Udane dzieło, udany marketing - recenzja serialu "Arcane"
Sukces serialu „Arcane” nie mógł umknąć nawet tym zawzięcie negującym obecność gier komputerowych we współczesnej kulturze. Nic w tym dziwnego – jest niezwykle udany. Stworzony na podstawie gry „League of Legends” zadowolił miliony graczy, ale i amatorów dobrego kina.
Tworzy się filmy na podstawie książek, musicali i prawdziwych historii. Wraz z rozwojem branży gamingowej powstały więc i filmy inspirowane grami. Jeszcze kilka lat temu te adaptacje owiane były złą sławą. Filmowe serie starające się przenieść wrażenia towarzyszące rozgrywce do sali kinowej nie zadowalały ani wiernych graczy, ani krytyków filmowych. W tej sytuacji twórcy coraz częściej decydowali się na realizowanie dzieł na mniejsze ekrany. Warto tu przywołać niezwykle udane anime „Castelvania” (2017) osadzone w realiach późnośredniowiecznej Wołoszczyzny i inspirowane ponad 30-letnią serią gier. Również doceniana kilka miesięcy temu była „Dota: Dragon's Blood”, której fabularne zręby stanowiła gra „Dota 2” (2013).
Nie dziwi więc, że konkurencja „Doty” – „League of Legends” (2009) i odpowiedzialny za nie deweloper – Riot Games – wyprodukowali serial animowany, którego sukces przyniósł już zapowiedź drugiego sezonu.
Czym jest „LoL”?
„League of Legends” (w skrócie LoL), które stało się inspiracją dla nowo powstałego serialu, to gra z gatunku MOBA. Pozwala ona mierzyć się dwóm (zazwyczaj pięcioosobowym) drużynom na arenie. Na niej odbywają pojedynki, w których każdy uczestnik, kierując swoim bohaterem, ma za zadanie pokonać przeciwników. Gracze do wyboru przed każdą rozgrywką mają ponad 150 postaci o różnych zdolnościach. Celem obu drużyn jest zniszczenie centralnego punktu w bazie przeciwnika. Jako gracz mogę potwierdzić – rozgrywka wciąga. Pozwala na tworzenie strategii, współpracę z drużyną i po prostu świetną zabawę.
Od strony fabularnej gra nie jest szeroko rozbudowana. Każda z postaci ma swój charakter, historię, niezwykłe cechy i pochodzi z danego regionu fikcyjnego świata – Runeterry. Nie ma tu jednak akcji, wciągającej historii czy annałów dokumentujących precyzyjnie historie uniwersum – to gra multiplayer opierająca się na walkach na arenie.
Jednak Riot Games zaczął już jakiś czas temu rozwijać tzw. lore (tło fabularne). Postacie wychodziły poza stereotyp dumnego wojownika z mieczem i złego czarodzieja, a stawały się bardziej złożone i unikatowe. Później pojawiały się coraz częstsze zależności między kreowanymi bohaterami i szerzej opisywano ich historie. W ostatnich latach, przy okazji ważnych wydarzeń, pojawiały się już nawet krótkie animacje i rozwijana była mitologia Runeterry. Fani mogli poznawać coraz to nowe tajemnice uniwersum i pojedynczych postaci. Tak oto e-sportowy hit zaczął zyskiwać cechy pełnoprawnego fikcyjnego świata. Kwestią czasu było powstanie kolejnych produktów, które zadowoliłyby część fanów zainteresowanych fikcyjnym światem i zaprosiłyby do społeczności tych całkiem nowych – wcześniej niezaznajomionych z grą.
Czym jest „Arcane”?
Jednak nazwać serial „Arcane” tylko „kolejnym produktem” to spore niedomówienie. Bo choć widać w nim i w jego promocji zabiegi marketingowe, to jest on opowiadaniem poruszającym współczesne problemy w świetnym stylu.
A historia ma dwa główne wątki, które powoli na przestrzeni odcinków zaczynają się splatać:
Pierwszy z nich przedstawia losy sióstr Vi i Powder (bohaterki znane z gry) mieszkających w tzw. dolnym mieście – Zaun. Jest to podziemna, duszna i niebezpieczna dzielnica, która istnieje w cieniu Piltover. W odróżnieniu od świetlistej metropolii, miejsce to jest ośrodkiem przestępstw, chorób i biedy. Dwie siostry uratowane po śmierci swoich rodziców przez Wandera – przywódcę lokalnej społeczności – próbują przetrwać i jednocześnie przeżywają swoje dzieciństwo. Zostają jednak wciągnięte w konflikt o symboliczną władzę nad społecznością dolnego miasta. Oczywiście ciężar tych wydarzeń jest ogromny i nie pozostawia ich psychiki i relacji w najlepszym stanie. Te problemy, jak się okaże, wpłyną na ich wszystkie decyzje. To właśnie ich relacja będzie w centrum działań każdej z nich.
Druga historia dzieje się w Piltover – mieście postępu. Gdzie Jayce (również grywalna postać z „LoL”) opracowuje swój wynalazek – kryształ Hextechu – materiału, który pozwala niemagicznym istotom opanować siły magiczne. Wynalazek wpływa na życie bohatera, który jest rozdarty między chęcią pomocy ludziom, którym pomógłby rozwój technologii, a zagrożeniami, które może ona przynieść.
Misterna konstrukcja
Trudno w trakcie oglądania to odczuć, ale znaczących wątków w „Arcane” jest znacznie więcej. Konflikty o władzę w obu miastach, historia policjantki Caitlyn, wątki romantyczne, mierzenie się postaci z przeszłością i znacznie więcej. Są one jednak idealnie ze sobą przeplatane, co sprawia, że już w połowie serialu śledzimy jedną wielką historię, a nie każdy wątek osobno. Wszystkie wydarzenia mają na siebie wpływ, ale jednocześnie nie wszystkie sceny przytłaczają ciężarem narracji czy emocji. Scenariusz zbudowany jest misternie, a odbiera się go lekko.
Nie tylko konstrukcja scenariusza jest warta docenienia. Jego treść jest równie interesująca. Opowieść o nierównościach społecznych wybrzmiewa już od początku. Dwa miasta, dwie historie, dwa różne standardy życia. Różnice społeczne wpływają na romanse, przyjaźnie, rozwój technologii i gospodarkę. Serial jednak przygląda się temu procesowi – nie daje łatwych odpowiedzi, nie chce szokować widza (jak chociażby ostatnio wypuszczony „Nowy Porządek”) i nie staje jasno po żadnej ze stron. Pozwala jednak dostrzec podstawy psychologiczne, polityczne i gospodarcze takiego stanu rzeczy. A jednocześnie wciąż pozostaje całkiem łatwą w odbiorze animacją. Nie wiem, jak to robi!
Steampunk w duchu secesji
Serial raczej nie zawodzi w wielu miejscach. Mnie nie przypadły do gustu muzyczne sekwencje walki i niektóre wybory soundtrackowe. Czasami kolejne piosenki kierowały na chwilę klimat produkcji w kierunku serialu młodzieżowego. Nie pasował mi on do reszty historii. Również pierwszy odcinek mnie nie zachwycił. Serial robił się lepszy z każdym odcinkiem, więc nie żywię urazy, ale dialogi czwórki młodych bohaterów brzmiały nieco nieprawdziwie i wciągały mnie w akcję bez większego entuzjazmu. Również polski dubbing stawał się chwilami zbyt komiksowy.
Od strony wizualnej serial gra dosyć bezpiecznie, jednak wciąż wart jest docenienia. Architektura i kultura Pitover oraz Zaun jest żywa i działa świetnie jako environmental storytelling. Choć obydwa miasta nawiązują wyraźnie do secesji – górne obraca się w kolorach złota i można tam poczuć modernistyczne tendencje, dolne uderza zielonym kolorem patyny i mocno nawiązuje do stylistyki steampunkowej.
Animacje z kolei, choć wypolerowane, chwilami korzystają z rozwiązań bardziej konceptualnych i szorstkich. Szkicowe animacje obrazujące problemy psychiczne jednej z bohaterek czy nawiązujące do anime sceny walki z bardzo agresywną kreską podkreślającą wybuchy i uderzenia. Fortiche Production – studio zajmujące się animacją serialu – współpracowało z „LoL” już nie raz. Cała strona wizualna poza wspomnianymi elementami bazowała więc na stylu, który można spotkać w grze.
Gra, serial a marketing
Trudno jednak „Arcane” nazwać ekranizacją gry. Rozgrywka w „League of Legends” nie polega na doświadczaniu przez gracza fabuły, ale na walce w arenie. Twórcy nie zdecydowali się jedynie na dodanie narracji do pojedynków między postaciami. I całe szczęście! Serial z pewnością podrzuca „smaczki” dla wiernych graczy, ale zamiast ekranizować rozgrywkę – eksploruje „lore” rozbudowanego świata. Dzięki temu animacja jednocześnie jest powiązana z grą i tworzy wiele zróżnicowanych historii.
W oczywisty sposób produkcja działa jednak jako promocja gry. Razem z premierą serialu w grze pojawiła się możliwość zakupu licznych przedmiotów z nim związanych. Łatwo zauważyć też wzrost grywalności bohaterów pochodzących z Piltover. Poza tym serial jest polem testowym dla przyszłych grywalnych postaci – Sevika z mechaniczną ręką czy potężna władczyni Noxusu z pewnością będą bohaterkami, o które fani sami zaczną prosić.
Co najważniejsze – z oczekiwaniami fanów i ich znajomością gry serial się bawi. Nie jest on trudny w zrozumieniu dla niegrających, a jednocześnie zaskakuje graczy. Przykładem może być rozwój niektórych postaci, który, dzięki znajomości gry, można przewidzieć. Twórcy tworzą jednak historię na tyle ciekawie, że „spojlery” te nie tyle zdradzają bieg wydarzeń, ile zaostrzają apetyt i każą widzowi oczekiwać na te momenty.
Te cechy pokazują, że, choć deweloperzy chcą z serialu wydusić jak najwięcej pieniędzy i dobrego PR-u, to jest to produkcja na wysokim poziomie, która poza zyskiem dla twórców przynosi dużo satysfakcji. Jeżeli tak ma wyglądać współczesny marketing, to chętnie stanę się jego „ofiarą”.
Wojciech Gabriel Pietrow