„Chciałam opowiedzieć ludzkie historie” - rozmowa z Marią Wilczek-Krupą nt. książki „Jedno życie to jest cały świat"

21.02.2025

Jubileusz 80-lecia Filharmonii Krakowskiej zbiega się z premierą najnowszej książki Marii Wilczek-Krupy Jedno życie to jest cały świat, w której autorka opisuje początki krakowskiej orkiestry filharmonicznej. Nie jest to jednak (tylko) kronika powstawania instytucji, a rozgrywająca się na jej tle emocjonująca opowieść o losach mieszkańców przedwojennego, okupowanego i powojennego Krakowa. Z autorką rozmawia Tomasz Gil.

 

Tomasz Gil: Lada dzień 80. rocznica Filharmonii Krakowskiej, ale – jak sama Pani pisze w swojej książce – ta symboliczna data 3 lutego 1945 roku jest właściwie jej trzecim początkiem.

 

Maria Wilczek-Krupa: Tak, bo Filharmonia Krakowska powstawała w drodze procesu, a nie w wyniku rewolucji czy jednej decyzji, jednego cięcia. Przecież orkiestra filharmoniczna, orkiestra symfoniczna w Krakowie została powołana dużo wcześniej, to są lata przedwojenne. U pana dyrektora Filharmonii Krakowskiej nad biurkiem wisi piękne zdjęcie, bodajże z 1929 roku, gdzie jest i Grzegorz Fitelberg, i Karol Szymanowski – zdjęcie muzyków, którymi wtedy opiekowało się Biuro Koncertowe, i ta orkiestra już wtedy istniała. Ale w roku 1934 została powołana Sekcja Filharmonii Krakowskiej. Ta nazwa pojawiła się właśnie w tym czasie, więc uznałam to za pierwszy początek, bardzo kulawy zresztą. To była absolutnie znakomita orkiestra, złożona ze świetnych muzyków zwerbowanych z zespołów, które zostały częściowo rozwiązane. My postrzegamy dwudziestolecie międzywojenne jako piękny czas, ale niestety to był też moment bardzo trudny, zwłaszcza finansowo. Sekcja Filharmonii Krakowskiej funkcjonowała przez kilka sezonów i z roku na rok tych koncertów było coraz mniej, grano głównie poranki. W pewnym momencie zabrakło funduszy i zespół zniknął z afiszów. To był ten początek pierwszy. Po nim nastąpiło zawieszenie, kiedy co prawda Towarzystwo Muzyczne działało, działała szkoła Żeleńskiego i kilka innych placówek, ale akurat Sekcja Filharmonii Krakowskiej już nie.

 

Natomiast początek drugi, związany z powołaniem do życia Orkiestry Generalnego Gubernatorstwa, to właściwie clou tej książki. To jest taki początek z jednej strony najcięższy i najtrudniejszy, z drugiej bardzo ważny i bogaty w skutki. W orkiestrze uruchomionej przez Hansa Franka grali sami Polacy – poza koncertmistrzem Fritzem Sonnleitnerem, monachijczykiem, który w 1944 roku został powołany do Wehrmachtu. I to właśnie ten drugi początek budzi najwięcej kontrowersji. Orkiestra GG została zamknięta konkretną decyzją w 1945 roku. Ale dzięki niej, a raczej dzięki temu, że funkcjonowali w niej ludzie, którzy nie pozwolili na wywiezienie przez Franka instrumentów…

 

 

…potem się okazało, że była tam jedyna harfa w Polsce…

 

Tak jest, kontrabasy, basklarnet, tam było 140 pudeł nut! Mieliśmy możliwość wystartowania, kiedy jeszcze okupacja trwała, to było przecież przed kapitulacją Niemiec (które skapitulowały w maju). A my wystartowaliśmy na przełomie stycznia i lutego, bo koncert miał odbyć się w styczniu, ale ostatecznie muzycy dostali zgodę na 3 lutego. Mieliśmy zasoby. Mieliśmy salę – którą mamy do dziś. Można było coś zrobić. I to jest trzeci początek. Ten, który uważamy za właściwy i który świętujemy, bo właśnie mija 80 lat od tego momentu.

 

 

Powojenne losy Filharmonii są już bardzo dobrze opisane przez panią Annę Woźniakowską. Natomiast ta wcześniejsza historia była trochę białą kartą – przynajmniej dla mnie, ale myślę, że również dla wielu innych bywalców Filharmonii. Po prostu ta instytucja zawsze była, nie zastanawiamy się często nad jej – odległymi już zresztą – początkami. Ciekaw jestem, jak wyglądał Pani proces – może nie tyle pisania, co poszukiwań tej dalszej historii. Czy to też była taka biała karta, czy miała Pani jakieś punkty zaczepienia i po prostu stopniowo uzupełniała luki?

 

Poza tym, że jestem muzykiem, z wykształcenia jestem też historykiem. Wiedziałam zatem, że w Krakowie działała jedyna filharmonia w okupowanym kraju, czyli Filharmonia GG, i że budzi ona do dzisiaj wielkie kontrowersje. Materiałów za to nie miałam prawie wcale. Pierwsze, co zrobiłam, to przekopałam archiwum Filharmonii Krakowskiej, gdzie jest mnóstwo dokumentów, z których jednak większość dotyczy okresu powojennego – są księgi finansowe, programy koncertowe, regulaminy, sprawozdania. Częściowo jakąś wiedzę na temat życia muzycznego w przedwojennym Krakowie miałam dzięki Akademii Muzycznej, którą przecież Władysław Żeleński powołał do życia jeszcze w XIX wieku – robiłam swego czasu film dokumentalny na ten temat. Ale archiwa to była moja deska ratunku. Nie chciałam napisać książki encyklopedycznej, nie chciałam dać czytelnikowi do ręki podręcznika do historii. Chciałam opowiedzieć ludzkie historie. Miałam wtedy kontakt – i do dzisiaj mam – z Niusią Horowitz-Karakulską, czyli ostatnią osobą z listy Schindlera żyjącą w Polsce. I to był mój punkt zaczepienia, ponieważ to był żywy człowiek, który wojenne piekło doskonale pamięta. Co innego jak Pan ma coś w aktach, a co innego jak Pan słyszy coś od żywego człowieka.

 

Ten czas przedwojenny też próbowałam w jakiś sposób zbudować na bazie archiwów i w odniesieniu do różnego rodzaju historii, które przeczytałam w gazetach. Zawsze w takich sytuacjach ruszam państwowe archiwa – czyli przede wszystkim IPN, ale także Muzeum AK im. generała Emila Fieldorfa „Nila”, gdzie sprawdziłam, czy w Filharmonii działała komórka AK. Poza tym przeprowadziłam kwerendę w Fabryce Emalia Oskara Schindlera – Muzeum Krakowa, przejrzałam nasze archiwa tutaj [w Akademii Muzycznej], w Bibliotece Jagiellońskiej i w kilku innych ośrodkach. Są też publikacje na temat życia muzycznego w międzywojennym Krakowie, no i oczywiście prasa. Przeczytałam setki artykułów na ten temat, czy w „Echu Krakowa”, czy w „Kurjerze”, czy w „Dzienniku Polskim”. Szukałam wszystkiego, co jest o muzyce, szukałam recenzji. No i przydałaby się jeszcze pamięć ludzka, której było najmniej.

 

Ale Niusia Horowitz zapełniła tę lukę, dając mi namacalny dowód na to, czego w czasie wojny można było się bać. Dzięki niej Hans Frank czy Amon Göth to nie postacie z podręcznika, ale żywi ludzie. Ja ich widzę – mam zdjęcia – i słyszę, co Niusia opowiada. Jestem w stanie zobaczyć scenę, która się mogła wydarzyć, poczuć to, czego można się było bać, jeśli ktoś odważyłby się odmówić grania w orkiestrze. Swoją opowieść o trzech początkach FK zbudowałam więc głównie na bazie archiwów, prasy oraz wstrząsającej opowieści Niusi. Bardzo wiele dała mi przy tym kwerenda w Instytucie Pamięci Narodowej. Nie dlatego, że miałam podane fakty – to też – ale przede wszystkim dlatego, że to właśnie tam zamknięte były ludzkie historie. W donosach, w późniejszym badaniu spraw związanych z weryfikacją tych muzyków, którzy grali w Filharmonii GG – bo przecież potem niektórzy ponieśli za to kary. Z tych opowieści wysnułam fabułę, która pozwoliła mi opowiedzieć rzeczywiście o człowieku. Bo mnie zawsze interesuje człowiek, a nie słupki z liczbami.

 

Rzeczywiście też to miałem z tyłu głowy, zanim zacząłem czytać, że ta książka mogła być po prostu zbiorem nazwisk i dat, jak pewnie wiele książek stricte historycznych. Natomiast wydaje mi się, że siłą tej książki jest właśnie wybranie poniekąd jednej bohaterki (myślę o Bronisławie Horowitz), która spaja to wszystko. Ale tam się pojawia dużo takich postaci z krwi i kości – właściwie to jest gotowy materiał na serial kryminalno-historyczny. Co Panią w tym procesie poszukiwań najbardziej zaskoczyło? Albo historia której postaci wzbudziła w Pani największe emocje? Bo w tej książce – oczywiście obok konkretnych faktów historycznych – jest po prostu bardzo dużo emocji.

 

Tak, podczas pisania też je odczuwałam. Obóz w Płaszowie, getto… To są bardzo ciężkie historie, przez które czasami trzeba to pisanie zarzucić. Dla mnie dwie sprawy były tak frapujące, że myślę o nich do dziś. Pierwsza to sprawa Heleny Zarzyckiej, czyli tej skrzypaczki od donosu, że w orkiestrze grają Żydzi, który napisała – albo i nie napisała. Została po wojnie uniewinniona, prześledziłam cały proces. Ale wiem przecież, w jaki sposób nasze państwo funkcjonowało w czasach stalinizmu, mam zatem świadomość, że jedno i drugie rozwiązanie jest prawdopodobne – że donosiła i że nie donosiła. Napisałam w Podziękowaniach na końcu książki, że pamięć ludzka jest wybiórcza i że żąda skrajnych osądów: prawda czy fałsz, krzywda czy sprawiedliwość, zdrajca czy bohater. Ja nie umiem tego rozsądzić, ale często do tej sprawy wracam.

 

No i druga taka historia dotyczy Tadeusza Korzenia – chórzysty, na którego z kolei donoszono i który był ofiarą tego drugiego, stalinowskiego terroru. Ciężko mi było uwierzyć w to, że muzyk, który był tak niezłomny, tak odważny, że się nie bał mówić, co myśli o rządzie, dał się tak szybko złamać tym, że zablokowano mu wyjazd do Włoch. W jakim strachu żył człowiek, który przed chwilą jeszcze widział wojnę i tak naprawdę nie umiał przewidzieć, jak skończy się ten nowy terror. Sądzę, że gdyby nie było II wojny światowej, to esbecy nie byliby w stanie złamać kogoś zwykłą blokadą paszportu. Ale w obliczu koszmarnych wspomnień Korzeń wolał nie czekać na to, aż go zaciągną na ulicę Pomorską i tam się z nim odpowiednio rozprawią. Ten terror był równie okropny, bo niby Polska była wolna, ale jednak wolna nie była.

 

Te dwa przypadki były dla mnie transparentnymi dowodami na to, że w Filharmonii Krakowskiej działało swoiste podziemie. Donos Zarzyckiej chwycił muzyków za gardło, bo tam się przecież ukrywali Żydzi – pomimo tego, że kapelmistrzami byli Niemcy. To jest trzecia rzecz, która mnie zastanowiła. Że wśród okupantów, także w szeregach Wehrmachtu, byli dobrzy ludzie. Tacy, jak Wim Hosenfeld, który ocalił Szpilmana, i jak Hans Rohr, Rudolf Hindemith i Hans Swarowsky, którzy prowadzili orkiestrę i tutaj, w Filharmonii GG, ratowali ludzi. Ten proceder przywodzi na myśl fabrykę Schindlera, rozmawiam o tym z dyrektorem FK Mateuszem Prendotą we wstępie do książki. Stąd jej tytuł: Jedno życie to jest cały świat. Skala jest może i mniejsza, ale schemat pozostaje ten sam – ratowanie ludzi przed śmiercią.

 

 

Właśnie o ten tytuł chciałem jeszcze dopytać.

 

Pomysł wyszedł właśnie z rozmowy z dyrektorem Prendotą, kiedy omawialiśmy temat wojny i zgodziliśmy się co do faktu, że skala ratowania życia ludzkiego nie ma tak naprawdę znaczenia. Cytatem z Talmudu chciałam zasygnalizować wagę tego, co działo się w Filharmonii Generalnego Gubernatorstwa. Że była to nie tylko wspaniała orkiestra – i tak naprawdę jedyna w okupowanej Polsce – ale że było to też kolejne miejsce, w którym ratowało się życie. Zrezygnowałam z tradycyjnego wstępu na rzecz wywiadu z Mateuszem Prendotą, bo to od niego pochodzi pomysł takiej publikacji. Ja ten pomysł ubrałam w słowa, stworzyłam do niego fabułę.

 

Trochę już mi Pani wcześniej odpowiedziała, ale może zapytam szerzej – czy poza historiami konkretnych osób, po których nie zostało już wiele archiwaliów i nie jesteśmy już w stanie z nimi porozmawiać, są też jakieś fakty, do których nie udało się dostać i wciąż pozostają białe plamy?

 

Och, proszę Pana, to jest publikacja, w której jest najwięcej białych plam ze wszystkich książek, które napisałam. Jest mnóstwo niedopowiedzeń, bo akta nie mówią wszystkiego. Tak naprawdę niewiele wiemy np. o Hansie Rohrze, który był pierwszym kapelmistrzem Filharmonii GG. Bardzo bym chciała zgłębić kiedyś jego biografię, bo on w 1940 roku na polecenie Hansa Franka zorganizował w Krakowie orkiestrę, a w 1942 zmarł. Mówiło się, że przypłacił śmiercią przyjaźń okazywaną Polakom. Nie znalazłam na ten temat żadnych oficjalnych doniesień – to były tylko kuluarowe rozmowy, których echa odnaleźć można w wywiadach z Leszkiem Izmaiłowem czy Elżbietą Wysocką. Do dziś zatem nie wiemy, czy Hans Rohr zmarł, bo był chory – jak podano oficjalnie – czy jednak ktoś pomógł mu umrzeć.

 

Niejasna sytuacja dotyczy także ostatniego dyrygenta, Hansa Swarowskyego, którego syn zdobył dokumenty na to, że był szpiegiem pracującym dla angielskiego wywiadu. To jest temat na osobną książkę – prześledzenie szpiegowskiej działalności ostatniego kapelmistrza mogłoby rzucić nowe światło także na osobę Ryszarda Straussa, któremu asystował w tamtym czasie Swarowsky. Inna biała plama dotyczy jego działalności politycznej w Krakowie – wiadomo, że ostatni dyrygent Orkiestry GG ukrywał Żydów na mieście, ale nie wiadomo, ile osób konkretnie i gdzie. Do teraz białą plamą była także historia Filharmonii GG, bo przez wiele lat próbowano o niej zapomnieć. Moim zdaniem niesłusznie.

 

 

Dużo miejsca poświęca też Pani kontekstowi historycznemu i społeczno-kulturowemu – dlatego też to wszystko jest takie obrazowe, immersyjne. Patrząc na Filharmonię Krakowską dzisiaj albo próbując sięgnąć w niedaleką przyszłość – jak Pani ją widzi? Właśnie w takim szerszym kontekście i w odniesieniu do jej długiej historii.

 

Na sam budynek patrzę inaczej niż kiedyś, bo to przecież wciąż te same ściany, co przeszło 80 lat temu, i teraz, kiedy poznałam dogłębnie ludzkie historie, mam wrażenie, że z każdego kąta patrzą na mnie czyjeś oczy. Nasza Filharmonia ma bogatą tradycję i bardzo trudne początki za sobą – a podobno wszystko, co dobre, rodzi się w bólach. Bardzo kibicuję nowej siedzibie, na którą ta instytucja po prostu zasługuje, tak jak i nasza [Akademia Muzyczna] zresztą. To są fantastyczne ośrodki kulturalne z tradycjami, które borykają się bez przerwy z tym, że jedna jest w budynku byłego PZPR-u, czyli tu [w Akademii], a druga w budynku należącym do Kurii, gdzie jak obok przejeżdża tramwaj, to dostajemy dodatkową atrakcję dźwiękową. Myślę, że siłą Filharmonii Krakowskiej jest potencjał ludzki i teraz widzę, że tak było i wcześniej. Obecnie nie ma terroru, żyjemy w wolnej Polsce. Ale mamy problemy ekonomiczne, polityczne, wojnę też mamy przecież za ścianą. Są też inne oczekiwania publiczności, trzeba o tym pamiętać. Cieszę się, że Filharmonia je spełnia, i to nawet z nawiązką, bo proponuje muzykę różnego rodzaju – współczesną, dawną, jazzową, filmową. Stała się instytucją wszechstronną, funkcjonującą na nowoczesnych zasadach. Myślę, że to bardzo dobra droga, dlatego z wielkim optymizmem patrzę w przyszłość naszych filharmoników.

 

Jeszcze tak sobie wysnułem z tej książki, że może to bardziej jest nie tyle historia miejsca czy instytucji, co właśnie wręcz jakiejś idei.

 

Może ma Pan rację, chociaż zamysł był inny – chciałam stworzyć biografię miejsca, coś na kształt Wisły. Biografii rzeki Andrzeja Chwalby. Szybko jednak przekonałam się, że biografia dotyczy mimo wszystko ludzi. Zwykle daję się ponieść narracji i idę tam, gdzie ona mnie poprowadzi. Tak było i tym razem. Trzymam się wiernie tej zasady, do tej pory się sprawdzała i mam nadzieję, że tak będzie dalej.

 

Na pytanie o to, jak lektura zmieniła jej postrzeganie Filharmonii Krakowskiej, odpowiedziała również Małgorzata Koch, wieloletnia pracowniczka Filharmonii, specjalistka ds. PR-u oraz redaktorka – a zatem jedna z pierwszych czytelniczek – książki Jedno życie to jest cały świat.

 

Pracuję w Filharmonii Krakowskiej od dwudziestu lat. Przez ten czas w oczywisty sposób zmieniał się mój stosunek do instytucji. Ale tak naprawdę dopiero zgłębienie jej historii, oswojenie się także z jej trudnymi rozdziałami pozwoliło mi spojrzeć na nią w dużo dojrzalszy i pełniejszy sposób. Lata temu zetknęłam się z fotografiami z Narodowego Archiwum Cyfrowego, na których w tak dobrze znanej mi sali koncertowej przy Zwierzynieckiej wisiały materie ze swastykami, a w rzędach dla publiczności zasiadali niemieccy żołnierze. Trudno było o tych obrazach zapomnieć, ale dopiero opowieść zawarta w książce Marii Wilczek-Krupy pozwoliła spojrzeć na losy Filharmonii Krakowskiej z jednej strony w szerokim społecznym i historycznym kontekście, a z drugiej – przez pryzmat życiorysów poszczególnych ludzi, których opowieść uwiarygodnia i uczłowiecza ten obraz. Materiały ilustrujące tę publikację dotykają prawdy – akta osobowe, dokumenty wyciągnięte z archiwów, zdjęcia ze znanymi pomieszczeniami, a nawet gzymsami czy kształtem okiennic – to wszystko swoisty zapis historii, której powidoki mam teraz przed oczami. I dzięki temu czuję się bardziej osadzona w tej opowieści i jeszcze bardziej z filharmonią związana.

 

 

Emocje dotyczące początków Filharmonii Krakowskiej udzielą się nie tylko czytelnikom zainteresowanym życiem muzycznym Krakowa. Autorka wychodzi bowiem szerzej poza mury Filharmonii, dając czytelnikom wyobrażenie realiów codziennego życia w zniewolonej Polsce i opowiadając o losach bohaterów rodem z kryminałów historycznych – choć żyjących naprawdę.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.