Bogactwo form i przesłań [7. Gdańskie Biennale Sztuki]
Gdańskie Biennale Sztuki to organizowane cyklicznie od 2010 roku wydarzenie, które pozwala zapoznać się z dziełami artystek i artystów tworzących oraz żyjących na Pomorzu. Prace przedstawiane podczas tegorocznej, siódmej edycji cechują się dużą różnorodnością – nie tylko formalną, ale również odmiennością stylów – i świadczą o niejednorodnym postrzeganiu sztuki w ogóle.
Najpierw trochę konkretów zamkniętych w liczbach: na 7. Gdańskim Biennale Sztuki może zobaczyć dzieła 30 różnych artystek i artystów w 3 oddziałach Gdańskiej Galerii Sztuki (m.in. w Gdańskiej Galerii Güntera Grassa na ul. Szerokiej 37). Wystawy można oglądać od 3 lutego do 16 kwietnia. Spośród wszystkich prezentowanych prac ogólnopolskie jury wskaże zwycięskie projekty, których autorki lub autorzy otrzymają nagrody pieniężne. Dodatkowo po podliczeniu głosów oddanych przez odwiedzających galerie przyznana zostanie Nagroda Publiczności.
Sami organizatorzy tak reklamują to wydarzenie:
„Biennale to okazja, aby zaprezentować jednocześnie twórczość kilkudziesięciu artystek i artystów mieszkających i tworzących w województwie pomorskim. Twórcza konfrontacja różnych postaw artystycznych, technik, a także reprezentantów i reprezentantek różnych pokoleń ma w założeniu ożywienie oraz integrację środowiska artystycznego. Spektrum prezentacji najnowszych, najczęściej premierowych prac jest też doskonałą okazją do uchwycenia obecnych tendencji i kierunków w sztukach wizualnych uprawianych przez pomorskich artystów”.
Forma prac prezentowanych na Gdańskim Biennale Sztuki jest rzeczywiście bardzo różnorodna. W galeriach można zobaczyć między innymi animacje, obrazy wykonane rozlicznymi technikami, ceramikę, formy stworzone z tkanin, fotografie, materiały audio i audiowizualne, kolaże czy instalacje przestrzenne. Formalne bogactwo wiąże się bezpośrednio z odmiennością spojrzeń poszczególnych twórców na sztukę i stawiane przed nią zadania.
Na Biennale obecnych jest kilka dzieł wprost odwołujących się do aktualnych problemów społeczno-politycznych. Obraz Agaty Nowosielskiej zatytułowany „XXI wiek, Europa” odnosi się do – zdawałoby się niemożliwych, a jednak na wskroś realnych – okrucieństw wojny w Ukrainie. Wojna, która dzieje się obok nas, w zaawansowanym technologicznie i cywilizacyjnie świecie. Jednak to nie powstrzymuje w żaden sposób najeźdźców przed popełnianiem najgorszych zbrodni. Grozę tych wydarzeń Nowosielska oddaje za pomocą plamy czarnej farby – symbolu zniszczenia, cierpienia, śmierci.
Do zupełnie innego wątku – również aktualnego, ale związanego ze społeczną niesprawiedliwością – odnosi się zaś Dorota Walentynowicz w swoich „Talerzach statystycznych”. Cykl ten przedstawia ceramiczne krążki pomalowane na wzór diagramów kołowych, których poszczególne, wyodrębnione kolorami części przedstawiają nierówności w traktowaniu kobiet i mężczyzn (np. dysproporcja wynagrodzeń za sukcesy sportowe). Jednak poszczególne „Talerze statystyczne” są pozbawione opisu, więc o tym kontekście społecznym dowiadujemy się jedynie z komentarzy artystki, a sama instalacja na pierwszy rzut oka może być oceniana pod względami estetycznymi. Należy dodać, że Walentynowicz należy do kolektywu Plenum Osób Opiekujących Się i jej „Talerze statystyczne” eksponowane są obok prac innych artystek związanych z tą grupą. Wera Morawiec, założycielka tego kolektywu, tak mówiła o Plenum Osób Opiekujących Się w komentarzu do swojego dzieła wystawianego na Gdańskim Biennale Sztuki:
„Zapraszamy do tego projektu nie tylko osoby, które obecnie opiekują się dziećmi, ale też osoby dbające o przestrzeń społeczną i kulturalną i takie, które działają na rzecz płynnych i niebinarnych tożsamości”.
Sama Wera Morawiec na Biennale zadebiutowała w galerii swoją pracą „Zapiski” (będącą częścią instalacji „Nie widać mnie”) oraz wykonanym we współpracy z Adą Rączką „Przylgnęłośmy”. „Zapiski” to rozbudowany kolaż składający się z różnych karteczek, memów, cytatów, które wiążą się z zainteresowaniami ich twórczyni, ale też przedstawiają swoisty nieporządek i twórczy chaos będący wynikiem, jak sama Morawiec przyznała, rozproszenia uwagi między pracą twórczą a opieką nad dziećmi i codziennymi obowiązkami.
Wątek macierzyństwa i dzieciństwa pojawia się też w pracy innej, należącej do Ani Steller związanej z Plenum Osób Opiekujących Się. Jej instalacja „Wszystko robisz źle” zbudowana została z namiotu, który pierwotnie miał być przeznaczony dla córki artystki. Jednak po jego stworzeniu Steller zorientowała się, że jest to dokładnie taki namiot, jaki sama chciałaby mieć. W wyniku twórczego przekształcenia stał się on (uzupełniony o takie elementy, jak zdjęcia, pamiętnik z dzieciństwa, różnego rodzaju pamiątkowe drobiazgi) częścią performance przeprowadzonego przez artystkę w ogrodzie swojego domu. Sam tytuł pracy tworzą słowa skierowane do Steller przez jej matkę, jednak cała ta instalacja przestrzenna paradoksalnie ma służyć ukazaniu własnej samoakceptacji i wyzwoleniu się spod ograniczeń narzucanych częstokroć kobietom.
Ten wątek przywodzi mi na myśl inną pracę wystawianą na Gdańskim Biennale Sztuki. Maciek Salamon w cyklu obrazów zatytułowanym „Wszystko o mojej matce” na pastelowych tłach umieścił białe napisy tworzące różnorakie, negatywne slogany, które zapewne wielokrotnie słyszał w dzieciństwie. Przemocowość tych krótkich zdań czy komend (np. „Ręce opadają”, „Jak nie rykniesz, to nie pojmie”, „Lać i patrzeć, czy równo puchnie”, „Nie tak cię wychowano”) kontrastuje z ciepłą kolorystyką, która, jak mówił autor, ma kojarzyć się z dzieciństwem. Mam wrażenie, że wymowa pracy Salamona i Steller jest podobna, pokazuje świadome zmierzenie się z bardziej lub mniej przykrymi doświadczeniami opresji, które zostaje przekształcone za pomocą sztuki i w jakiś sposób opanowane. Salamon posługuje się prostymi i wymownymi środkami. Wychodzi od jednostkowego doświadczenia, ale dąży do ogólniejszej perspektywy, która pozwoli innym odczuć wspólnotę pewnych doświadczeń. Niewątpliwie, patrząc na napisy na obrazach Salamona, wiele osób przypomni sobie dokładnie takie same frazy słyszane po wielokroć w dzieciństwie, funkcjonujące po cichu w domowym obiegu przemocy.
Również do osobistego doświadczenia związanego z rodzicami, chociaż już nie z okresu dzieciństwa, odnosi się instalacja Michała Łagowskiego „Mamo, tato nie było mnie 6 lat”. Artysta na Gdańskim Biennale Sztuki eksponuje przywieziony ze swojego domowego gospodarstwa fragment kurnika, do którego budowy rodzice Łagowskiego użyli jednego z jego obrazów. Pomimo narzucającej się w pierwszym momencie myśli o konflikcie pokoleń, lekceważeniu sztuki manifestowanym czasem przez osoby z tak zwanej prowincji, artysta zaznaczał, że sam odczuwa w tej instalacji dużą dozę humoru i twórczej zabawy, bo jest zadowolony z tego niezamierzonego przenikania się sztuki i pragmatyzmu codziennego życia.
Oczywiście na 7. Gdańskim Biennale Sztuki pojawiły się też prace nienawiązujące w bezpośredni sposób do biografii artystów. Jako przykład można podać bardzo ciekawą formalnie animację Roberta Turły „Klatka”. W uproszczeniu opisać ją można następująco – ciemną salę przedziela duża, przezroczysta płyta wykonana z pleksiglasu, a za nią wisi tytułowa klatka. Projektor wyświetla na jednej ze ścian animację przedstawiającą ruchomą sylwetkę ptaka. Ta prosta scena wyraźnie odbija się na przezroczystej tafli w taki sposób, że widoczna w oddali klatka staje się komplementarnym elementem animacji. Pojawiają się więc dwa ruchome obrazy – jeden na ścianie, a drugi odbity na powierzchni pleksi. Ta operująca bardzo prostymi metaforami praca dzięki swojej formie potrafi zaintrygować. Sam Turło, komentując „Klatkę”, zaznaczał, że ważne w jego twórczości są eksperymenty dążące do wyjścia poza płaski, dwuwymiarowy ekran – w tym przypadku artysta osiąga ten cel, wzbogacając swoją animację o materialną klatkę i precyzyjne ustawienie dwóch równoległych planów.
Na Biennale nie zabrakło też prac wykonanych tradycyjnymi technikami. Agata Przyżycka, absolwentka malarstwa na Gdańskim ASP, zaprezentowała swój obraz „Zostałam sama pod żółtym słońcem”. To dość duże płótno, zatytułowane cytatem z wiersza Haliny Poświatowskiej, można nazwać abstrakcją, chociaż w ciepłych, jasnych i pięknie nasyconych barwą owalnych kształtach dałoby się doszukać fragmentów przypominających ludzkie ciało. Obraz jest przepełniony spokojem i robi bardzo dobre wrażenie estetyczne. Na Gdańskim Biennale Sztuki nie musimy więc jedynie mierzyć się z problemami współczesności, negatywnymi doświadczeniami dzieciństwa, ale też możemy po prostu podziwiać.
Tę estetyczną stronę sztuki w ciekawy sposób eksponuje Mateusz Pęk w cyklu „Recycled Empire”. W galerii przy ul. Powroźniczej artysta wystawił kilka zdeformowanych przedmiotów znalezionych na terenie opuszczonych ogródków działkowych. Obiekty te, jak na przykład stare, częściowo stopione, plastikowe krzesło, przestały pełnić swoje funkcje użytkowe i, jak sugeruje Pęk, zyskały swoistą autonomię, a także nową wartość estetyczną. Rzeczywiście, patrząc na te powyginane, skruszone, wyblakłe formy (a może deformacje?), czasem trudno odgadnąć, jakie było ich pierwotne przeznaczenie, do czego miały one służyć. W przestrzeni galerii to, co zdaje się być po prostu śmieciem, pozbawionym wartości starociem, którego trzeba się pozbyć, jawi się w całkiem innym świetle.
Opisałem tych kilka różnych prac po to, aby chociaż częściowo oddać zróżnicowanie ekspozycji 7. Gdańskiego Biennale Sztuki. Nie wiem, czy na podstawie tak niejednorodnych formalnie i treściowo dzieł można nawet próbować wyznaczyć jakieś ogólne trendy w pomorskiej sztuce. Ja z pewnością się tego nie podejmę i pozostanę przy początkowym stwierdzeniu twórczego pluralizmu, który wydaje mi się bardziej ciekawy i wartościowy niż monotonna zgodność głosów, monolityczność sztywno wyznaczonych szkół czy bezrefleksyjna powtarzalność sprawdzonych wzorców.