Wojciech Fangor - malarz z muzyką w sercu
100. rocznica urodzin Fangora, która wypadła dokładnie 15 listopada 2022 roku, została uczczona wieloma wystawami, okolicznościowymi artykułami, a nawet koncertami. Jedno z takich wydarzeń odbyło się w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej, gdzie zabrzmiała między innymi kompozycja napisana specjalnie na tę okazję przez Jerzego Maksymiuka.
Oprócz światowej prapremiery dwóch utworów Maksymiuka (Passacaglia hommage á Fangor oraz Koncert na flet, organy i orkiestrę) na Ołowiance zobaczyć można było dzieła Wojciecha Fangora związane bardziej lub mniej ściśle z tematem muzyki. Takich „Muzycznych obrazów” – piszę w cudzysłowie, bo taki tytuł nosiła wystawa – jest w dorobku tego artysty niemało. To zainteresowanie, a może nawet fascynację, wywodzić można już od najwcześniejszych doświadczeń malarza. Fangor pochodził bowiem z domu pełnego muzyki. Jego matka, Wanda, była zawodową pianistką i to ona rozbudziła u syna zamiłowanie do sztuk pięknych. Zresztą fortepian pojawił się na kilku obrazach zawieszonych na ścianach Filharmonii. Często na płótnach powiązanych tematycznie z wątkiem muzycznym Fangor malował jakiś samotny instrument lub jego detal stanowiący estetyczną oś obrazu. Na to niejednokrotnie nakładał potem pozornie niepowiązane z figuratywnym tłem kształty, czarne kreski, chybotliwe, różnokolorowe plamy. Przywodzą one na myśl próbę zilustrowania dźwięku, eksperyment mający na celu synestetyczną translację muzyki na kolor. Ponadto zabieg ten intrygująco rozbija prostą ilustracyjność niektórych płócien, wprowadzając do nich nieoczywiste napięcie i grę kontrastami.
Stefan Szydłowski w okolicznościowym albumie wydanym w 2015 roku z okazji nadania Wojciechowi Fangorowi tytułu honoris causa przez Akademię Sztuk Pięknych w Gdańsku ciekawie wyjaśniał tę fascynację artysty: „Wśród przedmiotów, które zawsze znajdowały szczególne przyjęcie u Fangora, były instrumenty muzyczne. Jak wiadomo, mają one w sobie szczególną syntezę tego, co wymyka się upływowi czasu, z tym, co zdarzeniowe, doraźne. Wydaje się, że kształt skrzypiec, wiolonczeli, fortepianu, trąby jest absolutnie doskonały, że istnieje nierozerwalne połączenie tego kształtu z dźwiękiem instrumentów, że dają nam one przeczucie doskonałej całości, ideału harmonii. Coś w rodzaju takiego szczególnego uposażenia jak przestrzeń i czas. Właśnie dlatego Fangor namalował w 1997 roku obraz Kimball przedstawiający pianino, w 1998 Bosendorfer wyobrażający fortepian, a w 2006 Akt z Trąbą”.
Setna rocznica urodzin Wojciecha Fangora prowokuje do szerszego spojrzenia na jego, jak wiemy już od kilku lat, niestety ostatecznie zamkniętą twórczość. Taki też przekrojowy charakter miała ciesząca się dużym zainteresowaniem wystawa zorganizowana przez Muzeum Narodowe w Gdańsku „Poza obraz” pod kuratelą Wojciecha Zmorzyńskiego, na której można było zobaczyć obrazy świetnie ilustrujące przemiany stylu i zainteresowań tego docenionego malarza.
W skondensowanym, szkicowym i siłą rzeczy uproszczonym ujęciu różnorodnej drogi artystycznej Fangora należałoby pewnie zarysować pierwsze próby malarskie i późniejsze obrazy, w których odbiło się doświadczenie wojenne, dzieła wpisujące się w doktrynę socrealizmu, intrygujące prace z nurtu op-art, a potem powrót do figuratywności. Wspomnieć też należałoby o Polskiej Szkole Plakatu, mozaikach z warszawskiego metra i nowatorskim Studium przestrzeni stworzonym z architektem, Stanisławem Zamecznikiem, które z dzisiejszej perspektywy oceniane jest jako pierwszy w Polsce environment. Lecz zamiast ciągnąć tę, skądinąd ciekawą, wyliczankę, można też przywołać kilka konkretnych dzieł, które w pewnym stopniu są reprezentacyjne dla poszczególnych faz twórczości artysty.
Fangor malował od wczesnej młodości. Zaczynał między innymi od tematów dobrze w sztuce osadzonych – martwych natur, portretów, scen biblijnych. Z 1938 roku pochodzi jeden z jego obrazów przedstawiających Martwą naturę z dzbanem. Obraz figuratywny, prosty, o ciekawej i przyjemnej kolorystyce, pozbawiony eksperymentów formalnych, co zresztą nie dziwi na płótnach szesnastoletniego chłopca. Natomiast w obrazie z roku 1948 zatytułowanym Jesień, który zresztą stanowił inspirację dla kompozycji napisanej specjalnie na wspomniany na wstępie koncert w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej przez Adama Dzieżyka, widać już formalne nowatorstwo, odczuć można wpływy kubistyczne. Prosty pejzaż przekształcony został w zespół wyraźnie zarysowanych brył. Oglądając to dzieło, ma się trochę wrażenie rozbicia, popękania, chociaż kolorystyka pozostała tu jednak w podobnym tonie jak przedwojenna Martwa natura z dzbanem – ciepła, stonowana, przyjemna.
Zupełnie inny charakter ma poruszające Rozstrzelanie. To obraz trudny do opisania, przedstawiający rozedrgane sylwetki żołnierzy z karabinami, obraz, na którym czarne jamy luf skierowanych w stronę widza co najmniej niepokoją. To świadectwo wojennej traumy i lęku – malarz cudem uniknął śmierci w ulicznej łapance. Fangor mówił, że malarstwo to dla niego sposób poznania świata, ale też możliwość opisania własnych lęków, zapanowania nad nimi poprzez pociągnięcia pędzla wydobywającego na zewnątrz to, co tkwi w ciemnej ranie pamięci.
Kolejnym obrazem, który dobrze zaświadcza o przemianach w twórczości Fangora, jest jego socrealistyczna Matka Koreanka. Na monumentalnym płótnie (prawie półtora metra wysokości na dwa szerokości) widać, jak dziecko o twarzy porażonej strachem wspina się na zwłoki swej matki, która leży w zastygłej pozie ostatniego bolesnego skurczu. W oddali widać wojenną pożogę. Ten oczywiście pacyfistyczny obraz poprzez tytuł odwołuje się do trwającego ówcześnie konfliktu na Półwyspie Koreańskim. Odczytywany był w chwili swego powstania jednoznacznie – tytułowa matka jest niewinną ofiarą zachodniego imperializmu. Wpisuje się ten obraz, tak samo jak Postacie, w ramy doktryny socrealistycznej, chociaż nie sposób mu odmówić walorów artystycznych. Sam malarz dość szybko porzucił narzucony odgórnie przez komunistyczne władze styl, dostrzegając jego płytkość, powtarzalność i jałowość.
W stronę abstrakcji malarz przechodził stopniowo. Praca zatytułowana Soczewki (1954) na pierwszy rzut oka zdaje się przedstawiać kształty niepowiązane z żadnym realnym przedmiotem, ale tytuł w pewnym sensie konkretyzuje pozornie czysto fantastyczną treść. Faktycznie można w rozmytej, szarej i misternej kompozycji dostrzec rozrzucone soczewki. Podobnie jest z płótnem z 1958 roku Uśmiech Piotra, który można zobaczyć na gdańskiej wystawie. Pojedyncza, ciemna i rozmyta figura na jasnym tle zostaje opisana przez tytuł. Z biegiem czasu Fangor maluje coraz więcej obrazów, które swoją abstrakcyjną formą nie są już powiązane z jakimś zewnętrznym przedmiotem, np. Orange Rhomb z 1961 roku.
Kolejny ważny etap w działalności artystycznej Fangora wiąże się z op-artem i jego przypadkowym odkryciem ciekawego złudzenia optycznego, wywoływanego przez odpowiednie zestawienie rozmytych kształtów. Malarz w czasie pracy zauważył, że określone zestawienie figur, które początkowo miało posłużyć za tło dla figuratywnego detalu, wzbudza poczucie odwróconej perspektywy, ruchu w stronę widza, ruchu „Poza obraz”, jak sugerują twórcy gdańskiej wystawy, na której obrazy właśnie z tego okresu twórczości Fangora są w dużym stopniu prezentowane. Od tego momentu malarz namalował bogate cykle eksplorujące to złudzenie optyczne.
Zanim Fangor powrócił do przedstawień figuratywnych, stworzył oprócz dzieł zaliczanych do op-artu jeszcze wiele intrygujących plakatów (m.in. do filmu Andrzeja Wajdy Popiół i diament), walnie przyczyniając się do powstania tzw. Polskiej Szkoły Plakatu. Oprócz tego należy jeszcze wspomnieć, że malarz w 1957 roku z Oskarem Hansenem i Stanisławem Zamecznikiem zrealizował nowatorski projekt Kompozycja przestrzenna. W tej instalacji twórcy eksponowali i eksplorowali problem oddziaływania otoczenia na obraz, co prawda zamknięty przez ramę, ale tylko pozornie niezależny wobec tego, gdzie się znajduje. To właściwie tylko niektóre z obszarów działalności artysty.
Wojciech Fangor zmarł w 2015 roku, pozostawiając nam swoją twórczość daleko bogatszą niż powyższe wyliczenie.