Dlaczego oglądam Eurowizję, czyli rzecz o kiczu i popkulturze

10.06.2023
Eurowizja

Tegoroczny Konkurs Piosenki Eurowizji wygrała pani, która chowała się pod stołem i zaśpiewała lekko zmodyfikowany własny przebój sprzed dziesięciu laty. Na drugim miejscu znalazł się szaleniec w spandeksowym limonkowym kostiumie z kolcami, pokracznie tańczący do metal-techno z różowymi ufoludkami. Po drodze mieliśmy trochę głośnego wycia z Armenii, Albanii i o zgrozo – Wielkiej Brytanii, jakiegoś kolesia na bosaka, no i kicz, brak gustu i w ogóle słabą rozrywkę dla gawiedzi. Tak Eurowizję ocenili ci, którzy obejrzeli tylko fragmenty, aby utwierdzić samych siebie w przekonaniu, że jest to pokaz „szmiry i miernoty”.

Kibicuję Eurowizji od kilku lat. Na pewno na moje zainteresowanie konkursem wpłynął udział bardzo przeze mnie lubianego i cenionego Michała Szpaka w 2016 roku. Chociaż wcześniej rzucałam tylko okiem na Eurowizję, trochę podśmiechując się z poziomu prezentowanych utworów i wykonawców, to 61. Konkurs obejrzałam w całości. Utwory z tamtego roku jako kolejne z eurowizyjnych zestawień na stałe weszły do mojej playlisty „ulubionych”.

 

W 2014 roku poziom Eurowizji, kiedy to wygrała pamiętna Conchita Wurst, był jeszcze daleki od ideału. Kiepsko ustawione głosy, nietrafianie w dźwięki i brak dobrych koncepcji na spektakl. Przez prawie dziesięć lat oglądania Konkursu zauważam, jak show rozwija się wraz z rozwojem multimediów, systemu nagłośnień, jak ekipa tworząca konkurs z roku na rok usprawnia i uatrakcyjnia jego działanie. Kiedy Eurowizja zaczynała swoją historię w połowie lat 50., była konkursem – a początkowo głównie przedstawieniem – piosenek prezentowanych radiowo i tylko przez niektóre stacje transmitowanych na małych ekranach. Konkurs stworzyła Europejska Unia Nadawców, od której nazwy wzięto określenie dla całego Konkursu. Dziś wielokrotnie podnosi się lament, dlaczego do Eurowizji dopuszczane są kraje spoza Europy jak bliskowschodni Izrael czy Australia. Tu należałoby cofnąć się w czasie do lat, kiedy EBU powstawało i zaczynało zrzeszać różnych nadawców z Europy i krajów sąsiadujących. Nie lubię wchodzić w żarliwe dyskusje polityczne, głównie dlatego że nie mam tak szerokiej politycznej wiedzy, nie będę więc wydawać sądów na temat tego, jakie kraje zostały włączone do EBU. Przypomnę jedynie, że w czasach, gdy Polska należała do tzw. Interwizji, czyli podobnej instytucji zrzeszającej nadawców z socjalistycznej Europy Wschodniej, dzięki współpracy z EBU polscy widzowie mogli oglądać retransmisje konkursu. Do Unii włączona była także komunistyczna Jugosławia (od 1961 roku).

 

W miarę zmian politycznych EBU zmieniało swoich członków, a każdy z nich miał prawo do wystawienia reprezentanta na Konkurs Piosenki, którego oficjalna pierwsza edycja odbyła się w maju 1956 roku. Przy komentarzach odnośnie do ocen jurorów często powtarza się, że konkurs jest „polityczny” i że jurorzy przydzielają punkty nie za utwory czy występy, ale za sympatie do konkretnych krajów. Tu również nie zabiorę głosu, bo nie mając żadnych na to dowodów, byłby to kolejny głos plotkarski. Zwracam jednak uwagę, że EBU ze względów politycznych właśnie wykluczyło ze swoich szeregów w 2021 roku Białoruś „z powodu tłumienia wolnych mediów na Białorusi przez białoruski rząd z prezydentem Aleksandrem Łukaszenką na czele”, a 24 lutego 2022 roku Rosję z powodu inwazji na Ukrainę.

 

Tegoroczny finał, który ze względu na wojnę nie mógł odbyć się na Ukrainie, przeniesiony został do Wielkiej Brytanii. Ilość symboliki pokazującej wsparcie Brytyjczyków dla Ukrainy była wręcz nachalna, a zarazem piękna. To również oczywiście zagranie polityczne, ale na zupełnie innym, bo uczuciowym i po prostu ludzkim poziomie.

Eurowizja 2023

 

Eurowizyjny kociołek, czyli jak to działa

 

W Konkursie Piosenki Eurowizji może wziąć udział każdy kraj członkowski EBU. Od 2015 roku do Konkursu została także dopuszczona Australia, która ma status „członka stowarzyszonego” (podobnie jak np. Kanada, która brała udział w konkursach tanecznych Eurowizji, i Kazachstan, który prezentuje się w Konkursie Piosenki dla Dzieci). Oczywiście udział nie jest obowiązkowy, a wiąże się nie tylko z możliwością prezentacji kraju i przyciągnięciem widzów przed telewizory, ale także z odpowiedzialnością goszczenia Konkursu u siebie w przypadku wygranej. A to już jest nie lada wyzwanie – zwłaszcza od czasu, gdy eurowizyjna scena składa się z wielu multimedialnych ekranów, setek głośników i całego zaplecza sprzętowego, o którym sześćdziesiąt lat temu nikomu się nie śniło.

 

Negatywne opinie na temat „polityczności” Konkursu związane są z oceną występów. Początkowo zwycięzców wybierali sędziowie powoływani przez nadawców publicznych. W 1998 roku władzę oddano telewidzom. Przez dziesięć lat tylko oni, poprzez głosowanie telefoniczne i później także SMS-owe, oceniali swoich faworytów. Od 2009 roku głosowanie ma być bardziej „sprawiedliwe”, bo wszystkie finałowe piosenki oceniają najpierw jurorzy lokalni (tylko z krajów, które brały udział w Konkursie w danym roku), a następnie – widzowie. Na przedstawiciela swojego kraju nie można głosować, mieszkając w nim (czyli na Polskę nie zagłosujemy z polskiego numeru telefonu lub z polskiego Internetu), ale już spoza granic – jak najbardziej (dlatego też prezenterzy telewizyjni zachęcają do głosowania liczną Polonię na naszego reprezentanta). Od kilku lat niezwykle długie odczytywanie punktacji jurorskich skrócono – dzięki rozwiniętej technologii na ekranach telewizorów widzimy, jak dodawane są punkty od 1 do 10, a wywołany na wizję prezenter z kraju członkowskiego informuje jedynie o przyznanej najwyższej nocie – 12 punktów. Punktacje od widzów odczytywane są wg kolejności punktacji zdobytej od jurorów, czyli od najniżej ocenianych do najwyżej. I tu emocje widzów rosną, bo rozbieżności w ocenie są ogromne. Bardzo często zdarza się, że występ wysoko oceniony przez profesjonalne jury nie zdobył uznania widzów i odwrotnie – piosenka, która wg jurorów nie była interesująca lub wykonanie szwankowało, zdobywa ogromną liczbę punktów od eurowizyjnych fanów (jak to miało miejsce na przykład w przypadku Michała Szpaka).

eurowizja

 

Oczywiście istnieje masa memów i komentarzy na temat eurowizyjnych punktacji, co dotyczy właściwie wyłącznie oceny jurorów (bo tu widzimy od razu dokładnie, jak dany kraj zagłosował na inny kraj). Mówi się, że Skandynawia głosuje sama na siebie, że Grecy nie lubią Mołdawii, że Polacy nie zagłosują na Niemców, a Australia dostaje punkty „z litości”. Wszystko to podszyte jest domysłami i – faktycznie – politycznymi nastrojami w danym kraju. Nie unikniemy odbioru uwarunkowanego kulturowo, zwyczajowo czy historycznie, zwłaszcza w konkursie międzynarodowym! W tamtym roku polscy jurorzy przyznali maksymalną liczbę punktów reprezentacji Ukrainy, z kolei Ukraina dała nam w tym roku zaledwie sześć punktów. Jakie były powody takich decyzji jednego i drugiego jury? Tego nie wiem, ale dopóki jurorów nie zapyta się o to wprost, szkoda nerwów na dociekanie i obrażanie się (chociaż właśnie to robi cały Internet, utyskując na niesprawiedliwość i zafałszowanie Eurowizji, jednocześnie nabijając Eurowizji kolejnych widzów i fanów).

 

Moja Eurowizja

Dla mnie Eurowizja tak naprawdę zaczęła się w 2016 roku wraz z wyjazdem na Konkurs Michała Szpaka i jego fantastycznym zachowaniem przez cały eurowizyjny tydzień. Czytałam wiele komentarzy, że nasz reprezentant podbijał serca pozostałych uczestników i ich ekip swoją otwartością, uśmiechem i przemiłym usposobieniem. Eurowizyjni fani śledzili jego Instagrama, dzięki czemu czuli się jeszcze bliżej całej produkcji, doceniali jego pozytywne zaangażowanie i kibicowali mu. Efekt był widoczny w głosowaniu – podczas gdy jurorzy ocenili Michała na żałosne siedem punktów, to publiczność wywindowała naszego wokalistę na ósme miejsce finału.

 

Tamtą edycję wygrała Ukrainka, Jamala, z przejmującą piosenką „1944”, opowiadającą o deportacji Tatarów Krymskich, która to historia bezpośrednio dotknęła rodzinę wokalistki. Przepiękny utwór z muzycznymi nawiązaniami do ukraińskiego folkloru, niezwykle emocjonujące i profesjonalne wykonanie, fenomenalna oprawa wizualna i choreograficzna zapewniły Jamali nie tylko wygraną, ale także błyskawiczny rozwój kariery i przede wszystkim – miejsce na mapie historii muzyki.

 

Co ciekawe – na drugim miejscu znalazł się Rosjanin, co w kontekście wykluczenia tego kraju kilka lat później wydaje się być wyjątkową ciekawostką.

 

I tak od blisko dziesięciu lat w maju serwuję sobie weekend zachwytów i zawodów. Bo na każdej Eurowizji znajduję smaczki, które zostają ze mną na długo, nawet jeśli nie muzycznie, to chociażby emocjonalnie. Måns Zelmerlöw (zwycięzca w 2015 roku z piosenką „Heroes”, która stała się międzynarodowym hitem) rozbroił mnie świetną nowoczesną produkcją, która wyróżniała się diametralnie pośród dość nijakich duetów i prób zabłyśnięcia na eurowizyjnej scenie w Austrii. W 2016 roku jubileuszowy spektakl w Szwecji pokazał mi, że Eurowizja to nie tylko zróżnicowane (muzycznie i jakościowo) występy, ale też kawał historii muzyki pop i kultury przełomu wieków (Szwedzi stworzyli serię zestawień, dzięki którym mogliśmy zobaczyć np. najciekawsze stroje, najdziwniejsze fryzury, najlepsze choreografie i inne ciekawostki z historii sześćdziesięciu lat Eurowizji). Była to też edycja kipiąca wszystkim i wszędzie – były fajerwerki, dziki tańce, trochę folkloru i mocne głosy, a nasza Kasia Moś dała z siebie wszystko (ale nie zachwyciła). Rok później wygrał skromny, prosty chłopak z kiepską fryzurą w przydużym garniturze. I to był moment, w którym uznałam, że jednak Eurowizja to muzyka, nie tylko show, nie polityka. Salvador Sobral wygrał miażdżącą przewagą głosów zarówno jury, jak i publiczności, z kolei na drugim miejscu u słuchaczy znalazł się zdobywca ostatecznie srebrnego medalu – młodziutki Bułgar z imponującym falsetem – Kristian Kostov.

 

Wygrana Sobrala przełamała chyba jakąś eurowizyjną passę na śpiewanie czegokolwiek w szybkim tempie i w oszałamiających strojach. Artyści występujący na coraz bardziej skomplikowanych eurowizyjnych scenach zaczęli szukać nowej jakości i nowego wyrazu. Coraz więcej słyszałam tekstów odważnych, mówiących o buncie, coraz więcej pojawiało się polityki, ale w wymiarze ludzkim, wspierania siebie nawzajem, poznawania innych kultur (bo regulamin Eurowizji oficjalnie zabrania wyrażania przez uczestników jakichkolwiek deklaracji politycznych). Szczególnie w pamięć zapadła mi niesamowita piosenka włoskiego duetu Ermala Mety i Fabrizio Moro „Non mi avete fatto niente”, z przejmującymi kadrami w wizualizacjach prezentującymi głównie dzieci w obliczu wojny. Piosenka ma przekaz pokojowy, a dokładniej skłania do myślenia o sytuacji życiowej, w jakiej znajdują się dzieci żyjące w krajach, w których toczy się wojna, mają miejsce ataki terrorystyczne lub inne drastyczne akty.

 

Utwór muzycznie jest bardzo recytatywny, ma trochę brzmienie litanii z monotonnym podkładem i może właśnie ta monotonia wywołuje u mnie ciarki.

 

W tym samym 2018 roku na Eurowizji zabrzmiało sporo innych świetnych produkcji z bardzo wyważonymi prezentacjami. Portugalskie liryczne „O jardim”, mocne słoweńskie „Hvala, ne!” w stylu Beyonce, odnoszące się muzycznie do dobrego r’n’b czy niezwykle pozytywne „Storm” brytyjskiej wokalistki SuRie. Zresztą jej finałowemu wystąpieniu niebywale pomógł – o dziwo – incydent, który ponoć nie ma prawa zdarzyć się na Eurowizji. Pod koniec utworu w czasie refrenu, w którym SuRie śpiewa mocnym głosem, że możemy wspólnie pokonać burzę, jeśli będziemy walczyć wspólnie, na scenę wbiegł szalony fan, wyrwał jej mikrofon i usiłował coś wykrzyczeć do publiczności. Artystka nie przerwała wykonania i wkrótce wróciła do piosenki. Nie chciała też powtarzać występu, co tylko wywołało dodatkową burzę braw.

 

Eurowizja, czyli co tam panie w muzyce?

Eurowizja to przegląd trendów i odkąd oglądam ją regularnie, doceniam niezaprzeczalną wartość w elemencie „edukacyjnym” Konkursu. Od lat 50. właściwie w tym temacie nic się nie zmieniło. Dzięki Eurowizji możemy zobaczyć i posłuchać, jak rozwija się i w jakim kierunku idzie muzyka popularna w danym kraju i na świecie ogólnie.

 

Eurowizja zaczynała od utworów z towarzyszeniem orkiestry i statycznym wykonaniem przed mikrofonem. Stopniowo, wraz ze zmianami kulturowymi i wprowadzaniem do muzyki i pokazów scenicznych coraz odważniejszych elementów, takich jak stroje będące eskalacją współczesnej mody czy fryzu i w końcu – nowinek tanecznych, Eurowizja zaczęła zmieniać się w coś, co dziś nazywamy „show”. Tego rozwoju nie zatrzymamy i Eurowizja już nigdy nie będzie koncertem wokalnym.

 

W 1958 roku trzecie miejsce na Eurowizji zajął Domenico Modugno z piosenką „Nel blu dipinto di blu”, która stała się ponadczasowym przebojem. Sześćdziesiąt lat później status przeboju zyskało „Toy” Netty. Nie da się porównać ani jakości, ani wokalu, ani wystąpienia tych dwóch artystów, bo dzieli je muzyczna przepaść. Przecież przez 60 lat zmieniło się wszystko, trudno więc oczekiwać, żeby muzyka stała w miejscu, skoro jest jedną z najbardziej naturalnych i powszechnych form wyrażania emocji, myśli, opisywania wydarzeń.

 

Historia muzyki sięga starożytności, a pewnie i czasów, kiedy żyliśmy w jaskiniach i wybijaliśmy rytm na prostych bębnach, wykorzystując go w rytuałach plemiennych. Stopniowo tworzyliśmy bardziej skomplikowane instrumenty, nauczyliśmy się śpiewać i opowiadać tym śpiewem historie naszych rodzin, naszych krajów, naszych serc. W średniowieczu za jedyną godną muzykę uważano chorał gregoriański, zaś muzyka instrumentalna rozbrzmiewała wyłącznie do tańca i oczywiście na wsiach i na ulicach. I to się zmieniło – instrumenty wprowadzono do świątyń, a dziś nie wyobrażamy sobie Mszy Świętej bez majestatycznego brzmienia organów. Co więcej, w kościołach wykonywane są koncerty muzyki nie tylko klasycznej, ale także elektronicznej, a nawet przedstawienia teatralne.

 

Muzyka świecka brzmiała na dworach królewskich i u innych dość majętnych szlachciców. Zaczęto tworzyć śpiewogry i dodawać muzykę i taniec do spektakli teatralnych. Każdy bardziej szanowanych właściciel pałacyku czy dworu miał swoją kapelę i kompozytora, który z rękawa sypał kolejnymi utworkami, które umilały czas domownikom i gościom. Wraz z popularyzacją pianoforte rozpowszechniło się wydawanie nut do prostych utworów, które każda panna na wydaniu mogła opanować. Nie były wybitne, ale były miłe dla ucha.

 

Rozwijała się też sztuka wielka – koncerty, symfonie i opery. Dzisiejszy operowy przebój, którego fragmenty zna każdy z nas – „Carmen” – był wielką klapą zaraz po premierze. Zarzucano mu wulgarność i prostactwo, a to dlatego, że Bizet wprowadził na scenę prosty lud, a do muzyki – elementy hiszpańskiego folkloru.

 

Muzyka tak zwana „poważna” przeżyła chyba największy wstrząs w XX wieku. Wszelkie reguły runęły, dziś wysoko cenieni kompozytorzy, jak Lutosławski czy Messiaen, zaczęli rozwalać od środka ugruntowane muzyczne struktury. Nic dziwnego, skoro cały nasz świat w XX wieku został wywrócony do góry nogami. To był też czas powstawania muzyki popularnej, czyli tej obecnej w życiu codziennym i dostępnej dla „zwykłego” odbiorcy. Co ciekawe, to, co dziś uznajemy za muzykę poważną, wyrosło przecież właśnie z muzyki „rozrywkowej”. Operetki, które dziś lubimy oglądać ze względu na lekką formę i łatwy w odbiorze humor, w XIX wieku odbierane były jako błahe, niepoważne.

 

Chwytliwe arie i arietty przechodziły z poważnych scen do podrzędnych tanich teatrów, a stamtąd – na ulice. Tak powstawały piosenki i muzyka domowa. A potem rozwój ruszył z kopyta – jazz, blues, w końcu pop i wszelkie jego odmiany.

 

I tak dochodzimy do Eurowizji w XXI wieku, na której piękne piosenki o miłości przeplatają się z rytmicznymi utworami tanecznymi. Na której klasyczny fortepian występuje obok muzyki elektronicznej. Na której „dziwak” w zielonym kostiumie wywołuje sensację taką samą jak jeden z najpiękniejszych głosów i jedna z największych gwiazd Eurowizji – Celine Dion.

Można się oczywiście zżymać i zaprzeczać, wzdychać do dawnych czasów i kręcić głową na współczesną muzykę. Tym osobom proponuję zostać przy łagodniejszych dźwiękach i nostalgicznym słuchaniu muzyki z lat 60. Pozostałym gorąco polecam oglądanie Eurowizji i aktualizowanie swojej wiedzy na temat najnowszych trendów w muzyce. A przy okazji – wsłuchanie się w przekaz Konkursu. Co roku Eurowizja organizowana jest pod spójnym hasłem i zawsze są to hasła pokojowe, nawołujące do wspólnoty, miłości, szacunku. Publiczność przepełniają uśmiechnięci kolorowi ludzie, a prowadzący mówią wyłącznie pozytywnie o uczestnikach i o wydarzeniach podczas całego eurowizyjnego tygodnia.

 

I chyba to mnie w Eurowizji tak urzeka i dlatego co roku przez tydzień jestem w trochę innym świecie muzyki, dobra i pozytywnych wibracji.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.