Wszyscy mamy tajemnice [recenzja filmu „Rzeczy niezbędne”]
Wszyscy mamy jakąś tajemnicę. Momentami jej odkrywanie może być totalnie fascynujące, ale częstokroć tajemnica łączy się z niebezpieczeństwem. Prawdę lepiej poznać szybciej niż później, tak żeby jeszcze możliwa była z nią konfrontacja. I właśnie o tej konfrontacji opowiada Kamila Tarabura w swoim debiutanckim filmie „Rzeczy niezbędne” z wyjątkowymi aktorkami w rolach głównych: Dagmarą Domińczyk, Katarzyną Warnke i absolutnie bezbłędną Małgorzatą Hajewską-Krzysztofik.
Ada (Dagmara Domińczyk) otrzymuje od swojej koleżanki z młodzieńczych lat książkę ze specjalną dedykacją. Motywem przewodnim książki Roksany (Katarzyna Warnke) jest przemoc. Kobiety wspólnie postanawiają wrócić do przeszłości i zmierzyć się z jej demonami.
Kamila Tarabura przedstawia nam typowe kino drogi, w którym dwie skrajnie różne od siebie kobiety mierzą się ze swoimi traumami, ale i ukrytymi pragnieniami. Roksana w wykonaniu Warnke to wyrazista, bezkompromisowa postać, która postanawia zweryfikować swoją krzywdę z punktem widzenia matki (Hajewska-Krzysztofik). Niezrozumiana, często pijana, strojna i stereotypowa może razić i denerwować. Jej przerażające historie mające miejsce w dzieciństwie oddziałują we współczesnym, dorosłym życiu w dwójnasób. Maska, którą nałożyła, stała się jej gombrowiczowską „gębą”, której pozbycie się – jak przestylizowanego makijażu – unaoczni bezbronną i zranioną dziewczynkę. Ada, z pozoru silna kobieta będąca w ciąży i w stałym związku, ciekawi najbardziej w kontekście wyjazdu z Polski i rozpoczęcia życia na emigracji. Czy życie poza granicami kraju wychowania było przymusową ucieczką, czy też – podświadomie – chęcią oczyszczenia?
„Rzeczy niezbędne” działają najmocniej, gdy operują zbliżeniami, gestami, wyrazem twarzy aktorek. W tym mistrzynią (zarówno w teatrze, jak i filmie) jest Małgorzata Hajewska-Krzysztofik grająca matkę Roksany. Zimną, oschłą, nieprzyjmującą prawdy o swoim zmarłym mężu. Ból i przerażenie chce zatrzeć słoikami dżemów. Jedzenie na zabicie poczucia winy. Kto z nas tego nie zna, również z osobistych potyczek z rodzicami.

Film Kamili Tarabury to kolejny po „Lęku” Fabickiego kobiecy film drogi. Bohaterki są z krwi i kości, mają emocje, mają podmiotowość i sprawczość. Wreszcie doczekaliśmy się świadomych postaci kobiecych, które nie są ozdobnikami lub fantasmagoriami męskich pragnień. Kobiety Tarabury to niezależne, świadome swoich zalet i wad protagonistki, które mają dość zamiatania pod dywan sekretów i kłamstw. A ja? Ja bardzo im w tym kibicuję.