Bal na Zwierzynieckiej [80-lecie Filharmonii Krakowskiej]
Filharmonia Krakowska obchodzi jubileusz. Minęło osiemdziesiąt lat (w tym zero w sensownej siedzibie – bez poruszenia tego tematu nie może, i słusznie zresztą, obejść się żadna uroczystość przy Zwierzynieckiej) od pierwszego powojennego koncertu wykonanego przez państwową miejską orkiestrę.
Dlaczego mówię o tym w tak skomplikowany sposób? Ano dlatego, że i historia Filharmonii jest skomplikowana. Nie mogłoby być oczywiście tak, że kolebka polskiej kultury miałaby się dorobić pierwszej profesjonalnej orkiestry ponad czterdzieści lat po Warszawie. Takie atrakcje pojawiały się bowiem jeszcze przed I wojną światową, ale wszelkie kryzysy, problemy z funduszami czy warunki lokalowe sprawiały, że miejska orkiestra z prawdziwego zdarzenia okazywała się projektem krótkoterminowym. Nie możemy więc mówić o ciągłości organizmu, który moglibyśmy nazwać krakowską filharmonią.

Do tego momentu problematyczna w tej historii jest wyłącznie wielowątkowość. Ale wtem wybuchła II wojna światowa, która, oprócz skutków wszystkim znanych, pozostawiła po sobie także trudne dziedzictwo, pełne niejednoznaczności, bolesnych decyzji i sytuacje, które z dzisiejszej perspektywy zrozumieć niepodobna, bo przecież elementem historii filharmonii w Krakowie jest także Filharmonia Generalnego Gubernatorstwa, założona na polecenie Hansa Franka jako oręż propagandy i dowód na wyższość kultury niemieckiej. Ale tak jak w logice formalnej możemy z fałszywych przesłanek dojść do prawdziwych wniosków, tak i w tym wypadku dyrygenci ówczesnej orkiestry (kolejno: Hans Rohr, Rudolf Hindemith i Hans Swarowsky) przymykali oko na luki w systemie bądź sami go rozszczelniali, tworząc fikcyjne etaty, wyciągając ludzi z Gestapo czy ignorując nieformalną podziemną działalność.
Nie będę się na ten temat jednak zbytnio rozwodził, bo nie bez powodu Filharmonia, już ta właściwa, działająca od 1945 roku, wydała właśnie książkę Marii Wilczek-Krupy Jedno życie to jest cały świat. O początkach Filharmonii Krakowskiej, bogato ilustrowaną, starannie przemyślaną od strony graficznej i przede wszystkim ciekawą, strzelającą reflektorem w mrok mało znanych dotąd faktów. Przeczytałem to opracowanie w dwa wieczory i polecam. Przy czym zaznaczam publicznie, że nie mówię tak dlatego, że autorka jest moją szefową. Mamy więc jeden punkt dla Filharmonii.

Drugi punkt dałbym za zrezygnowanie z obchodzenia jubileuszu za pomocą jakiegoś gigantycznego – czy też gigantomanicznego – dzieła na wielką orkiestrę symfoniczną, chór, tłum solistów (wokalistów oczywiście), recytatora i cheerleaderki. W zamian za to postanowiono odtworzyć program pierwszego powojennego koncertu, który odbył się 3 lutego 1945 roku, a wykonania powierzono trzem różnym dyrygentom związanym z Filharmonią Krakowską. Poemat symfoniczny Odwieczne pieśni Karłowicza przypadł w udziale Jerzemu Maksymiukowi, który w latach 1992–1998 był jej doradcą artystycznym. Przekazane zostało to, co stanowi kwintesencję muzyki tego kompozytora: ekstatyczne, sensualne doznania w dość egzaltowanych nastrojach przy jednoczesnym zachowaniu elegancji i melancholii, a bez zbytniego rozdzierania szat ani przytłaczającej ściany dźwięku, co częste u późnoromantycznych twórców. Orkiestra grała swobodnym, pełnym dźwiękiem, co przełożyło się na śpiewność i szeroką frazę.

Środkowym punktem programu był utwór, którego nikomu nie trzeba przedstawiać, mianowicie Koncert fortepianowy f-moll op. 21 Chopina. Orkiestrę poprowadził obecny dyrektor artystyczny Filharmonii, Alexander Humala, a za klawiaturą zasiadł Jan Lisiecki. No i właśnie: ten brak konieczności przedstawiania „efmola” działa na jego niekorzyść – to jest utwór, który jest ograny już trochę za bardzo, i koszmarną trudnością wydaje mi się powiedzenie w nim czegoś, co jeszcze nie zostało w nim znalezione. Ten temat jednak zostawię chętnie na później, bo program został ustalony 80 lat temu, a przypomnę, że mamy rok konkursu chopinowskiego – okazji będzie ku temu aż nadto. Muszę jednak powiedzieć, że ta część wieczoru nie wypadła imponująco. Maestoso sprawiało wrażenie zbyt nerwowego, a przez to – wbrew określeniu tempa – mało majestatycznego, Larghetto nie miało wystarczającego oddechu i zdawało się pędzić bez większego sensu (choć bardzo doceniam pokazanie bardziej dramatycznej, a nie rozpoetyzowanej strony tej części – to drugie podejście lepiej się sprawdza w analogicznym miejscu koncertu e-moll), zaś finałowy mazur był zbyt ociężały. Lisieckiemu brakowało momentami dźwięku, zwłaszcza w górnym rejestrze, miałem też wrażenie, że za bardzo eksploruje skrajną dynamikę – albo miękko na granicy słyszalności, albo zahaczając o brahmsowską masę. Na plus na pewno działało uwydatnianie poukrywanych linii melodycznych. No i drewno, które świetnie spisało się w partiach solowych – przede wszystkim fagot w II części i niesławne wejście rogu otwierające finałową kodę.
Pianista zaprezentował także bis, będący, co sam przyznał, ukłonem w stronę patrona Filharmonii – trzecie z cyklu dziewięciu Preludiów op. 1 Karola Szymanowskiego. Tu nie mam się do czego przyczepić. Piękne, zniuansowane brzmienie i wspaniała umiejętność stworzenia nastroju samą harmonią, bez udziału melodii.

Po przerwie nadszedł czas na VI Symfonię „Patetyczną” Piotra Czajkowskiego, którą poprowadził z pamięci dyrygent honorowy Filharmonii Krakowskiej (a poza tym krakus z urodzenia, absolwent krakowskiej PWSM i prawa na UJ) – Antoni Wit, wzbudzając ogromny entuzjazm publiczności.
Tutaj musimy się na chwilę zatrzymać. Czajkowski w Patetycznej bawi się, jak Beethoven, kolejnością cyklu sonatowego, na którym w końcu symfonia się zawsze opiera. Po takim przetasowaniu wolna część znalazła się na końcu, a poprzedza ją część szybka, odpowiadająca w standardowym symfonicznym układzie scherzu. Tym sposobem wybuchowe i radosne ostatnie takty Allegro molto vivace wyprowadzają w pole słuchaczy spodziewających się, że to już koniec, i nieprzeczuwających nadejścia Adagio lamentoso. Tak też było i tym razem: po trzeciej części rozległ się entuzjastyczny aplauz. Antoni Wit, jako doświadczony kapelmistrz, ma na tę sytuację przygotowaną (w kilku językach, jak sam zaznacza) odezwę do publiczności, w której dziękuje za ciepłe przyjęcie wykonania i dzieli się dobrą nowiną w postaci oczekującego jeszcze finału. Wykonanie było precyzyjne i doskonale wyważone, a ładunek emocjonalny najbardziej depresyjnej i ostatniej symfonii Czajkowskiego był porażający, a nigdy nie popadał w rzewne tony. Potencjał nastrojów wszystkich części, tak odmiennych od siebie, został wykorzystany do końca. Dzięki temu kontrast między trzecią częścią a finałem był jeszcze bardziej urzekający.

Koncertowi towarzyszyły też inne wydarzenia: uhonorowanie Filharmonii nagrodą Polonia Minor, części jej pracowników srebrnymi i złotymi Krzyżami Małopolski, a także odsłonięcie pamiątkowej tablicy na cześć Jacka Berwaldta, zmarłego w zeszłym roku wieloletniego kierownika działu programowego FK, a także jej wicedyrektora i – niejednokrotnie – p.o. dyrektora.

Ten długi wieczór, licząc nawet bez części oficjalnej, utwierdził mnie w przekonaniu, że może dobrą opcją w kwestii rozmaitych filharmonicznych uroczystości, jak otwarcia i zamknięcia sezonów czy rocznice, byłyby właśnie przekrojowe programy, ukłony w stronę ważnych koncertów, których w historii Filharmonii było na pęczki, za to wykonywane przez różnych związanych z Krakowem wykonawców. Chętniej usłyszałbym eklektyczną polską listę, w której w trakcie jednego wydarzenia Lessel, Różycki czy Szałowski znaleźliby się obok Bairda, Moniuszki czy Bacewicz. Albo przegląd krakowskich, choćby przez kilka lat, kompozytorów: Bogusława Schaeffera, Artura Malawskiego, Stefana Kisielewskiego… Aha, zaznaczę jeszcze na wszelki wypadek, że wystawienie dużej formy Pendereckiego nie wyczerpuje przesłanek określenia „przegląd krakowskich kompozytorów”.
W każdym razie pomysły są, a jest to zawsze możliwość odświeżenia profilu nie tylko Filharmonii, ale też w ogóle podejścia do instytucjonalnej muzyki klasycznej w Krakowie czy w Polsce. Polecam się na przyszłość. Tym samym chciałbym też dołączyć się do życzeń dla nobliwej Jubilatki: dalszego coraz wyższego poziomu, wspaniałych gości na scenie, coraz szerszego repertuaru i, cóż, też będę w tym chórze niezadowolonych, nowej siedziby jak najszybciej. I widzimy się niebawem!

Dzień później, 1 marca, odbył się drugi koncert jubileuszowy z tym samym programem. Tym razem w przestrzeni ICE Kraków.