Dygresja o czarno-białej ciszy… [o Józefie Gielniaku]

01.11.2023
Józef Gielniak, Improwizacja dla Grazynki

Tak jak w Czarodziejskiej górze Tomasza Manna, w pięknym zakątku Kotliny Jeleniogórskiej też mamy swoje Davos, czyli Kowary, do których na leczenie przybywali kuracjusze z całego kraju. Rozległy, secesyjny budynek Bukowiec oraz piękny, eklektyczny pałacyk Wysoka Łąka to dzisiaj kowarskie szpitale. Ponad sto lat temu mieściły się tutaj sanatoria przeciwgruźlicze, przyciągające nie tylko niezwykłym mikroklimatem, ale pewną magiczną atmosferą. To właśnie tu przez dziewiętnaście lat mieszkał i tworzył wybitny artysta Józef Gielniak, jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich grafików XX wieku.

O Józefie Gielniaku

To opowieść o człowieku „znikąd”, genialnym grafiku samouku, który zachwycał kolegów, artystów i krytyków sztuki. Józef Gielniak urodził się 18 lutego 1932 we Francji w Denain (koło Valenciennes) w rodzinie polskich emigrantów. Od 1945 przez rok był studentem École des Beaux-Arts w Valenciennes. Niestety musiał przerwać naukę z powodów finansowych. Jego talent został dostrzeżony już w konkursie plastycznym dla północno-francuskich szkół średnich. Przyznano mu pierwszą nagrodę za prace z wyobraźni o tematyce cyrkowej. Mer rodzinnego miasta proponował mu stypendium na studia w paryskiej akademii. Gielniak odrzucił tę propozycję, a w zamian wybrał studia konsularno-dyplomatyczne w Polsce, co było spowodowane decyzją jego matki o powrocie do kraju. Skrycie jednak marzył o Akademii Sztuk Pięknych. Niestety, już jako nastolatek zaczął chorować na gruźlicę, dlatego naukę aż do uzyskania matury musiał kontynuować jako pacjent sanatorium. Do Polski przybył w maju 1950 roku. Ze względu na zły stan zdrowia nie mógł studiować. W 1953 roku przyjechał do sanatorium Wysoka Łąka w Kowarach. Po trzech latach, wypisany ze stanu chorych, dostał pracę jako statystyk medyczny i archiwista. Otrzymał również mieszkanie służbowe w sanatorium Bukowiec.

Będąc niejako więźniem Wysokiej Łąki, później Bukowca, Gielniaka niezwykle męczyło odseparowanie od świata. W 1956 roku zwrócił się do Ministerstwa Kultury o możliwość indywidualnego toku studiów artystycznych. W odpowiedzi na jego prośbę sanatorium Bukowiec odwiedził profesor Stanisław Dawski, rektor Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych we Wrocławiu.

Józef Gielniak, Przeciw chorobom

 

Dlaczego linoryt

 

To właśnie profesor Dawski, stając się nauczycielem oraz przyjacielem Gielniaka, namówił go, po niezbyt ciekawych próbach malarskich, na linoryt. Jest to bardzo interesująca technika graficzna, pochodna drzeworytu, zaliczana do tzw. druku wypukłego. Trudności tej techniki znikają, gdy drewnianą deskę zamienimy na płytę linoleum. Przy pomocy dłutek i nożyków drzeworytniczych, technicznie w miarę prosty sposób, możemy wyciąć dowolny rysunek, nakładając na jego wypukłe części przy pomocy specjalnego wałka farbę drukarską. W warunkach szpitalno-sanatoryjnych najważniejsza dla artysty była możliwość robienia odbitek na bibułkach graficznych lub papierze bez użycia prasy drukarskiej. Wystarczyła kostka introligatorska lub po prostu łyżeczka do herbaty.
 

Meteor

 

Pierwszą grafikę – linoryt Gielniak wykonał w lipcu 1956 roku. Jego sztuka pojawiła się jak meteor, zjawisko nowe, niespodziewane, jednocześnie ukształtowane, dojrzałe i niestety, szybko zgasłe. W grudniu tego samego roku prace artysty zostały pokazane po raz pierwszy na wystawie. Od tego momentu Gielniak nieprzerwanie wysyłał odbitki swoich prac na liczne wystawy, stając się sławnym nie tylko w kraju, ale i za jego granicami. Niezwykłe jest to, jak szybko opanował do perfekcji technikę linorytu. Jego początkowe, lecz już budzące zachwyt prace były raczej o tematyce realistycznej. Powoli, dłubiąc swoje niewielkie kompozycje, artysta przenosił się w inny świat, nierealny, pełen ukrytych symboli, magiczny. Nie ma tutaj kolorów, nie ma wielkich formatów rozmiarem działających na widza. Jest cisza. Cisza sanatorium Bukowiec, którego wieżyczki i pinakle mają zasłonić śmierć. W długich, wąskich korytarzach secesyjnego budynku przykurzone palmy udają roślinność. Czasem przejdzie ktoś pustym korytarzem, wybijając rytm butami. Gielniak pracuje w ciszy, w swoim maleńkim mieszkanku, które teraz dzieli z żoną i synkiem. Daniela Gielniak, równie krucha i delikatna jak jej mąż, nazywający ją Grażynką, stara się pomagać, jak potrafi. Dba o niego, gotując nawet ukochane ratatouille, ulubioną potrawę artysty z czasu paryskiego. Gdy przy nasileniach choroby Gielniak leży po raz kolejny bez sił w szpitalu, wraz z synkiem Józiem dzielnie pomagają mu robić odbitki linorytów. Czasami mąż jest tak słaby, że Daniela pomaga w zorganizowaniu specjalnego stolika, na którym mógłby ciąć w linoleum, leżąc. Do Gielniaka ciągną pielgrzymki. Wielu artystów chce go poznać, zobaczyć, porozmawiać. Niektórzy zostają wiernymi przyjaciółmi.

 

Przyjaciele

 

Jest ich sporo. Gielniak jest erudytą, o ujmującej aparycji, w niezwykły sposób opowiadający o swej twórczości. W grafikach, tworząc zupełnie niespotykane kompozycje, umieszcza symbole i słowa ginące w plątaninie kresek. Dla przyjaciół tworzy exlibrisy, w których nawet ozdobne wzory dopasowane są do charakteru danej osoby. Blisko zaprzyjaźnia się z Jerzym Pankiem. Dziwią się temu wszyscy. Panek, rubaszny abnegat, kobieciarz, pijak, wielki mistrz drzeworytu. Naprzeciw niego Gielniak, szczupły, delikatny, o dziecięcej niemal wrażliwości, uciekający w marzenia i sny. Gdy Panek „harata dechy”, tworząc często niezwykle oszczędne, linearne kompozycje, Gielniak najcieńszym dłutkiem i najmniejszym nożykiem tworzy zwiewne jak mgła, niezwykle delikatne, bajkowe linoryty. Dla Panka tworzy exlibris oraz niezwykłą grafikę Podróż dookoła karty gorączkowej. Miałam okazję odwiedzić Jerzego w jego krakowskim mieszkaniu. Z sufitu zwisała goła żarówka, nie było telefonu, pralki, wanny ani ciepłej wody. Chciałam zapytać o Gielniaka. Niestety, artysta był kompletnie pijany i nie był w stanie powiedzieć więcej niż to, że „Grażynka była okropna”, a Gielniak „to piękne wnętrze i zewnętrze”. Drugi raz już nie zdążyłam go odwiedzić, bo Jerzy zmarł… Także znany aktor – Wojciech Siemion zaprzyjaźnił się z Gielniakiem i kolekcjonował jego prace. Właśnie jemu artysta dedykuje jedną z najciekawszych prac – Sanatorium VII. Natomiast Ignacemu Witzowi zadedykował niezwykłą kompozycję Przeciw chorobom. Tłem jest zdjęcie rentgenowskie płuc w procesie rozpadu! Jest to nawiązanie do dawnych, magicznych znaków drzeworytniczych, tzw. charakterów, które miały służyć do odpędzania zarazy i demonów. Ten jest przeciw gruźlicy. To intymne porozumienie z byłym kolegą z Bukowca. Byłym, bo wyzdrowiał.

Józef Gielniak, Sanatorium I, 1958 r.

 

Sanatoria

 

To czarno-białe opowieści o kolejnych sanatoriach, w których przebywał Gielniak. Także cudowny wręcz rozwój techniki graficznej Mistrza. Już francuskie Sanatorium I to przemawianie rasowym językiem artystycznym. W tej delikatnej kompozycji, z zawoalowanym sprzętem medycznym (np. butla z tlenem) oraz fragmentami ludzkiej anatomii otrzymujemy przekaz o treści ogólnoludzkiej. Sanatorium V powstało z halucynogennych wizji artysty, gdy po długiej chorobie wyszedł do pięknego, pełnego buków i sosen parku rozciągającego się wokół sanatorium. Zafascynowany pracował nad tą kompozycją jak w gorączce, nie bojąc się śmiałych cięć w linoleum. Zrobił kolejny krok, tworząc odrealniony Bukowiec ze splątanych korzeni, i żył. Sanatorium VI właściwie rozpłynęło się we mgle lub śnieżnej zadymce. By uzyskać taką biel, z wirującymi kreseczkami i kropkami, trzeba delikatnie wybrać praktycznie całą powierzchnię płyty w z góry zamierzony, często bardzo skomplikowany sposób. Dlatego wszystkie grafiki Gielniaka, chociaż niewielkie, powstają długo, czasem nawet ponad rok!

Józef Gielniak, Sanatorium VII

 

Natomiast Sanatorium VII, dedykowane Siemionowi, ma podtytuł N.B.O.G.zB. To niezwykle intymne przesłanie i doskonała grafika. Pan Wojciech załatwił Gielniakom przeniesienie do sanatorium w Otwocku. Niestety, lekarze uznali, że to zbyt ryzykowne ze względu na zdrowie artysty. Mistrz usunął więc całe „niebo”, gdzie między innym był jakby rydwan z trzema maleńkimi postaciami. Miał to być Odlot Gielniaków z Bukowca, a powstała praca po tytułem Nie będzie Odlotu Gielniaków z Bukowca. Pomimo braku nieba widz zatraca się w niesamowitym labiryncie. Dach sanatorium to żebra z obojczykami, poniżej weranda ozdobiona udrapowanym kirem, jak czynią to we Francji. Wpatrując się wnikliwiej, zauważamy rośliny, przechodzące w naczynia krwionośne, zniszczone chorobą płuca, kroplówki, prostatę, nerkę, rozciętą klatkę piersiową i żebra w różnych odsłonach. Gdy zmrużymy oczy, ukazuje nam się ludzka czaszka! Rylec artysty tworzy śmiertelne symbole tak lekko, jakby dotykał skrzydeł anioła. Przewidywanie odejścia? Artysta wie, że żyje z wyrokiem. Śmierć to rzeczywistość Bukowca.

Józef Gielniak, Improwizajca I dla Grażynki

 

Improwizacje

 

To kolejny temat, gdzie artysta zawierza całkowicie swej wyobraźni. Genialnie rozwija przy tym swój warsztat. Są nowe sposoby cięcia, nowe opowieści, nowa kreska. Prześliczna Improwizacja dla Grażynki to jakby taniec dmuchawców frunących na tle nieba. A to tylko czerń i biel. Jak to jest, że widzimy kolory, czujemy powiew wiatru? Kompozycja tchnie radością, dobrą przepowiednią. Cóż, magia sztuki…

Niektóre improwizacje nawiązują do obrazów wielkich mistrzów: Van Gogha, Goyi, El Greca, Dürera…

Niezwykłą jest Improwizacja I dla Grażynki, o której autor pisze: „Tylko z perspektywy fenomenu kosmicznego można ocenić rzeczywistość ziemską, »widzieć« to, co się dzieje, objąć całość, zrozumieć wiele spraw, widzieć bardzo jasno”. Wpatrując się w tę kompozycję, widzimy jakby serce, które powoli zamienia się w rozdarte chorobą płuca! Większość grafik Gielniaka posiada drugie dno – czujemy jego lęk przed śmiercią, strach przed chorobą, niemocą twórczą. Niesamowitym jest, że gdy wpatrujemy się w delikatne koronki fantastycznych wizji, odnajdujemy to, co artystę przeraża lub zachwyca.

Józef Gielniak, Sanatorium VI

 

Koniec

 

Powstaje jeszcze wiele niezwykłych kompozycji, intymnych listów do widza, w które można wpatrywać się godzinami. Valenciennes, miasto dzieciństwa artysty, to miejsce, w którym od XVII wieku powstają znane na całym świecie koronki. Twórcy wplatają w nie swe tajemnice. Może stąd ta delikatność splotów w grafice Gielniaka? Jego geniusz w wijące się pnącza i osty wplata narzędzia terapii, będące dla suchotników narzędziami tortur, i zmienia to wszystko w urzekającą baśń.

W maju 1972 artysta nagle umiera. Nie na gruźlicę, na atak serca. Odszedł tak cicho, jak cicho żył, w cichym Bukowcu, w którego ogrodzie właśnie rozszalała się wiosna. Zdążył wykonać 68 grafik i 16 exlibrisów. Jego czarno-biała opowieść o życiu nigdy nie była wyrażona ani zbyt ostentacyjnie, ani jednoznacznie. „Świat wizji Gielniaka to świat poezji, liryki, filozoficznej poetyki. To moment styku tego, co rzeczywiste, z tym, co nierealne, abstrakcyjne. Jest to poezja emocji i poezja nieczęsto uprawianej intymności”.


 

Trawa wzięła się w zapasy z trawą

oset nie daruje pokrzywie —

Gielniak umarł.

Zaniosły się płaczem przyziemne badyle,

a mlecze — jak wdowy — rozpuściły swe siwe włosy.

Gielniak umarł.

O, jak tkliwie go przyjmą, jak cienko,

jakby sam to rytował

przezroczystą ręką,

Gielniak — który umarł.

I zostanie w listku, w zapachu, w łopianie,

jak nikt nie zostanie.

 

Stanisław Grochowiak

 

Korzystałam z książki Ireny Jakimowicz Józef Gielniak wyd. Arkady, 1982 Warszawa
oraz czasopisma „Kultura” październik 1970 Stanisław Grochowiak „Sanatorium”

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.