Artysta przedłużeniem dźwięku [Aleksandra Świgut w Filharmonii Łódzkiej]
Kiedy rozpoczyna się koncert, solista jest zawsze najbardziej wyczekiwany, bowiem poza repertuarem i chęcią przeżycia czegoś więcej niż codzienna rutyna słuchacz przychodzi dla artysty, który ma być: jedyny, wyjątkowy, świetnie przygotowany technicznie i repertuarowo. Tego wieczoru publiczność wyczekiwała, aż na scenie pojawi się Aleksandra Świgut i wykona Koncert fortepianowy a-moll op. 17 [30’] Edvarda Griega. Artystka z pewnością należy do grona solistów, którzy nie rozczarowują swoich słuchaczy! Ostatni koncert symfoniczny przed Świętami Bożego Narodzenia za nami!
To moje kolejne spotkanie z Aleksandrą Świgut na tej Sali Koncertowej, a co za tym idzie – kolejne niezwykle udane doznanie artystyczne. Artystka bez cienia wątpliwości rozumie muzykę Griega. Ponadto dodaje od siebie: niezwykłą wrażliwość, emocjonalność i wysokich lotów umiejętności techniczne. Takie koncerty to czysta przyjemność!
W programie koncertu znalazły się dzieła niezwykle barwne i pełne kontrastów: Koncert fortepianowy a-moll op. 17 [30’] Edvarda Griega – przedstawiciela Norweskiej Szkoły Narodowej, słynne dzieło Ludwiga van Beethovena – VII Symfonia A-dur op. 92 [36’] oraz Preludium do V aktu opery „Król Manfred” op. 93 [6’] (Carl Reinecke).
Warto wspomnieć, że był to koncert z cyklu Steinway Prizewinner Concerts. Ta inicjatywa ma wspierać młodych, dobrze zapowiadających się artystów, do których z pewnością należy solistka zasiadająca tego wieczoru przy fortepianie. Artystka zdobyła wiele nagród i wyróżnień na arenie międzynarodowej. Jest trzykrotną laureatką Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Edvarda Griega w Bergen. Od pierwszych dźwięków publiczność wiedziała, że ma do czynienia z artystką, która naprawdę rozumie muzykę, którą prezentuje. Głęboka, brzmiąca tafla dźwięku, podbita barwą orkiestry, zaczarowała słuchaczy. Kompozytor zadbał, aby w każdej z części pojawiły się partie solowe innych instrumentów (poza fortepianem). Na szczególne wyróżnienie zasługuje solo fagotu i waltorni, które z niezwykłą lirycznością prezentowały swoje tematy. Tego wieczoru Aleksandra Świgut zaprezentowała się w niezwykle pięknej kreacji (barwna, zwiewna). Miałam poczucie, że jej suknia niejako jest odzwierciedleniem cech, które prezentuje w muzyce – inspirująca, zwiewna, barwna, z niewielkim zarysem konturów, ale całość ukazuje niezwykły, spójny obraz.
Tego wieczoru orkiestrę poprowadził maestro Michał Nesterowicz. Dyrygent postawił na uwypuklenie i wyostrzenie kontrastów zarówno w dynamice, barwach instrumentów, jak i fakturach. Podąża za solistką, która w tej materii jest mistrzynią. Jej staccato jest niezwykle ostre, konkretne i przepełnione energią, z kolei legato – lejące, miękkie i bez wyrazistych krawędzi. Ręka Świgut wypada w przestrzeń za każdym razem, gdy kończy się kulminacja. Widać, że artystka żyje swoją partią, a każdy jej ruch stanowi przedłużenie i wykończenie dla dźwięku. Mimo niemiłosiernego tempa solistka ma czas na każdy gest, robi to z opanowaniem i wyjątkową finezją, co sprawia, że koncerty z jej udziałem są przyjemne zarówno dla oka, jak i ucha. Subtelne piano udziela się orkiestrze, a razem tworzą świadomą, dynamiczną przestrzeń, w której forte wybrzmiewa ze zdwojoną mocą.
Pierwsza część koncertu została nagrodzona lawiną braw, na co solistka odpowiedziała słynnym utworem Griega – „W grocie Króla Gór”.
Po znakomitej pierwszej połowie słuchacze wyczekiwali jednej z najsłynniejszych w historii muzyki VII Symfonii Beethovena A-dur. Muzyka równie wyrazista i niezwykle różnorodna w warstwach rytmicznych, w której orkiestra mogła pokazać wielorakość swoich umiejętności. Nesterowicz wyciąga z orkiestry świetlistość i figlarną dostojność. Wśród partii wychodzących na przód królują flety, oboje oraz waltornie. Niestety te ostatnie brzmią znakomicie w dynamice forte, a znacznie słabiej w piano, co powoduje lekki zawód wśród słuchaczy. Bez wątpienia publiczność wyczekiwała najbardziej na II z części – Allegretto, w której wybrzmiewa słynny marsz żałobny. Przy tego typu motywach – wszystkim znanych – oczekiwania artystów i publiczności rosną. Miałam poczucie, że ta część została wykonana po prostu poprawnie, oczekiwałam znacznie większych emocji, ale może sama wpadłam w pułapkę wyobrażeń. Z pewnością wisienką na „torcie” tej części było niezwykle subtelne piano: fagotu, oboju i fletu poprzecznego. Kolejne części porwały w rytmiczny wir nie tylko słuchaczy, ale i samego dyrygenta, który zarażał swoją energią muzyków, dzięki czemu aż do finału nie zabrakło prawdziwych emocji.
Maestro Nesterowicz pozwolił sobie na zabranie głosu przed ostatnim utworem, mówiąc, że lubi spotykać się z publicznością w grudniu, gdyż jest to możliwość na złożenie świątecznych życzeń. Na potwierdzenie swoich słów dodał, że – żeby nie być gołosłownym – na koniec wraz z orkiestrą zaprezentują Preludium do V aktu opery „Król Manfred” op. 93 [6’] (Carl Reinecke), które jest piękną historią o braterstwie, tak bardzo dziś nam potrzebną.
Utwór wyciszył publiczność swoją gęstą romantyczną fakturą, co jednak nie zaszkodziło fali braw, którą słuchacze nagrodzili orkiestrę.