Budowanie Eufonii [rozmowa z Robertem Piaskowskim, dyrektorem Narodowego Centrum Kultury]
Eufonie trwają, a za kulisami nieprzerwanie dzieje się praca – również poza oficjalnym terminem festiwalu. O wizji jego dalszego rozwoju, a także własnych doświadczeniach menadżerskich w rozmowie z Igorem Torbickim opowiedział Robert Piaskowski, dyrektor Narodowego Centrum Kultury.
Panie dyrektorze, bardzo mi miło móc z panem porozmawiać. Kwestie eufoniczne chciałbym poprzedzić wątkiem biograficznym.
Nie jest tajemnicą, że przed objęciem funkcji dyrektora Narodowego Centrum Kultury (NCK) przez wiele lat pracował pan w Krakowskim Biurze Festiwalowym, zatem działalność na polu kulturalnym per se nie jest w pańskim życiorysie niczym nowym. Od warszawskiej nominacji minęło już ponad osiem miesięcy. Czy dyrektorowanie NCK przyniosło wyzwania, z którymi dotychczas się pan nie mierzył?
Powinienem jeszcze dodać ważny okres pomiędzy, to jest pełnienie funkcji pełnomocnika prezydenta Krakowa ds. kultury od 2019 r. do 2024 r. To chyba ważny kontekst, ponieważ oznaczał zarządzanie i nadawanie kierunków dla bardzo różnorodnego ekosystemu kultury. Było to zatem przygotowaniem do roli, którą odgrywam teraz. Krakowskie Biuro Festiwalowe ze względu na jego interdyscyplinarność miało wiele podobnych cech do NCK, zwłaszcza gdy idzie o różnorodne oddziaływanie i interdyscyplinarny charakter instytucji zajmujących się polityką filmową, festiwalową, wsparciem pola literackiego czy organizacją wielkoskalowych wydarzeń, a z drugiej strony tworzących programy animacji przestrzeni kultury i sieciującej animatorów. Jako pełnomocnik ds. kultury, ale także dyrektor w Wydziale Kultury UM ds. strategicznych i ds. rozwoju sektora kreatywnego miałem szansę doświadczyć rozległości pola kultury dużego metropolitarnego ośrodka i jednego z najbardziej aktywnych w politykach kulturalnych samorządów w Polsce. Warto podkreślić, że Kraków przeznacza na kulturę jedną z najwyższych kwot w skali kraju. Jest też w europejskiej awangardzie, wydatkując na kulturę blisko 4,5% swojego budżetu. Dla porównania podobne środki są wydatkowane na polityki zielone: parki, wykup terenów, zazielenianie miasta. To ogromna odpowiedzialność i współpraca na co dzień z blisko 500 rozmaitymi instytucjami prowadzonymi nie tylko przez miasto czy region, ale także instytucjami prywatnymi, NGO-sami czy przedsiębiorstwami kulturalnymi, ponieważ w tych ostatnich latach na nowo zdefiniowaliśmy jako instytucje kultury także księgarnie i kina studyjne, kluby jazzowe czy kluby oferujące alternatywny program muzyczny. W tym sensie istnieje bardzo dużo podobieństw między tym, co robię teraz, a niedaleką przeszłością.
Różnica tkwi w skali oraz w tym, że podstawową misją Narodowego Centrum Kultury nie jest rywalizowanie z sektorem kultury, ale podsycanie jego różnorodności, nadawanie impulsów, inspirowanie i sieciowanie. NCK ma ogromne doświadczenie w tworzeniu różnorodnych formatów, zarówno własnych, jak i w koprodukcjach – w tym wydarzeń rocznicowych, jubileuszowych, niepodległościowych… W tym zakresie Centrum zgromadziło imponujące know-how. Mimo to nie jest to instytucja wprost zorientowana na tworzenie festiwali. Ma jednak wszystkie narzędzia, aby wspierać w tym zakresie partnerów.
Wyjątkiem stał się festiwal Eufonie, który realizowany jest przez bardzo kompetentny zespół kuratorski, a jednocześnie ma wbudowane niezwykle cenne idee większej uważności na osiągnięcia muzyczne naszych sąsiadów. Toczy się on jednak niejako obok głównego nurtu działań NCK. Równolegle z tym wielkim festiwalem, który w tym roku obejmuje 23 wydarzenia muzyczne i trzy projekty towarzyszące, tworzymy wiele różnorodnych przedsięwzięć wspólnie z partnerami oraz indywidualnie – nasze działy zajmujące się wsparciem dotacyjnym i rozliczeniami na bieżąco wykonują swoje wymagające dużej uważności zadania.
Narodowe Centrum Kultury jest instytucją bardziej nakierowaną na obszar pozacentralny, na podnoszenie kompetencji kadr kultury, współpracę z samorządowymi instytucjami małego i średniego szczebla, przede wszystkim centrami i domami kultury, ośrodkami, bibliotekami…
Festiwale są machiną, która bardzo często bazuje na publiczności przyrastającej wraz z kolejnymi edycjami. Tworzy ona pewną społeczność, a utrzymywanie z nią kontaktu jest niezwykle ważne. W przypadku NCK interesuje nas nie tylko przyciąganie zaangażowanych odbiorców, ale i takich osób, które nie uczestniczą w kulturze – przykładowo zastanawiamy się, jak zająć się tymi 76% Polek i Polaków, którzy w ciągu całego swojego życia nigdy nie byli w filharmonii. Z drugiej strony myślimy też o tym, jak nie rywalizować z instytucjami artystycznymi, które też mają swoje cykle i wydarzenia, jak wyjść poza schemat tworzenia festiwalu, który może być utożsamiony z jeszcze jednym sezonem Filharmonii Narodowej.
Jakie są efekty tych rozważań?
Postanowiliśmy, że Eufonie nie będą festiwalem autorskim. Nie będzie to festiwal Piaskowskiego czy Rady Programowej. Dlatego podziękowałem za dotychczasowe działania i zbudowanie marki Eufonii dotychczasowej Radzie. Będziemy rozwijać Eufonie kolektywnie – we współpracy z wewnętrznym zespołem kuratorskim, w którym są muzykolodzy, muzycy i redaktorzy. Doszliśmy też do wniosku, że będziemy budować festiwal wspólnie z innymi instytucjami – zarówno muzycznymi, jak i narodowymi – przede wszystkim z Instytutem Adama Mickiewicza, Polskim Wydawnictwem Muzycznym, Teatrem Wielkim – Operą Narodową czy Filharmonią Narodową: po prostu z szeroko rozumianym otoczeniem. To doprowadziło nas również do decyzji o wyjściu poza Warszawę.
Zrealizujemy także inne pomysły, które się w Polsce powoli krystalizowały, ale potrzebowały impulsu, wsparcia albo domknięcia budżetu. Chodzi na przykład o koncert „Heroiny muzyki polskiej”, podczas którego odbyła się polska premiera zamówionego przez Ambasadę Niderlandów utworu Hanny Kulenty Memoire de Memoire. Albo o cztery wykonania Siedmiu bram Jerozolimy Krzysztofa Pendereckiego, w tym w dniu urodzin Maestra Pendereckiego w Lusławicach oraz na otwarcie i zamknięcie Eufonii. Symboliczną wymowę ma fakt, że podczas finału Eufonii ten utwór po raz pierwszy zabrzmi w rodzinnej miejscowości kompozytora, czyli Dębicy. Inny przykład to współpraca z festiwalem KODY, której efektem jest zachwycający muzyczny spektakl francuskiego zespołu La Tempête, który zaprezentował w Warszawie i Lublinie hymny bizantyjskie i Całonocne czuwanie S. Rachmaninowa w niezwykłej artystycznej formie. To są pomysły, których nie da się zrealizować w pojedynkę, a partnerstwa będą w dużej mierze wytyczać przyszłość festiwalu.
Wielokrotnie czytałem dokument, w którym znajdują się podziękowania dla dotychczasowej Rady Programowej Eufonii. Jeden z wątków, który się w nim przewija, to plan większego umiędzynarodowienia festiwalu. Jakie widział pan niedostatki w tym aspekcie?
Wie pan, sytuacja była taka, że Eufonie, które miały wziąć na warsztat repertuar i kompozytorów Europy Środkowo-Wschodniej, nie miały instytucjonalnych relacji z zagranicznymi instytucjami i festiwalami… Projekty, które dotychczas realizowano, były bardzo piękne i szczodre – wystarczy przypomnieć sobie świętowanie jubileuszu Krzysztofa Pendereckiego albo wizyty Arvo Pärta czy Wałentyna Sylwestrowa. Odbywały się bardzo istotne prawykonania, na przykład Conversations with Wojciech Kilar Francesco Tristano, Mesjasza według Schulza Stefana Wesołowskiego lub Wariacji podwójnych na harfę i gitarę Mikołaja Piotra Góreckiego.
Mimo gąszczu tych fantastycznych produkcji trudno jednak mówić o szerokim mapowaniu repertuaru muzyki innych krajów. W Polsce niewiele wiemy choćby o współczesnej scenie muzycznej Łotwy czy innych krajów bałtyckich, np. nie graliśmy Maiji Einfelde. Z chorwackich kompozytorów znamy Berislava Sipusa, bo był na Warszawskiej Jesieni, Silvio Foretica już mniej. Spójrzmy na Czechy – Petra Kotika i Ondreja Adamka zdecydowanie warto zaprezentować w Polsce. Repertuaru ukraińskiego jest sporo, również ze względu na sytuację wojenną. Muzyka białoruska również się pojawia, ale i tak raczej nie gramy Galiny Gorełowej czy Dmitrija Smolskiego. Takie przykłady można mnożyć i mnożyć.
Osobiście uważam, że skoro ten festiwal powstał z zapotrzebowania o charakterze również politycznym, mając naszą uwagę zogniskować na najbliższym kręgu kulturowym, to nie powinien być to tylko ideowy rys, ale i rzeczywista współpraca międzynarodowa – na przykład z Biennale w Zagrzebiu, Wileńską Wiosną, Letnim Festiwalem w Lublanie, Ostrava Days albo Festiwalem im. Enescu w Rumunii, który jest jednym z wyżej cenionych wydarzeń tego typu. Jest na tym polu trochę do zrobienia, a Eufonii nie da się prowadzić bez partnerów. Model wzajemności jest tutaj niezwykle ważny – przykładowo rozmawiając z Sipusem o jego wizycie na przyszłorocznych Eufoniach, jednocześnie pracujemy nad rewizytą Zygmunta Krauzego w Chorwacji.
Format Eufonii polegający na jednorazowości wykonań nas nie interesuje. Z tego powodu, siłą rzeczy, będą się one stawać w mniejszym stopniu festiwalem, a w większym pewną polityką kulturalną naszej instytucji. Takie jest również nastawienie Ministerstwa Kultury, naszego organizatora, i pani minister Wróblewskiej, która w jednym z wywiadów wypowiedziała ważną myśl: że instytucje narodowe powinny wspierać ciekawe zjawiska na scenie muzycznej i bliżej ze sobą współpracować w celu tworzenia dyplomacji kulturowej naszego państwa, unikając jednocześnie rywalizacji z instytucjami artystycznymi i festiwalami organizowanymi przez podmioty zewnętrzne, NGOS-y czy samorządy. Będziemy Eufonie rozwijać tak, aby stały się również narzędziem dla innych, a nie kolejnym festiwalem autorskim.
Zatem pojawia się bilateralność. Ale pewne wątki z poprzednich odsłon Eufonii będą jednak kontynuowane, na przykład bliski kontakt z twórczością Krzysztofa Pendereckiego. W zeszłym roku ujawnił się on w postaci historycznego wykonania Jutrzni. Mimo wszystko nie jest więc to „gruba kreska”, ponieważ w tym roku Siódma symfonia wybrzmi, jak pan mówił, aż cztery razy.
A oprócz tego w koprodukcji z Teatrem Wielkim w repertuarze festiwalu pojawiła się Czarna maska. Owszem, ten związek z Pendereckim zawsze będzie silny, choćby ze względu na okres, w którym odbywa się festiwal, czyli rocznicę urodzin kompozytora. No i na to, kto temu festiwalowi dał pierwotny impuls – właśnie Penderecki, wspomniani Pärt albo Sylwestrow – twórcy będący filarami europejskiej kultury muzycznej, łączący najróżniejsze nurty i tradycje, będący tyblem wielokulturowości, jaką charakteryzuje się Europa Środkowo-Wschodnia. Te figury światowego formatu zawsze będą dla nas jakimś punktem odniesienia.
Wspomniał pan o Jutrzni. Ona została wykonana tylko w Warszawie, a powinna wybrzmieć również poza nią i pojechać dalej. Moja droga menadżersko-muzyczna zaczęła się od udziału w trasie „Polska i Niemcy razem w sercu Europy” z Te Deum Pendereckiego. Miałem wtedy 20 lat i razem z polską, niemiecką, litewską i łotewską młodzieżą jeździliśmy po najważniejszych salach koncertowych tamtego czasu. To było coś, co ukształtowało mnie jako Europejczyka oraz menadżera kultury. Uzmysłowiło mi, że gdy robimy coś tak ważnego, to warto to zagrać w kilku miejscach. Takim gestem dokonać realnej zmiany i włączyć więcej ludzi w sferę oddziaływania kultury.
Nazwał pan wykonanie Jutrzni wydarzeniem historycznym, ale z perspektywy Warszawy nie jest czymś, co trwale zmieniło przestrzeń kultury – to po prostu jeden z wielu wspaniałych koncertów. Natomiast wykonanie Siódmej symfonii Pendereckiego kilkadziesiąt lat po zamówieniu tego dzieła przez burmistrza Jerozolimy w takiej „małej Jeruzalem”, jaką jest Dębica – ze swoją wielokulturową, również żydowską przeszłością – ma w sobie zaszyty rodzaj społecznej zmiany kulturowej. Chodzi o oddanie tego wielkiego dzieła miejscu, o którym nikt dotąd nie pomyślał jako o odpowiednim do tego rodzaju wykonania. Bo jest to po prostu kosztowne i niemożliwe do zrobienia bez poczucia pewnej misji. I myślę, że dla Dębicy będzie to bardzo ważne wydarzenie.
Drobna dygresja: wczoraj oglądałem zdjęcia ze spotkania z Zanussim, które prowadził Łukasz Maciejewski właśnie w Dębicy. Jestem przekonany, że gdyby to spotkanie odbyło się w Krakowie czy w Warszawie, to nasza przesycona nadmiarem wrażeń i doznań publiczność metropolitarnych miast nie odpowiedziałaby aż taką frekwencją. Dla Dębicy było to święto. I był prawdziwy tłum. W tym widzę ogromną wartość i misję Eufonii w przyszłości. W podobny sposób budowaliśmy filozofię Wschodu Kultury, takiego „festiwalu festiwali” toczącego się na wschodzie kraju – w Rzeszowie, Lublinie, Białymstoku. Bardzo zmieniło to obraz kultury naszego pogranicza z Litwą, Ukrainą i Białorusią.
Na zakończenie pociągnę dalej wątek zmiany. Jeden z eufonicznych koncertów, a konkretnie jubileusz Pawła Szymańskiego, nosi w programie nazwę „Przełom”. Nie mogę nie zapytać – jakiej natury jest to przełom? Politycznej?
Pozostawiam tę odpowiedź panu [śmiech]. A pierwszy koncert Eufonii w Warszawie, w Kościele Wszystkich Świętych, nosi tytuł „Przebudzenie”, więc też można się zastanawiać, jak to rozumieć. Można przebudzić się na listopad, chocholi czas, gdy w Polsce budzą się rozmaite nastroje… ale to też miesiąc, w którym odzyskaliśmy niepodległość. Mówiąc jednak poważnie, ten tytuł można rozumieć na wiele sposobów. Na przykład jako przełom w muzyce i bawienie się przez Szymańskiego szeroko rozumianą tradycją muzyczną. Przełomem jest też na pewno sam kompozytor, będący jednym z największych twórców muzyki naszych czasów.
Na pewno jest też przełom w relacjach. Jedno z pierwszych spotkań, jakie odbyłem jako dyrektor NCK, było właśnie z Pawłem Szymańskim. Byłem ogromnie przejęty tym, że można układać kompozytorowi nuty albo sugerować, co powinno lub nie powinno znajdować się w dziele muzycznym. Tak się niestety stało. W przeszłości nie doszło do wykonania jednego z jego utworów, ponieważ wkomponowano w niego fragment wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego. Było dla mnie oczywiste, że trzeba się spotkać i te relacje odbudować. Chciałem dokonać nie tylko gestu zadośćuczynienia, ale również wsłuchać się w potrzeby samego kompozytora.
Jednym z efektów było nasze wsparcie dla koncertu Pawła Szymańskiego na Warszawskiej Jesieni. A jego utwór, który został odrzucony przez poprzednią dyrekcję NCK, prawykonaliśmy na WJ i wykonamy go też na Eufoniach. Ja byłem na tamtym prawykonaniu. To wspaniałe dzieło ze świetną partią solową fletu. A najbardziej kontrowersyjny zdaniem wcześniejszej ekipy fragment dzieła, ten z nagraną wypowiedzią Jarosława Kaczyńskiego i wystrzałem, został wtopiony w utwór. Szymański stworzył z tego cytatu materię muzyczną.
Gdy byłem jeszcze pełnomocnikiem prezydenta Krakowa ds. kultury, mieliśmy podobną sytuację na festiwalu Sacrum Profanum podczas koncertu „Eastman / East Men”. Padały wtedy cytaty w partii taśmy z arcybiskupa Jędraszewskiego o „tęczowej zarazie”. Również zostały wkomponowane w koncepcję artystyczną dzieła i nie miałem żadnych wątpliwości, że artyści mają prawo do takich wyborów. Ocenę tego typu eksperymentów zostawmy publiczności i krytyce. Festiwale są po to, aby eksperymentować i wprowadzać do obiegu nowe dzieła i idee.
Jestem wdzięczny Pawłowi Szymańskiemu, że zaufał mi i zespołowi NCK. Przekonał się, że to, co robimy, nie jest wyłącznie jakąś ablucją i zadośćuczynieniem, ale rozwojem – i również w tym sensie jest to przełom. Gramy jego muzykę nie tylko dla podkreślenia zmiany, ale również tego, że następuje budowa i otwarcie czegoś nowego. Myślę, że to właśnie jest tytułowy „Przełom”.
Sądzę, że padło w tej rozmowie wiele ważnych i potrzebnych słów. Bardzo panu dziękuję za poświęcony czas i życzę wielu sukcesów – nie tylko festiwalowych.
Również dziękuję.