska. Hiszpańska w wydaniu francuskim rzecz jasna. Nadać jej można było jeden tylko podtytuł – Carmen, ponieważ poza trzema rdzennie hiszpańskimi pasodoble wypełniły ją wyjątki z tej właśnie opery. Faktem jest, że publiczność na całym świecie uwielbia te melodie, czemu w zasadzie trudno się dziwić. Orkiestra również zdawała czuć się o wiele pewniej w iberyjskich klimatach, muzycy grali w sposób bardziej zdyscyplinowany, dobrze współpracując z dyrygentem.

 

Bardzo interesujące było włączenie do programu pierwotnej wersji Habanery, odrzuconej przez śpiewaczkę wykonującą partię Carmen podczas prapremiery – Bizet musiał więc napisać drugą, obiektywnie mniej skomplikowaną wokalnie. Okazało się to zbawienne – wersja, którą znamy i lubimy, jest nieporównywalnie bardziej chwytliwa i zmysłowa. Tego wieczoru nie mogło jej zabraknąć, zwłaszcza tak pięknych chromatycznych zejść w piano zaprezentowanych przez łotewską gwiazdę. Biorąc pod uwagę kolejne utwory, zwłaszcza Seguidillę czy ognistą pieśń Les tringles des sistres tintaient, śpiewaczka stworzyła tu prawdziwy teatr, potwierdzając, że jest urodzoną Carmen. Pełna zmysłowości i zalotności uwiodła bez trudu warszawską publiczność. Poza doskonałą techniką słychać u niej autentyczną radość śpiewania, co sprawia, że jej głosu słuchacze łakną coraz bardziej w miarę wybrzmiewania każdej kolejnej nuty. Dowiodły tego aż trzy bisy, również w hiszpańskim klimacie. Poza roztańczonymi fragmentami zarzueli zabrzmiała również nieśmiertelna Granada.

 

Ten koncert pozostanie mi w pamięci na długo, a jego wspomnienie rozjaśni kolejne listopadowe dni.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.