Wyrzeźbię ci bajkę [o bieszczadzkim rzeźbiarzu, Edku Dłutorękim]

29.12.2023
Edward Dłutoręki

Za górami, za lasami… a właściwie i w górach, i w lesie, między rozlewiskami Sanu, trochę na północ od Sanoka żyje sobie Artysta. Nie znajdziemy jego nazwiska w wykazie absolwentów żadnej artystycznej uczelni, jego prac nie ma w galeriach sztuki, a jednak dają one radość ludziom na całym świecie. Są przywołaniem wspomnień z dzieciństwa, nawiązaniem do tradycyjnych technik, a dzięki materiałowi, z jakiego powstają, i swojej tematyce – łącznikiem między człowiekiem a naturą. Miniaturowe rzeźby z drewna zachwycają prostotą, wdziękiem i precyzją. Poznajmy bliżej ich twórcę, znanego w social mediach jako Edek Dłutoręki

Na profil o nazwie „Edek Dłutoręki Wood Carving” trafiłam na jednej z grup na Facebooku poświęconych sztuce. Z monochromatycznych zdjęć w odcieniach beżu i brązu patrzyły na mnie drewniane figurki dobrze znanych postaci – Reksio, Kłapouchy, Muminek… jak żywe! Zachwyciło mnie niezwykłe uchwycenie podobieństwa, ich charakteru i ekspresji. Później odkryłam miniaturowe zwierzęta – lisy, sowy, surykatki. Wszystkie łączy jedno – doskonałe uchwycenie proporcji i ruchu. Od lat zajmując się trójwymiarową miniaturą, potrafię to docenić – to nie tylko świetny warsztat, ale też po prostu talent. Postanowiłam więc skontaktować się z twórcą i spytać o jego prace i życie. Przyznam, że wiele rzeczy mnie zaskoczyło…

 

Zaskoczenie pierwsze

 

Myśląc stereotypowo, wyobraziłam sobie twórcę jako brodatego dziadka Edwarda z fajką, który struga sobie figurki na ganku drewnianej chałupy gdzieś w bieszczadzkim lesie. Wokół śpiewają ptaki, przez liście drzew przebija słońce… w zimie dziadek przenosi się przed kominek, a wokół gromadzą się wnuki… Stop. Edek Dłutoręki to pseudonim artystyczny nawiązujący do postaci słynnego Edwarda Nożycorękiego, ulubionego bohatera filmowego, a prawdziwe nazwisko artysty to Ireneusz Dereń. Urodził się stosunkowo niedawno, ma około czterdziestu lat, nie ma brody, a ze zdjęcia patrzy bystry chłopak w trekkingowej koszulce z wilkiem. Gdy rozmawiamy, jego akcent zdradza pochodzenie, jest typowy dla wschodnich rejonów kraju, śpiewny i miękki. Artysta mieszka w niewielkim bloku, który kiedyś należał do zabudowań PGR-u. Do lasu ma faktycznie niedaleko, do rzeki San także. Ma swoją pracownię, przerobioną z zabudowań gospodarskich, którą remontuje już 3 lata. Tam też jest miejsce, gdzie może eksponować swoje rzeźbione inscenizacje, choć tak naprawdę Stumilowy Las to jedyna praca, jaką posiada w tym momencie. Inne krążą gdzieś po świecie – Brazylia, Australia, Japonia… Trafiają do ludzi dzięki Internetowi, ale też Ireneusz dużo rozdaje ich po rodzinie i znajomych jako prezenty. Fanom pozostaje więc oglądanie w Internecie zdjęć prac, które już znalazły właściciela. Dopytuję o Muminki – w planach jest i domek, i mostek Włóczykija…będzie co oglądać.

Edward Dłutoręki

 

Zaskoczenie drugie

 

Edek Dłutoręki nie ukończył żadnej szkoły artystycznej. Pochodzi z wielodzietnej rodziny, ma sześć sióstr i dwóch braci. Większość rozjechała się po Polsce, on został na miejscu. W dzieciństwie pomagał mamie w pracy przy krowach albo tacie na jego gospodarstwie – rodzice, choć bez rozwodu, żyli osobno. Wraz z upadkiem PGR-ów mieszkańcy musieli szukać sobie innych zajęć. U niego padło na technikum samochodowe, co nazywa porażką, bo motoryzacja nigdy nie była jego wielką pasją. Dziś pracuje w niemieckiej fabryce części do nowych samochodów, na trzy zmiany. Skąd więc zainteresowanie drewnem, rzeźbą, skąd umiejętności? W szkole podstawowej miał zdolności plastyczne, ale rodzice chyba tego nie zauważali. Zaczęło się od drobnych prac stolarskich jeszcze w wieku nastoletnim, jego ojciec miał mały warsztat i podstawowe narzędzia. Jedną z pierwszych prac był stolik kawowy, który do dziś stoi u siostry, jest zrobiony całkowicie bez użycia kleju. Później, w pierwszej pracy, miał znajomego, który rzeźbił w drewnie lipowym świątki i płaskorzeźby i rozdawał je jako prezenty kolegom. To od niego Ireneusz dostał pierwsze dłuta i porady. Dobrze mu szło, zaczął rzeźbić orły, jastrzębie, rozdawał je po rodzinie. Pierwszą figurką był „facet z teczką”, do dziś ma ją jego siostra. Ale nie został rzeźbiarzem, wciągnęło go codzienne życie – praca, imprezy, dyskoteki w weekend. Na kilkanaście lat odłożył swoje narzędzia.

 

Artysta po godzinach

 

Powrót do rzeźbiarstwa zbiegł się w czasie z postanowieniem o porzuceniu rozrywkowego stylu życia. Artysta nie jest przeciwnikiem alkoholu, nie miał z nim wielkiego problemu, ale w 2018 roku postanowił, że zrezygnuje z niego całkowicie. I wtedy nagle wena wróciła. Poczuł się szczęśliwy, zaczął tworzyć – na początku podstawki, ozdobne łyżki, potem coraz bardziej zaawansowane prace. Jak mówi, ten motywacyjny kop trwa do dziś, myśli już o porzuceniu pracy w fabryce i zajęciu się rzeźbiarstwem na serio. Dziś może rzeźbić tylko po godzinach i poświęca temu każdą wolną chwilę. Jednak praca rozciąga się w czasie, figurki nie da się zrobić w jeden wieczór, potrzeba co najmniej kilkunastu godzin precyzyjnego dłubania. Używa różnych narzędzi, dłut – wbrew pseudonimowi – najmniej, tylko w początkowym stadium obróbki. Najbardziej lubi noże zrobione przez lokalnego rzemieślnika, choć sięga też po nożyki znanych firm, czasem lekko je modyfikując.

Edward Dłutoręki

 

Przyjaciele mają lepiej

 

A tymczasem chętnych na prace nie brakuje. Problem braku czasu staje się coraz bardziej dotkliwy, pojawia się presja terminów realizacji zamówień, wiele osób chciałoby stać się posiadaczami duplikatów prac, które zobaczą na zdjęciach w Internecie. Jest też inna kwestia, o której, przyznam, zupełnie nie pomyślałam. Otóż autorskie figurki zwierząt, często w postaci biżuterii, głównie wisiorków, Ireneusz może sprzedawać bez ograniczeń. Natomiast, chcąc zostać posiadaczem Muminka, Kubusia Puchatka czy Reksia na jego podwórku z budą, płotkiem, kotkiem i kogutem – no cóż, trzeba być rodziną lub przyjacielem artysty, można je dostać tylko w prezencie. To kwestia praw wizerunkowych, można się bawić w odtwarzanie znanych postaci, ale zarabiać na tym nie wolno.
 

Nic dwa razy…

 

Gdy mowa o duplikatach i zamówieniach, Ireneusz podkreśla, że właściwie tego nie lubi. Hamuje to jego wenę twórczą, stresuje. Bo robienie figurek to wcale nie jest prosta sprawa. Pośpiech nie sprzyja precyzji, bardzo łatwo zrobić zbyt głębokie wcięcie i wtedy trzeba zaczynać od nowa. Artysta ma swoje twórcze zasady – nie dokleja ani nie poprawia prac w inny sposób. Nawet gdyby nikt miał tego nie zauważyć, on sam miałby tego świadomość, która odebrałaby mu całkowicie satysfakcję z własnego dzieła. Czasem pracę trzeba na jakiś czas odłożyć, jeśli coś nie wychodzi – gdy głowa odpocznie, rozwiązanie pojawia się samo. A kopiowanie już istniejących figurek? Problemy są dwa – po pierwsze to mało ciekawe i nie rozwija, a po drugie – bardzo trudno znaleźć identyczne kawałki drewna. W pracach Dłutorękiego zauważalną rolę grają naturalne barwy, słoje, przejścia kolorów – takim wielokolorowym materiałem jest np. drzewo gruszy. Widać to w postaci koguta z Reksiowego podwórka – różne kolory piór na ogonie zawdzięcza naturalnemu zabarwieniu drewna. Jeśli trzeba coś namalować, artysta używa bardzo nietypowego, ekologicznego barwnika – sosu sojowego. Podobno jest trwały. Czasem stosuje też lekkie opalanie drewna, gdy potrzebny jest czarny kolor.

Edward Dłutoręki

 

Twarda sztuka

 

Gdy o drzewie mowa, warto podkreślić, że Ireneusz korzysta z tego, co rośnie wokół niego. Zdarza się, że sąsiedzi, z których wielu opala domy drewnem, podrzucają mu jakieś ładne klocki, niedaleko mieści się tartak. W okolicy jest też pełno zdziczałych sadów, które pozostały po zamieszkujących niegdyś okolicę Ukraińcach. Rzeźbi więc z jabłoni, gruszy, czereśni. To drzewo trudne w obróbce, twarde, ale dzięki temu pozwala na precyzyjne odwzorowanie detali, trudniej o przypadkowe zacięcie. W tak malutkiej skali każdy milimetr ma znaczenie dla podobieństwa. A czemu figurki są takie małe? Początkowo były pomyślane jako wisiorki, nie mogły więc mieć więcej niż 5-6 centymetrów. I tak już zostało.

 

Powrót dobrych emocji

 

Skąd pomysł na postacie z bajek? To osobista potrzeba, powrót do czasów dzieciństwa, historii znanych z telewizji, ale i książek, zaspokojenie tęsknoty za szczęśliwym, bezpiecznym światem. Figurki mają wielu fanów i raczej nie należy odczytywać tego jako zdziecinnienia odbiorców – każdy z nas chętnie wraca do swoich korzeni, do tego, co nas ukształtowało, a bajki są jedną z tych rzeczy. Wywołują dobre emocje. Nowoczesne bajki zupełnie nie kręcą Ireneusza, to już nie jego świat, nie jego wspomnienia. Jego prace to nie zabawki, to miniaturowe dzieła sztuki, które rezonują z sentymentem pokoleń jego równolatków i ludzi starszych, wychowanych na opowieściach z Doliny Muminków i Stumilowego Lasu. Drugą, nie mniej ważną dziedziną jego twórczości są postacie zwierząt, robi je falami. Kiedy „złapał fazę” na sowy i robił jeden wisiorek za drugim, śniły mu się po nocach.

Edward Dłutoręki

 

Zrób to sam!

 

A jak Edek Dłutoręki odnajduje się w społeczności artystów? Ma swoje konto na Instagramie, bywa, że początkujący twórcy pytają go o radę. Jego prace znajdują też nie tyle naśladowców, co chętnych na podpisanie się pod nimi. Co ciekawe, robią tak twórcy nie z Polski, a np. z Iranu, z krajów arabskich. Szczególnie upodobali sobie sowy, bo właśnie o nie często ludzie pytali na Instagramie. Trzeba będzie położyć temu kres, bo każda kolejna praca buduje rozpoznawalność i markę artysty, nie może być wątpliwości, kto jest rzeczywistym autorem. Tym bardziej że marzeniem Ireneusza jest rozwinięcie działalności, założenie sklepu internetowego, tworzenie dzieł sztuki według własnej wizji. Podkreśla, że najważniejsze jest wypracowanie i trzymanie się własnego stylu, tematyki, która rzeczywiście jest pasją twórcy. Nie mógłby np. robić świątków, seryjnych Chrystusów Frasobliwych, choć wie, że jest zapotrzebowanie na takie dzieła, robi je wielu twórców i mają na nie zbyt.

 

Uczyć czy nauczyć?

 

Często bywa pytany o warsztaty – czy nie chciałby uczyć innych? Ma jednak opory, bo choć może nauczyć rzemiosła, talent albo uczeń będzie miał, albo nie. On sam nie korzysta z żadnych sztucznych ułatwień, popularnych np. w środowisku rysowników-amatorów, którzy korzystają z rzutników, by dokładnie odwzorować proporcje twarzy ze zdjęcia na papierze. Jego skaner jest wyłącznie w głowie. Sam ma dużo pokory, wie, że efekty wymagają czasu, ćwiczeń i cierpliwości, nie chciałby obiecywać uczniom, że na pewno osiągną satysfakcjonujące rezultaty. Z drugiej strony, może gdyby więcej osób przekonało się, jakie to niełatwe zajęcie, byłoby mniej targowania się o ceny? Zagranicznym klientom zwykle się to nie zdarza, są wśród nich prawdziwi kolekcjonerzy – jak pewna pani ze Słowacji, która już niedługo mogłaby otwierać muzeum Edka Dłutorękiego, ma kilkadziesiąt jego prac. Jest też wierna fanka w Polsce, zgromadziła już sporą kolekcję figurek i wisiorków bieszczadzkiego artysty i wciąż jest chętna na kolejne.

Edward Dłutoręki

 

Jakie prace, taki człowiek – a może odwrotnie?

 

Muzeum lub galeria nie byłyby złym pomysłem. Dziś jedynym miejscem, gdzie można podziwiać prace Ireneusza, jest – poza zbiorami prywatnymi – Internet. Ale przecież nie każdy z niego korzysta, choćby dzieci. Możliwość zobaczenia na żywo malutkich, precyzyjnych dzieł być może byłaby inspiracją do zajęcia się rękodziełem także dla innych. Fajnie byłoby też poznać człowieka, który jest twórcą tak pozytywnych w przekazie prac. Jestem pewna, że ktoś źle nastawiony do świata, do ludzi, zgorzkniały i sfrustrowany po prostu nie byłby w stanie ich zrobić. Jego prace są dalekim nawiązaniem do polskiej tradycyjnej sztuki ludowej, choć mają o wiele wyższy poziom warsztatowy i artystyczny. W figurkach Ireneusza Derenia kryje się osobowość człowieka, który ma dobre relacje z rodziną, z dziećmi swojego rodzeństwa – sam wciąż jest jeszcze kawalerem. Introwertyka, który stroni od tłumów i znanych miejscowości turystycznych, woli spacery nad rzeką z przygarniętym psem. Który ceni sobie ciszę i spokój, choć podczas długich, samotnych godzin rzeźbienia słucha audycji naukowych i historycznych. Nie ma ambicji materialnych, potrzebuje tyle pieniędzy, by spokojnie żyć, ale wierzy, że ważniejsze w życiu jest odkrycie własnego, unikatowego talentu i rozwijanie go. Sam jest tego najlepszym przykładem. Dokąd go ta droga zaprowadzi? Przekonamy się być może już w nadchodzącym roku, plany i marzenia są ambitne. I właściwie, czemu miałyby się nie spełnić? Trzymam kciuki!

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.