Elina Garanča: Chciałam śpiewać musicale a pokochałam Wagnera
Spotykamy Elinę Garančę na dzień przed jej pierwszym występem w Warszawie podczas inauguracji VI Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Europy Środkowo-Wschodniej. Dopiero przyleciała, dopiero oswaja się z miejscem tak drogim jej sercu – Operą Narodową, gdzie jej mama, Anita, pracowała jako pedagog śpiewu. Teraz na wielkiej scenie wystąpi jej córka, wybitna mezzosopranistka.
Czego dowiadujemy się podczas krótkiej rozmowy? Że Elina chciała śpiewać musicale! Jednak w jej czasach edukacja w tym zakresie nie była możliwa w jej kraju. Wybrała operę. Nie żałuje, a głowę ma otwartą na różne gatunki muzyczne. W końcu ma dwie córki. Słucha więc i Lady Gagi, i Michaela Jacksona. Najtrudniejsze jest dla niej bel canto. A najważniejsze role zmieniały się z czasem, bo próbowała wszystkiego, co odpowiadało jej warunkom głosowym. Uwielbia rolę Carmen, którą zna na wylot, włącznie z wszystkimi wersjami „Habanery”, jakie napisał George Bizet.
Zadaliśmy jej dwa (i pół) pytania. Niech odpowiedzi Eliny zaostrzą Wasz apetyt na jej koncert – o ile macie bilety, bo rozeszły się błyskawicznie w ciągu pierwszych kilku dni sprzedaży!
Dlaczego nie chciałaś śpiewać w operach Wagnera?
Gdy zaczynałam, mój głos się do nich nie nadawał, a same opery wydawały mi się długie i nudne; nikt nie był w stanie zrozumieć mitycznych historii. „Zmierzch Bogów”, który trwa pięć i pół godziny? To nie do wytrzymania. Gdy miałam siedem lat, poszłam na „Tannhäusera” i wyszłam po półgodzinie, to było straszne. Ale mówiono mi, że Wagner dojrzewa w człowieku. I z wiekiem on naprawdę we mnie dojrzał. Są śpiewacy, którzy dość szybko mierzą się w tym repertuarem. Dla mnie było za wcześnie; musiałam najpierw wszystkiego spróbować. Ale wielu ludzi mówiło mi: musisz zaśpiewać Kundry! (postać w operze Wagnera „Parsifal” – przyp. red.) Myślałam sobie: ja? Kundry? Nigdy! Ale pewnego dnia powiedziałam sobie: dobrze, posłucham tej partii. I gdy posłuchałam, postanowiłam: idę w to! To był czas pandemii, więc miałam też mnóstwo czasu, żeby się nauczyć roli, postudiować i to było absolutnie wspaniałe doświadczenie!
Czyli opery Wagnera przestały być nudne?
Parsifal na pewno nie jest! (śmiech). U Wagnera są dwie wielkie role dla mezzosopranu. To właśnie Kundry i Ortrud w „Lohengrinie”. Pozostałe role (Elina nazywa je „bridge roles” – przyp. red.) są po to, aby podtrzymać akcję, a dużo lepiej rozwinięte, rozbudowane są role dla sopranów. Te dwie jednak bardzo mnie uszczęśliwiają.
Jaka przyszłość czeka operę?
Przyszłością opery powinien być powrót do najistotniejszej mocy, jaką jest głos i połączenie pomiędzy głosem, orkiestrą i ludzkimi możliwościami tworzenia dźwięków bez użycia mikrofonów, które mogą być słyszalne w przestrzeni przeznaczonej dla kilku tysięcy ludzi. A także bezpośrednia komunikacja – od głosu do publiczności. Bo głos ludzki i siła ludzkiego głosu są fascynujące. Magia głosu ludzkiego powinna wrócić! Magia była w latach 20. (XX wieku), 50., 60. i 70. Odeszła w połowie lat 90. Ale wiesz, świat kręci się w koło i mocno wierzę w to, że wrócimy do istoty rzeczy, jaką jest głos ludzki w operze.