Muzyka i miłość do drzew, ptaków i wierszy [spotkanie z poetką Mayą Baczyńską]
Maya Baczyńska – performerka, reżyserka, instrumentalistka, wokalistka. Tego wieczoru także poetka. Autorka wspaniałych wierszy zebranych w debiutancki tomik „Pióra dzikich”, nagrodzony w konkursie „O Złotą Pszczołę”, a poświęcony zmarłemu przedwcześnie w trakcie pandemii ojcu. Maya 13 grudnia 2021 r. była gościem jurorki tego „złotopszczelego” konkursu – Beaty Anny Symołon, w jej słynnym już cyklu SABAS, czyli spotkaniach z poezją w Krakowie.
Poniedziałkowy grudniowy wieczór nie jest dobrą chwilą na zasłuchanie się w muzyce i poezji. Niech jednak żałują wszyscy ci, którzy mieli przyjść, a nie przyszli. Maya pięknie pisze, wspaniale śpiewa i gra. Jej poezja, tak cicha i czuła, poderwała nas z krzeseł sali Dworku Białoprądnickiego. Poszybowaliśmy za autorką i jej ptakami, wiatrem, liśćmi… Maya kocha Matkę Ziemię. Chce na niej żyć, być dla niej dobra. Przecież tyle od niej dostała! Żyje, oddycha, śni… Gdy czyta swoje wiersze, otacza ją złota mgła. Opada, gdy Maya gra. Delikatne dźwięki perkusyjnych cudeniek szeleszczą jak uschnięte liście. Maya muska tybetańskie misy smyczkiem skrzypiec. Misy zaczynają śpiewać! Każda swoim głosem, każda inaczej. Potem śpiewa Maya. Nie, to nie ona. To śpiewa wiatr tulący do snu drzewa. Jej „motyle zasnęły pod korą na jodłowym pniu”. Śpią „białe wilki, białe pumy, białe lwy”. Motyle „zmartwychwstaną jako ćmy, znikną w poszukiwaniu świtu”. Maya przerywa sen i wraca do ekwilibrystyki trzymania mikrofonu prawą i kartkowania książki lewą ręką. Wraca do drzew. Tytuł jednej z czterech części jej tomiku to „Modrzewie, lipy i Buk”. Nie Bóg? Jeszcze nie… Na razie rosną tutaj drzewa – brzozy, wiśnia, lipa, wierzby, jarzębina, sosny. Jasnowłosa leśna driada zwana Mayą chce przytulić je wszystkie do serca. Gdy czyni to słowami, czytając nam swoje wiersze – czujemy ciepło. Jeszcze cieplej, gdy wchodzimy do „ogrodu siostry” . „W tym ogrodzie już nikt nie rozmawia z mrówkami”. Siostra to potrafiła. Maleńka Maya uczyła się pilnie języka, który pozwolił jej „wśród rozkwitających konwalii szukać wszechświata”. Maya powraca do swoich instrumentów. Na chuście w barwach pawiego ogona stoją metalowe misy. Lekko błyszczą swoją nierówną obłością. Jedna jest jasnobłękitna. I jest pięknie brzmiący zielony dzwoneczek. I muszle, korale, grzechotki. No i zaklinacz deszczu. Tym razem słyszymy śpiew spadających kropel. Maya dołącza do tego chóru. Nie wychodzi jej deszczowe unisono. Śpiewa coraz głośniej, mocniej. Z driady przemienia się w góralkę pasącą owce na hali. Tęskni za górami, za górskim wiatrem, wysokimi jodłami. Tęskni za tatą. Nocą drzewa wyglądają „prawie jak człowiek”. Maya o tym wie. Marzy o lesie w górskich dolinach. Jak my wszyscy – mieszkańcy wielkich miast. Ci odważni uciekają, by mieszkać wśród drzew. Czy są szczęśliwi? Bywa różnie. Las jest przygodą, gdy się ma go na chwilę. Myślę, że dla ludzi takich jak Maya miłość do człowieka i natury trwa bezustannie. Ma świetne pióro i jest dzika. Czyli już wiem: „Pióra dzikich” to nie wiersze o Indianach, tylko niezwykła wyobraźnia Mai, jak koraliki nanizana na słowa. „Ta książka oddycha każdym wersem i to jest w niej niezwykłe”.