W rytmie życia fabryki [Opera Rafała Janiaka w Teatrze Wielkim w Łodzi]
Ten wieczór rozpoczęła Orkiestra Teatru Wielkiego w Łodzi pod batutą Rafała Janiaka, która wykonała dzieło ukraińskiego kompozytora Myrosława Skoryka pt. „Melodia”. Zaraz po tym ruszyła tykająca, buchająca parą, żywa, szybka, potężna w swojej sile, świszcząca złowrogo machina. Taka właśnie jest fabryka, doskonale zilustrowana przez orkiestrę w operze skomponowanej przez Rafała Janiaka „Człowiek z manufaktury” do libretta Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk.
W pierwszym akcie przyglądamy się historii łódzkiego fabrykanta Izraela Poznańskiego – w tej roli znakomity Stanisław Kierner, który mimo złego samopoczucia udźwignął ciężar niełatwych partii Poznańskiego oraz Dyrektora. W drugim akcie zaś śledzimy losy fabryki po śmierci Poznańskiego – i czasy likwidacji zakładów Poltex. Pierwsza część spektaklu została zamknięta w klamrze kompozycyjnej – śmierci Izraela Poznańskiego. Gdy unosi się kurtyna, widzimy członków rodziny Poznańskiego, którzy jak poszczególne trybiki maszyny mechanicznie wykonują swoje gesty i ruchy. Zatem od pierwszych chwil widz zostaje wprowadzony w przestrzeń, w której wszystkiemu wybija rytm fabryka – widoczne jest to zarówno w tkance scenograficznej oraz muzycznej (ogromna funkcja instrumentów perkusyjnych oraz często stosowane staccato w partiach instrumentów dętych). Wielki zegar, który pojawia się w początkowej scenie, przypomina o tykającym czasie, który oblicza kolejne minuty norm pracy. Bohaterem opery jest przede wszystkim szara Łódź – miasto o bardzo burzliwej przeszłości, w której przeplatały się barwne kultury. Czasy fabrykantów to okres nadzwyczajnego rozwoju dla tego miasta, ale też cierpienia i zmęczenia dla mieszkańców, w których echem pobrzmiewa zdanie: „Ludzie to nie nawóz dla krzaka bawełny”. Fabryka nadawała rytm życia, a kto do niej raz trafił – został pożarty przez pęd pracy i tkwił w jej wnętrznościach tak długo, dopóki nie wypluła go wycieńczonego i ledwo żywego. Doskonale ukazuje tę prawdę scena, w której kobieta jest zmuszona rodzić przy krośnie, a nadal najważniejsze jest to, żeby jak najszybciej powrócić do pracy i nie powodować zastoju. „Dziękujemy i przeklinamy pana codziennie” – śpiewają strajkujący robotnicy.
Pojawia się pytanie, co po nas pozostanie? Mimo że historia osadzona została w konkretnych ramach czasowych, przesłanie spektaklu jest uniwersalne i przewija się przez kolejne sceny w słowach tajemniczej przepowiedni powtarzanych przez Zofię (w tej roli Agnieszka Makówka). „Jest kościół w Auvers. A w nim księga otwarta. Przylatuje Anioł. Wpisuje do niej uczynek. Anioł nie wie, na jakiej karcie znajduje się uczynek – białej czy czarnej”. Zofia walczy o duszę Poznańskiego, pragnie go nawrócić na drogę dobrych uczynków. W kontrze pojawia się Ignacy Przybysz, w którego wciela się Michał Barczak – bez wątpienia najbardziej przykuwająca uwagę postać tego spektaklu – zło w eleganckim garniturze. Jego gibkość pozwala mu się wślizgnąć w każdą przestrzeń słabości. Postać Przybysza wyróżnia również to, że jako jedyny nie ma partii wokalnych. Jego rola przypomina niekiedy funkcję wodzireja, który pięknie mówi i tanecznym krokiem prowadzi wszystkich za sobą – w tym przypadku w stronę ostatecznej klęski. Ponadto pojawia się Koń – marynarz, w którego postać wcielił się równie zachwycający swoimi umiejętnościami kontratenor Michał Sławecki. To najbardziej oniryczna postać spektaklu – jest ucieleśnieniem zarówno zabawki z dzieciństwa, jak i diabolicznych podszeptów. To zarazem pokusa i marzenie, które nieustannie glissują w uszach Poznańskiego.
Świat, do którego zaprasza publiczność reżyser i scenograf spektaklu Waldemar Zawodziński, to przestrzeń, w której miesza się surrealistyczność snu z szarą codziennością pracy w fabryce. O obecności zakładu przypomina czerwony szkielet dawnej fabryki, a obecnie centrum handlowego Manufaktura, a także wyświetlane w tle animacje obrazujące fragmenty maszyn. Rzeczywistość ze snem łączy się także w scenie balowej, gdzie pojawia się złota klatka, a w niej prawie nagi tańczący człowiek. Metaforyczność obrazu domyka Poznański siedzący na środku sceny na tronie króla bawełny, a wokół niego gromadzą się barwne postacie w maskach, które chcą od niego tylko jednego – pieniędzy. Miłość do pieniędzy i zysku wykluczyła miłość do ludzi. Niestety twórcy spektaklu nie zrezygnowali z wprowadzenia na scenę żywego konia, dla którego z pewnością taka ilość dźwięków wypływająca z kanału orkiestry nie jest miodem dla uszu. A samo zwierzę nie za wiele wnosi do sztuki, gdyż pomiędzy boksami została wyświetlona grafika konia, o którym jest mowa w libretcie.
Muzyka Janiaka zachwyca, nie jest banalna! Nie wprowadza niepotrzebnie sentymentalnych „rozczulaczy” – w zamian za to proponuje ogrom ciekawych rozwiązań harmonicznych i muzyczny obraz fabryki, namalowany najpiękniejszymi barwami. Mechaniczność faktury dźwiękowej od pierwszego do ostatniego taktu wyznacza tempo akcji. Gdy fabryka umiera, jej serce przestaje bić – nastaje cisza.