Święto Fotografii w Bielsku-Białej [Foto Art Festival]
X Foto Art Festival dobiegł końca. Od 13 do 29 października w Bielsku-Białej można było zobaczyć pięćdziesiąt sześć wystaw, z czego aż pięćdziesiąt jeden indywidualnych. Ponadto w pierwszy weekend festiwalu odbyło się trzydzieści siedem spotkań autorskich, do tego szereg warsztatów, pokazów filmowych, spotkań przy kawie i zajęć dla dzieci.
Tegoroczna jubileuszowa edycja miała wyjątkowy charakter, gdyż skupiła się na polskich wciąż żyjących twórcach, prezentując ich pracę i oddając im głos podczas maratonu autorskiego. Nie zabrakło sław i legend polskiej fotografii prasowej, portretowej i eksperymentalnej. Poza autorami, którzy od lat są rozpoznawalni, mogliśmy zobaczyć również „młodych” twórców z ich projektami.
To, co mnie zachwyciło, to niewątpliwa współpraca widoczna w całym mieście. Oczywiście zaczynając od samych twórców festiwalu i Inez Baturo na czele jako Dyrektor Generalnej FAF, poprzez całą masę współpracowników i instytucji, bielskich galerii i przestrzeni kulturalnych. Nie sposób ich wszystkich wymienić, ale naprawdę warto podkreślić zaangażowanie magistratu z Prezydentem Jarosławem Klimaszewskim i ich świetną współpracę z organizatorami festiwalu.
Wspomnę tu, że Bielsko-Biała ubiega się o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury w 2029 r.
Dla mnie Festiwal zaczął się w piątek 13 października galą otwarcia w Teatrze Polskim, na której mogliśmy zobaczyć prezentacje wszystkich artystów biorących udział w wydarzeniu.
Od soboty rano działo się już bardzo wiele. Na początek Maraton Autorski w Auli im. Mikołaja Reja. Ta niezwykle ambitna i intensywna formuła dwunastu godzin spotkań autorskich była istnym szaleństwem, a zarazem kopalnią wiedzy i inspiracji. Co autor, to nowe doznania. Nieco przeciążony ilością informacji postanowiłem skupić się na tym, dlaczego pojawiłem się w Bielsko-Białej – na zdjęciach.
Stwierdzenie, że obejrzenie ponad pięćdziesięciu wystaw w jeden dzień to nic wielkiego, byłoby niedoprecyzowaniem. Mimo wszystko jak postanowiłem, tak zrobiłem i z podjęcia tego wyzwania jestem zadowolony, gdyż dało mi ono ciekawą, wcześniej niedostępną perspektywę.
Przyjęcie takiej liczby tematów i bodźców było nie lada sprawdzianem dla gorliwego odbiorcy, ale dla mnie także przyjemnością i zaszczytem. A to dlatego, że niejednokrotnie udało mi się spotkać osobiście autorów i zamienić z nimi kilka słów. To doświadczenie, które znacząco wpływa na odbiór dzieła.
Nie będę w stanie wymienić wszystkich przestrzeni, autorów i osób, które spotkałem w te dwa dni. W zamian skupię się na kilku, które poruszyły mnie najbardziej i sprawiły, że za dwa lata znów chętnie wybiorę się, aby przeżyć fotograficzne szaleństwo.
Zacznę od Galerii BWA, w której zaprezentowano aż czternaście wystaw.
Pierwsza przyciągnęła mnie wystawa „Do zobaczenia o świcie” Tomka Sikory. Pomimo wielu lat w zawodzie Sikora nie bierze jeńców. W jego zdjęciach wciąż widać pasję i zachwyt w tym, co robi. Ten projekt jest mi szczególnie bliski ze względu na świetliste szczegóły walczące z mrokiem. Zachwycony jestem portretami, w których zastanawiał mnie brak charakterystycznych refleksów obecnych w innych zdjęciach. Potem to dostrzegłem, światło bijące od bohaterów tych zdjęć.
To wystawa, do której wróciłem kilka razy. Sam autor napisał o niej: „Ulica, po której kroczyłem, stawała się coraz mroczniejsza, a urok architektury widoczny za dnia zanikał. Ludzie w tym dużym mieście pojawiali się przez moment w strefie odbitych od szklanych i metalowych konsytuacji promieni światła. Pozornie mroczny nastrój tej chwili zapowiadał kolejny świt”. I nie musiał tego pisać – to widać, gdy ogląda się jego wystawę.
Na tym samym piętrze znalazła się wystawa „Foto z misiem” duetu Barbary Caillot i Aleksandry Karkowskiej. I choć to nie one są autorkami fotografii, to stoją za projektem książki i wystawy. Pamiątkowe „zdjęcie z misiem” z różnych miejscowości turystycznych stało się swego rodzaju fenomenem kulturowym, który wspomniane autorki postanowiły zbadać. Okazuje się, że nasze białe misie zawędrowały daleko poza granice Podhala. Zdjęcie z misiem można było sobie zrobić w Warszawskim ZOO – sam posiadam takie zrobione w latach osiemdziesiątych – ale również na molo w Sopocie. Autorki dotarły również do zdjęć zrobionych w niemieckich Alpach.
Na piętrze bielskiego BWA można było zanurzyć się w poruszającą opowieść „Nie teraz” autorstwa Iwony Suszyckiej. Jej autobiograficzny zapis zmagań powrotu do normalności po zawale to bardzo osobista droga autorki nie tylko do zdrowia, ale też przez różne typy fotografii – od dokumentu, przez fotografię ekspresyjną, aż po konceptualną. Na pierwszy rzut oka – nie zachęca. Po chwili namysłu – wzrusza i daje przestrzeń do refleksji.
Na dużej sali znalazło się kilka projektów. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie wystawa minimalistycznych pejzaży autorstwa Marka Emeczka Olszewskiego. To była przemyślana, zwarta i dobrze ułożona kompozycja. Uświadomiłem sobie, że dobór nośnika i przedstawienie prac często są niemal tak istotne jak same zdjęcia. „Nic nie istnieje w próżni” – zapisałem sobie w notatniku. Podobnie było w przypadku „Cyjanotypii” Alicji Przybyszowskiej, które nabrały swojego rodzaju mocy przez sposób ich zaprezentowania (zobaczcie sami na zdjęciu powyżej).
Przyjaciółka natomiast zwróciła mi uwagę na to, co w formule prezentacji wystaw można by było poprawić. Przepiękne prace z cyklu „Limfa”, jakie zaprezentowała Katarzyna Kalua Kryńska, zostały w moim odczuciu „uduszone” przez ich mnogość. Zabrakło opieki kuratora i starannej selekcji. Gdy patrzyłem na wybrane obrazy, chciałem z nimi pobyć. Mnogość i gęstość rozmieszczenia obrazów kazały mi przeskakiwać do kolejnych, co w efekcie sprawiło, że jedynie prześlizgnąłem się po nich wzrokiem, zamiast skupić się na tym, co ważne. To chyba jedna z tych wystaw, do których chciałbym wrócić w innym czasie z większą selekcją lub większą przestrzenią dla niej.
W Willi Sixta najsilniej zachwyciła mnie wystawa „Przy(u)pomnienie” autorstwa Wojciecha Beszterdy, wyjątkowa w formie i treści. Niesamowite szklane kolaże, wielki format i tekstura. „Fotografia nie musi być nudna” – zapisałem po wyjściu z tej wystawy.
Moją uwagę przykuła też wystawa „Gry i zabawy” Katarzyny Łaty, choć też miałem poczucie, że mniej w tym wypadku wypadałoby lepiej. Z każdą kolejną pracą gubiłem treść. A to prace, które treści są pełne, a do tego świetnie zaprezentowane. Uwagę przykuwa tu pomysłowość łączenia technik, piękne oprawy. Jednak sama wystawa na festiwalu była ciasna, zbyt duszna.
Natomiast dzięki przypomnieniu wystawy „Fishmarkt” Tadeusza Rolke mogłem ponownie utwierdzić się w przekonaniu, że mam do czynienia z mistrzem, od którego tak wiele się nauczyłem. To z pozoru zwykła opowieść z lat 1978–1979 o targu rybnym w Hamburgu. Jest natomiast wyjątkowa, bo – w moim odczuciu – pełna życia. Czuć w niej zachwyt autora nad ludźmi, o których opowiada, nad chwilą. To obecność w czystej formie. Dzięki temu ja, jako odbiorca, choć na chwilę mam okazję być również TAM z nim i z nimi.
W galerii Sfera II na drugim piętrze budynku zachwyciły mnie prace Katarzyny Navarra. Wystawa „Zanurzeni” to zupełnie świeże, trójwymiarowe kolarze, które koniecznie trzeba zobaczyć na żywo, gdyż nie sposób oddać ich tekstury i głębi płaską cyfrową kopią. To połączenie świetnej fotografii architektury z wyciętymi wakacyjnymi scenami, niepasującymi rozmiarem czy kształtem. To zabawa wieloma płaszczyznami. To przestrzeń, kolor, ruch i życie. Nie miałem oczekiwań wobec tej wystawy. A nawet jeśli, to nie spodziewałem się niczego powalającego. Zostałem złapany bez gardy i dostałem między oczy, z czego bardzo się cieszę.
W tej samej galerii na parterze znalazła się wyjątkowa wystawa Wojciecha Kukuczki, przedstawiająca rzeczywistość z okresu wojennego lub powojennego za pomocą sztuki performatywnej. Ekspozycja została umiejscowiona w przestrzeniach stylizowanych na zniszczenia wojenne. Był to dla mnie kontrowersyjny pomysł, który wywołał sprzeczne uczucia. Z jednej strony prezentacja zdjęć w takim otoczeniu mogła wydawać się nieco kiczowata, z drugiej – prowokowała do refleksji o tym, czy oglądanie zdjęć wojennych w otoczeniu tak adekwatnym i odzwierciedlającym ich atmosferę nie sprawia, że stają się one bardziej realne, bardziej dotykające ludzkiego serca. Czy nie jest to w pewnym sensie wykorzystanie sztuki do wywołania emocji, których normalnie zdjęcia te by nie wywołały?
Jednymi z najbardziej zachwycających prac, jakie miałem okazję zobaczyć, były zdjęcia Michała Cały. Ten wcześniej nieznany mi artysta w latach 1975–1992 fotografował Śląsk. Jego zdjęcia to przepiękne kompozycje przedstawiające nierealne, nieco dystopijne, a zarazem jakby bajkowe pejzaże. Zachwycająca wieloplanowość, cudowne mocne kontrasty – tak zapamiętałem cały, budzący respekt ze względu chociażby na wytrwałość wieloletniej pracy, projekt.
Tuż obok organizatorzy umiejscowili prace Marcina Mirosławskiego. Mocne, dojrzałe i niebojące się eksploracji „dziwnych rejonów jaźni” obrazy autora można było zobaczyć na wystawie „Specter of life”. To dziwne kadry, zatopione w czerni i bieli z mocnymi kontrastami, często robione z użyciem lampy. Wśród tych zdjęć można poczuć niepokój. Szaleństwo i zabawę. Pojedynczo – niezwracające uwagi. W całości – wciągające widza w świat skojarzeń. Ja dałem się wciągnąć.
Ostatnie wystawy, jakie utkwiły mi w pamięci, znajdowały się w Galerii Fotografii B&B. Podany z humorem projekt fotograficzny Andrzeja Świetlika pod tytułem „Lekcja angielskiego” wywołał mój niejeden uśmiech. To ręcznie sklejone albumy, które eksplorują szuflady autora, wyciągając zdjęcia, które były skazane na wieczne niedoczekanie się. Zestawione są z zupełnie przypadkowymi zdaniami z aplikacji do nauki języków. W zestawieniu zarówno obraz, jak i treść nabierają nowego znaczenia, czasem głębokiego, czasem zupełnie absurdalnego. To świetny przykład sztuki konceptualnej, która nie ociera się o banał, choć czerpie z już przetartych szlaków.
Jeśli jednak miałbym wybrać swoją ulubioną wystawę, to byliby to „Zwykli Ludzie” Krzysztofa Gołucha. Ten artysta, pedagog, fotograf i doktor (dyplom u prof. Vladimíra Birgusa w roku 2023) Instytutu Twórczej Fotografii Uniwersytetu Śląskiego w Opawie (Czechy) ukończył również Wydział Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. I to wykształcenie, umiejętność „wgryzienia się” w ludzką psychikę widać w jego pracach. Wystawa wybrana na festiwal to opowieść o ludziach z Górnego Śląska, zmagających się z niepełnosprawnościami. Całość opowiedziana została z ogromną uważnością na kolor, kompozycję i detal. Artysta w swoich obrazach nie epatuje cierpieniem, znojem codzienności, a przy tym unika bagatelizacji tematu. Ja jestem pod ogromnym wrażeniem.
Oczywiście FAF to nie tylko Maraton i wystawy, to również Diashow, czyli multimedialny pokaz zdjęć autorów. To również szereg warsztatów z twórcami. Trampolina FAF to możliwość prezentacji swojej twórczości przed kuratorami, przedstawicielami prasy i instytucji z Polski i ze świata. To szansa na zaprezentowanie swoich prac recenzentom, a następnie – promocję swojej twórczości, czyli na wystawy (galerie, festiwale) oraz na publikacje w prasie lub w formie książkowej.
Nie można zapomnieć o niezliczonych spotkaniach, dyskusjach i debatach towarzyszących. To, jak się okazało, ważna część bielskiego święta fotografii, która stanowiła dopełnienie części artystycznej. To podczas tych nieformalnych spotkań można było poczuć prawdziwą atmosferę festiwalu, poznać innych uczestników i artystów oraz wymienić się doświadczeniami i wrażeniami.
Podczas trzech intensywnych dni festiwalowych w Bielsko-Białej wykonałem ponad osiemnaście tysięcy kroków, a każdy z nich był okazją do spotkania ze wspaniałymi artystami, ciekawymi ludźmi i naładowania twórczych baterii. Cały Foto Art Festival zaskoczył mnie swoim ogromem. Jego skala zachwyca, ale jednocześnie nieco przytłacza. To dla mnie nauka na przyszłość, że do tego wydarzenia trzeba podejść bardziej selektywnie lub rozłożyć siły i spędzić w Bielsku faktycznie pełne dwa tygodnie, dając sobie czas na przyswajanie wszystkich punktów programu systematycznie. A przy okazji – poznać miasto, które ma wiele do zaoferowania.
Z pełnym przekonaniem mówię więc – do zobaczenia na XI Foto Art Festivalu.