Mozart zawsze w modzie [Aleksandra Świgut na Festiwalu Waldorffa]
O tym, że Radziejowice są miejscem szczególnym, mówić chyba nikomu nie trzeba: park, jezioro, pałac, wszechobecna zieleń – sceneria ta szczególnie sprzyja muzycznej kontemplacji. Nie inaczej było w czasie recitalu Aleksandry Świgut podczas XV już edycji odbywającego się w tym malowniczym miejscu Festiwalu Waldorffa.
Pianistka podzieliła swój recital na dwie wyraźne części – czynnikiem rozgraniczającym był tu nie tylko dobrany repertuar, ale przede wszystkim fortepian. Słuchacze mieli bowiem okazję wysłuchać utworów prezentowanych zarówno na instrumencie historycznym, jak i współczesnym. Koncert rozpoczął się Fantazją c-moll KV 475 Mozarta i dość często, również tego popołudnia, łączoną z nią sonatą KV 457 skomponowaną w tej samej tonacji. Mozart stał się de facto głównym bohaterem całego popołudnia. Fantazja – już ze swojej natury niedająca ująć się w sztywną definicję, pełna swobody, ładnego rubata – utwierdziła mnie w przekonaniu, że Bösendorfer z 1882 roku był świetnym wyborem, aby uwypuklić jej liczne walory brzmieniowe. Artystka starała się nadać utworowi spójność narracyjną i zdawała się bardzo dobrze rozumieć wszystkie jego meandry. Nawet niekiedy może zbyt nerwowe obiegniki nie zdołały zaburzyć wyraźnie prowadzonej linii melodycznej. W sonacie zaś, w pierwszej części potraktowanej nieco po beethovenowsku, dało się usłyszeć kwintesencję stylu Sturm und Drang. Niezwykle urzekała część druga, z wyjątkowo śpiewną kantyleną uzyskaną poprzez uwypuklenie melodii prawej ręki.
Drugim z utworów, który został zaprezentowany na tym samym instrumencie, była dość rzadko wykonywana fantazja Carla Czernego oparta na motywach z mozartowskiego Wesela Figara. Stanowiło to wyraźny (może aż za bardzo?) kontrast wobec bolesnego, pełnego napięć i dramatyzmu Mozarta. Pianistka sama przyznała podczas zapowiadania przez siebie kolejnych punktów programu, że jest to utwór nieco kiczowaty i tak też można było go odebrać. W rzeczywistości to dość lekko potraktowany zbitek najbardziej znanych i lubianych melodii z tejże opery, natomiast odczucie ogólnego braku powagi mogło zostać spotęgowane poprzez zdecydowany brak zróżnicowania dynamicznego w poszczególnych częściach. Niemniej jednak kompozycja robiła wrażenie poprzez wirtuozowskie popisy w pasażach, ozdobnikach czy zmianach rejestru fortepianu. Czerny, który wszystkim przechodzącym przez edukację pianistyczną kojarzy się w dużej mierze ze żmudnymi etiudami, stał się w wydaniu radziejowickim bardzo przyjemnym zaskoczeniem. Jednakże to właśnie po nim nastąpiła prawdziwa uczta dla ucha, do której przyczynił się Fryderyk Chopin i obdarzony szlachetną barwą, aczkolwiek niepozbawiony historycznego sznytu fortepian Fazioli.
Aleksandra Świgut zaprezentowała pełne młodzieńczej świeżości wariacje B-dur op. 2 na temat duetu La ci darem la mano z opery Don Giovanni Mozarta, w których pokazała swoją muzykalność i niezwykle wysokie umiejętności techniczne. Chyba jeszcze bardziej niż samo w sobie mozartowsko-chopinowskie piękno zachwycała jej swoboda interpretacji i zwyczajna radość grania. Dopiero w tym momencie mogła ukazać tak wiele barw, kontrastów, eksponując przy tym swoją bogatą muzyczną osobowość. Warto wspomnieć, że w przeciwieństwie do utworów na fortepianie historycznym, które wykonywane były z nut, tu grała wszystko z pamięci. Miało się wrażenie, że nie będąc ograniczaną przez trzymany przed oczami materiał nutowy, mogła oddać się na dobre muzyce i nią szczerze rozkoszować.
Pianistka słynie ze swoich upodobań do wykonawstwa historycznego, odnosi sukcesy na tym właśnie polu, ale pewnego rodzaju dysproporcja pomiędzy grą na obu instrumentach przemówiła tego popołudnia zdecydowanie na korzyść fortepianu współczesnego. Podobnie było w przypadku zagranej w ramach bisu Tarantelli, suplementu z Lat pielgrzymstwa Ferenca Liszta. Utwór brawurowy, niezwykle typowy dla swojego autora, nieco szalony w ogólnym wydźwięku wypadł muzycznie i technicznie bardzo dobrze. Niestety zaburzył nieco koncepcję doboru repertuarowego i nastrój po trzech pierwszych utworach w nieśmiertelnym mozartowskim duchu, który najwyraźniej przypadł do gustu rozentuzjazmowanej publiczności.