Za horyzont, ku pięknu [„Ojcowizna” Mai Baczyńskiej]

13.02.2023
„Ojcowizna”  Mai Baczyńskiej

Gdybym mogła, wyrzuciłabym z „Ojcowizny” wszystkie poematy poza jednym, a za poemat „Billy nie jest Amerykaninem” dałabym Mai Baczyńskiej jakieś wyróżnienie. Okazałoby się jednak, że jestem mierną recenzentką, umiem się cieszyć tylko z wielkich rzeczy, nie cieszą mnie drobnostki, rzeczy niedoskonałe, mniej wybitne lub przerośnięte formalnie, chciałabym się otaczać wyłącznie perfekcją. Świat taki nie jest. On kocha też plamki, brudy, pęknięcia, potknięcia i niedostatki, w końcu jesteśmy okruszkami, pyłem.

Tak, to prawda, poemat Mai Baczyńskiej „Billy nie jest Amerykaninem” jest wielki, jest perfekcyjny, próżno w nim szukać banialuk, rys czy nadmiaru czegoś. Choć, moim zdaniem, w dalszej części książki jest pewien przesyt. Zachwyciłam się poematem otwierającym „Ojcowiznę” jak mała dziewczynka cała w plamkach, pobrudzona sokiem z zerwanych na polanie mleczy. Moje wewnętrzne dziecko poczuło radość z przygody na polanie, a zaraz potem nieskrępowaną niczym zazdrość. Jak Majka może? Jak może być taka dobra? Tak bardzo twórcza? Ubrudzona jeżynami z błota??? Ale to jeszcze nie była zawiść.

 

Dlatego napisałam Mai w prywatnej wiadomości o moim zachwycie. Nie odpisała. Fantazjowałam, że to dlatego, że się wzruszyła. Niewiele osób przecież przeanalizowało jej pracę, także poemat o Billym nie doczekał się recenzji. A szkoda. Bo Maja wprawdzie w sposób doskonały bawi się słowem we wszystkich swoich dziewięciu poematach, ale ten pierwszy jest najlepszy, tam to się dopiero dzieje dziwny świat. I mnie on porwał – przemówił w nim do mnie duch jakiegoś mojego przodka. Zatem Maja stała się swoistym medium, za sprawą którego coś we mnie rozbłysło, podekscytowałam się i nie mogę przestać się ekscytować. Nie uspokoiłam się do teraz. A czy nie o to chodzi w poezji? Ona ma poruszać.

 

Już sam tytuł tego poematu pozytywnie mną wstrząsnął. Takiego wrażenia nie zrobił na mnie ani tytuł całego zbioru, ani tytułowy poemat. „Ojcowizna” jest poprawna, ale nie odkleiłam się podczas jej lektury od treści tak, jak odkleiłam się przy otwierającym książkę tekście. To w tekście o Billym poszybowałam jak balon z helem, hen, hen wysoko, by gadać z moim przodkiem, by po kwadransie zdziwiona wrócić do świata, żeby w nim jednak funkcjonować, wyczekując więcej takich fazowych, transformujących chwil.

 

Podobnie było ze zdaniem rozpoczynającym ten doskonały poemat: „a czy ty jeździsz autobusem, układając wiersz o Billym?”. Według mnie pierwsze zdanie wraz z tytułem utworu już na tym etapie mogłoby funkcjonować jako samowystarczalny twór literacki, bo oba są świetne, nieprzegadane, w punkt. Już na tym etapie niosą ze sobą dziwne skojarzenia i wnioski, za które jestem wdzięczna i dałabym się pokroić. Dałabym się za nie posolić i zjeść, a może nawet nie dałabym się wydalić, by funkcjonować błogo po lekturze poematu o Billym w jelitach mojego pana i władcy przez całe długie lata. Tak, niby nie ma nic takiego w tym zdaniu i tytule, a jednak ma się wrażenie, że ktoś tu oszalał. Na pewno nie autorka, bo przecież myśli logicznie, to może… jaaa? Może to jest dowód na to, że duch mojego przodka przemówił do mnie frazą Mai? Duch, który z chęcią zagadałby też do innych ludzi, gdyby sięgnęli po tę książkę. Bo rzecz niepokoi i jest magiczna, ba, zaraża pięknem.

 

Ja też piszę wiersze w autobusach, niestraszne mi są wtedy spojrzenia obcych, najczęściej naburmuszonych ludzi. Przyznaję się do tego, bo fantazjuję, że poemat o Billym częściowo powstał w pojazdach komunikacji miejskiej Warszawy. Że Maja pisała go z wypiekami na twarzy, szturchana łokciami przez jednych naburmuszonych pasażerów autobusu na Pragę, mając w poważaniu drugich, spoglądających na nią spod oka współpasażerów. Mimo tego odnoszę wrażenie, że mój ulubiony poemat jest przemyślany, nie ma w nim nic żenującego, drażniącego, pisanego na szybko. Na poziomie zdań dzieje się podobnie, nie ma tam nic kłopotliwego, pamiętny kosz na śmieci Wisławy Szymborskiej jest tu niepotrzebny. Poemat Mai był bowiem napisany w jakimś świętym transie.

 

Maja jest uliczną szamanką i ja jej wierzę. Nie wierzę jednak, że napisała cykl o Billym pod wpływem jakichś indiańskich używek lub innych psychodelików, choć ja bym chyba potrzebowała narkotyków, by stworzyć squaw, Billy’ego, wilki, pumę czy szamana. Z drugiej strony bardzo się starałam, pisząc tę recenzję, by nie przyćmić własnymi pomysłami tekstu Mai, teraz jednak myślę, że nawet po narkotykach miałabym z tym kłopot. Poemat „Billy nie jest Amerykaninem” jest utworem wybitnym.

 

Wyrzuciłabym z „Ojcowizny” osiem poematów, by dać światło temu pierwszemu. Jednak i pozostałym tekstom w książce nie można odmówić jakiejś głębokiej prawdy, one też opowiadają o ważnych rzeczach, do tego są napisane oryginalnym językiem. Gdybym była upartą autorką i obstawała przy pozostawieniu wszystkich cykli, pozwoliłabym redaktorowi skrócić niektóre partie tekstu i popracować nad wersyfikacją. Bo poemat liryczny to jednak nie epika, a aktualne mody, mimo tendencji do łączenia gatunków, nie wytrzymują łączenia poezji i prozy. Trochę to rozumiem.

 

Nie miałam i nie mam jednak wątpliwości co do języka poetki. Jej język wabi, mami, czaruje, hipnotyzuje i nie pozwala o sobie zapomnieć, pozwala się odklejać od siebie i szybować w fantazji wysoko, za horyzont, ku pięknu. I temu chciałabym się bliżej przyjrzeć, podając wpierw przykłady na to, jak można słowem wywoływać w czytelniku ciarki. Dużo ciar.

kiedy Billy przybył do indiańskiej wioski,

piasek zakwitł w pełnym słońcu śladami

młodych squaw – w wigwamie szaman

czekał na tego, który zapowiadał

przyszłość, szklany świat, gdzie

szamański śpiew słychać jedynie

w bardzo cichych wnętrzach, a psy

z prerii zagryzają się w piosenkach;

 

Fragment „Billy nie jest Amerykaninem”

Ziemia z konarów, z korzeni pochodzi, wyrasta z moich
i twoich dłoni, z moich i twoich stóp. Przechodzi z rąk do rąk, rozrasta się w głąb, wyrasta w dół i stwarza pozbawiony nieba świat, w którym zamiast chronić się pod powierzchnią, na wieczność pod powierzchnią samej siebie musi trwać.

 

Fragment „Jeżyny z błota”

Tak, to w tamtym mieście poznałam człowieka, który miał rozmyte kontury. W każdym szukał potwierdzenia, kim jest
i dla kogo. Płynął więc wśród stóp i dłoni, zawsze tak samo beztroski.

 

Fragment „Szamani i nomadzi (Kreuzberg albo prawy brzeg Wisły)”

To jest tylko namiastka tego, co znajduje się w tym tomie, jakie perełki, jakie skarby. Tak, język Mai Baczyńskiej jest bogaty i mnie osobiście rozbraja, rozkłada na łopatki, roztkliwia. Choć jest dziwny, nie ma w nim ekwilibrystyki, fałszu. Myślę, że będę wracała do tej książki, bo napisało ją Wielkie Serce. I zrobię to jeszcze niejeden raz, nie tylko z powodu poematu o Billym, ale i po to, by obcować ze świeżością, pewną pozorną prostotą i pomysłowością języka „Ojcowizny”, by się nim inspirować. Według mnie język ten prowadzi do świata osobnego i wyjątkowego, więcej, on świadczy o ogromnej wyobraźni i możliwościach poetki. Ale może się mylę? Może Maja Baczyńska niczego nie stworzyła, ona otworzyła się na siebie, wsłuchała się w szum własnego układu krwionośnego, w mowę naszych przodków…

 

Ojcowizna, wyd. Fundacja Duży Format, Warszawa 2022

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.