Rubinstein w obłokach [rozmowa z Grzegorzem Kasdepke o książce „Pan Artur gra nudzie na nosie! Czyli najdziwniejsza książka o Rubinsteinie”]

Grzegorz Kasdepke

Co się stanie, gdy filharmonia zamówi biografię słynnego pianisty? Zwłaszcza jeśli ma być to książka dla dzieci? Może powstać fantastyczno-surrealistyczna opowieść pełna zaskakujących bohaterów, w której muzyka Artura Rubinsteina napędza pływający w obłokach transatlantyk. Na pomysł wydawnictwa dla najmłodszych, które przybliżyłoby im postać Rubinsteina, czyli patrona Filharmonii Łódzkiej, wpadli pracownicy instytucji. Zadania podjął się wzięty autor literatury dla dzieci (większych i mniejszych), czyli Grzegorz Kasdepke. O książce pod tytułem „Pan Artur gra nudzie na nosie! Czyli najdziwniejsza książka o Rubinsteinie” z jej autorem rozmawia Grzegorz Szczepaniak.

Ponieważ rozmawiamy w przeddzień premiery „najdziwniejszej książki o Rubinsteinie” i musimy tak porozmawiać, żeby zachęcić do lektury, ale za wiele nie zdradzić, to pomyślałem, że pomówimy o kreatywności i dystansie do różnych spraw. Na początek proszę zdradzić, w jaki sposób potrafi pan opublikować siedem książek w ciągu jednego roku?

 

Pojęcia nie mam, ale to rzeczywiście jakieś szaleństwo. Nie bardzo kojarzę, żeby mi się przytrafiło.

 

Wikipedia…

 

Proszę nie kończyć. Odpowiedź wpisuje się w opcję „miej dystans” – w tym przypadku do tego, co znajduje się w Internecie. Chyba za mało poświęcam temu uwagi. Informacjami o mnie zarządzają bodaj czterej wikipedyści – i jestem im wdzięczny za ich pracę i zainteresowanie – ale nawet im zdarzają się pomyłki. Wydaje mi się rzeczą oczywistą, że nie można napisać siedmiu książek w jednym roku. Natomiast kilka może się ukazać. To wynik wielu czynników, ale najczęściej decyzji wydawnictw, często zresztą sprowokowanych wydarzeniami, na które nie mamy wpływu: choćby wybuchem pandemii czy wojny w Ukrainie. W niektórych przypadkach – kiedy książki ukazują się w różnych wydawnictwach, a przecież z różnymi współpracuję – może to wywołać swoistą lawinę. Efektem jest potem taki książkowy „kanibalizm”, kiedy jedne moje tytuły konkurują na rynku z innymi. Bywa też, że autorzy notek mylą datę pierwszego wydania z datą wznowienia książki. No i mamy potem takie, a nie inne efekty.

 

Trochę odetchnąłem, bo przy sprawdzaniu tej informacji zakręciło mi się w głowie. Zgaduję też, że pracownikom Filharmonii Łódzkiej zakręciło się w głowie, kiedy opowiedział im pan o pomyśle na książkę. Żeby pozostać wiernym zasadzie, że za wiele nie zdradzamy z jej treści, nie wiem, czy powinienem zapytać o jeden z początkowych wątków, kiedy z pana książki znikały trzy napisane już rozdziały. Nie jest to echo zmagań z zadaną materią, tj. napisaniem biografii Rubinsteina dla dzieci?

 

Nie, myślę, że jeśli się pisze książkę dla dzieci, to ważne są przede wszystkim: wyobraźnia, pomysł, odpowiednio dobrany język – i na tych trzech czynnikach należy się skupić. Nie jestem specjalistą od pisania biografii, od razu więc założyłem, że moja książka biografią nie będzie. Nieźle za to radzę sobie z tworzeniem zabawnych, wciągających opowieści, które podstępnie przemycają do głów młodych czytelników całkiem sporo dydaktycznej treści – za co zresztą otrzymałem kiedyś Nagrodę Kallimacha. Dlatego pojawił się inny pomysł, ale o nim przed premierą musimy trochę bardziej milczeć niż opowiadać.

 

Spróbujmy.

 

To może tak: przyznam, że bardzo często wiem, jak powinno brzmieć pierwsze zdanie mego nowego utworu, ale drugie zdanie to już zagadka. Książka w trakcie pisania zaczyna żyć swoim własnym życiem. Oczywiście podobnie było i w tym przypadku. Założenie było takie: przekonać młodych czytelników do Rubinsteina. W szerokim sensie tego słowa. Pokazać go nie jako spiżową postać – chociaż oczywiście taką postacią się stał i taką pozostaje – ale jako człowieka niezwykle interesującego i pogodnego. Ten portret nie musi być „oczywisty”, jeden do jednego – uznałem, że może być w stylu Pabla Picassa z okresu kubistycznego. Nie przez przypadek mistrz Pablo pojawia się w książce. Zresztą Rubinstein rzeczywiście dość często się z nim spotykał…

 

Mieliśmy za wiele nie zdradzać.

 

Oczywiście. Wracając do pytania – nie wiem, czy od mojego pomysłu komukolwiek zakręciło się w głowie, ale wiem, że został ciepło przyjęty, spodobał się. I to już w trakcie pierwszej rozmowy, która trwała ponad godzinę. Wprawdzie pomysł musiał jeszcze zaakceptować dyrektor filharmonii, ale i jemu przypadła koncepcja do gustu. Zatem mogłem przystąpić do pracy. Książkę napisałem stosunkowo szybko, kończyłem dokładnie dwa lata temu, w styczniu 2023 roku. Wysłałem ją i nastała długa cisza. Okazało się potem, że trafiła do skrzynki mailowej chorującej akurat osoby, a przez to i nieobecnej. Zapadło milczenie. Zacząłem podejrzewać, iż oznacza jedno: książka nie podoba się i Filharmonia nie wie, jak to delikatnie przekazać autorowi. Z kolei Filharmonia nie chciała mnie naciskać, bo przecież nie można popędzać pisarza. Czas mijał. Na szczęście po wielu miesiącach zdecydowałem się sięgnąć po słuchawkę, aby zapytać, czy z tekstem jest aż tak źle. No i wtedy wszystko się wyjaśniło. Gdy do pracy nad książką dołączyło łódzkie Wydawnictwo Literatura, wszystko nabrało tempa. Wydawnictwo i redaktorzy byli jednak zaskoczeni, że zamiast pracować nad klasyczną opowieścią o życiu sławnego człowieka, obcują z tekstem, któremu najbliżej do nurtu steampunk – czyli odmiany fantastyki nawiązującej do „epoki pary”. Akcja rozgrywa się niby współcześnie, ale i w świecie wielkich maszyn parowych, a wśród bohaterów prawdziwych przechadzają się i postacie fantastyczne.

 

Proszę mi wybaczyć, ale nie mogę się zgodzić. Rozumiem, że takie było zamierzenie, ale efekt przypomina mi bardziej literaturę surrealistyczną. Mam nadzieję, że odbierze pan tę uwagę jako komplement: wydaje mi się, że narracja „najdziwniejszej książki o Arturze Rubinsteinie” chwilami nawiązuje do klasyki surrealizmu. Nienachalnie wyczuwam tam ducha Borisa Viana.

 

Zrobiło się miło, lubię Viana. Tak czy inaczej nie jest to biografia, tylko opowieść…

 

Która nie może się zacząć. Proszę tego nie powtarzać w Filharmonii, bo obiecałem, że przed premierą tylko ja przeczytam elektroniczną wersję książki przesłaną mi w trybie nadzwyczajnym i poufnym, ale nie udało się. Czytała ją również moja dziesięcioletnia córka i zwróciła uwagę, że już przeczytała połowę, a ta opowieść ciągle się zaczyna.

 

Ciekawe spostrzeżenie i słuszne. Zależało mi na osiągnięciu efektu zamrożonego, a przynajmniej spowolnionego czasu – jak we śnie. A jednocześnie w tym przeciąganym początku dzieje się bardzo dużo. Przybywa główny bohater, pojawia się wielki statek pasażerski, taki transatlantyk, który pobudzał moją wyobraźnię od dziecka i który wciąż pływa w moich marzeniach. Tylko że ten akurat okręt nie pływa po wodzie.

 

Znowu zdradzamy jednak szczegóły, a nie powinniśmy. Porozmawiajmy więc o twórczości i takiej pana pisarskiej manierze, by nie wyjaśniać wszystkiego czytelnikom, tylko zapraszać ich do poszukiwań. Jako pisarz wydaje się pan raczej niezbyt zazdrosny o uwagę odbiorców.

 

Można to i tak nazwać. Żyjemy w czasach kształtowanych przez przyśpieszającą rewolucję technologiczno-informatyczną. Pomyślmy chociażby o Internecie. Zmienił nasze, dorosłych, życie. Ale jest oczywistością dla dzieci, bo z ich punktu widzenia zawsze był. Bawią się nim, ale i potrafią czerpać z niego wiedzę. Dlatego zdarza mi się w książce zachęcać do sprawdzania opisywanych wydarzeń czy informacji – ba, nawet wskazuję, gdzie można to robić. I robię to nie tylko z myślą o dzieciach, ale też o nauczycielach i rodzicach, bo przecież dzieci uwielbiają czytać wraz z mamą i tatą.

 

Dzieci uwielbiają czytać mamie i tacie, przynajmniej niektóre. I lubią też oglądać. W pewien sposób jest oczywiste, że pana książka jest pięknie zilustrowana przez Joannę Rusinek. Oczywiste, bo polska ilustracja ma się według mnie znakomicie i to jest także pewien fenomen. Zgodzi się pan z tezą, że współcześni autorzy literatury dla dzieci mają sporo szczęścia, że trafili na czasy takiego urodzaju ilustracyjnego?

 

Tak, zdecydowanie można się z tym zgodzić. Asia Rusinek pięknie zilustrowała moją opowieść. Bardzo byłem ciekaw efektów jej pracy. A wracając do dobrostanu współczesnej polskiej ilustracji, to mamy znakomite korzenie. Już w dwudziestoleciu pojawili się znakomici twórcy, choćby Jan Marcin Szancer. Po wojnie nastąpiła wręcz erupcja rozmaitych talentów: Butenko, Stanny, Grabiński…! Wymieniać można długo. Współcześni ilustratorzy przejęli pałeczkę w sztafecie i odnoszą międzynarodowe sukcesy. Ostatnio byłem w Wiedniu i – jak niemal zawsze, kiedy tam jestem – zajrzałem do Albertiny. Serce rośnie, jak w takiej świątyni sztuki wchodzi się do muzealnego sklepiku i patrzy na książki ilustrowane przez Polaków.

Grzegorz Kasdepkę

 

Nie wierzę, że nie wspomniał pan o tekstach. Ja w pewien sposób „rosnę” z moją córką. Odkrywam, że od czasów, kiedy mi – na szczęście mało skutecznie – wybijano z głowy zainteresowanie książkami, zmuszając do czytania „Naszej szkapy” i podobnych dzieł, z którymi dzieci po prostu nie powinny mieć żadnej styczności, zmieniło się wszystko. Ta literatura jest znakomita. Polska, ale też obca: francuska, szwedzka, anglosaska. To się czyta. To się też ogląda. Już dotknięcie takiej książki, otwarcie to prawdziwa przygoda. Ilustratorzy mają nad czym pracować, mają szansę tworzyć piękne rysunki do pięknych tekstów.

 

Jasne, ilustratorzy mają co ilustrować – nasza literatura dla dzieci jest uznawana za jedną z najciekawszych na świecie. Ale potrafią też przygotowywać wspaniałe picture booki samodzielnie, bez udziału pisarzy. Choćby Mizielińscy czy Socha. Na szczęście dają się też namawiać na współpracę z literatami. Dzięki temu dzieci, rodzice i dziadkowie mają teraz w czym przebierać. W przeciwieństwie do czasów mego dzieciństwa. Pochodzę z Białegostoku i pamiętam, że każdego dnia po szkole ruszałem na wędrówkę, od księgarni do księgarni, w poszukiwaniu jakiejś ciekawej książki. Niby było ich dużo, ale do czytania – żadnej! A jeżeli już, to najczęściej w ulubionym antykwariacie przy Rynku Kościuszki. Książkę należało wytropić, zdobyć, ustrzelić – jak na polowaniu. A dzisiaj można dostać oczopląsu, wchodząc między księgarskie półki… Oferta jest bogata, także wśród książek dla najmłodszych – dobrych literacko, znakomitych graficznie. Myślę, że w dużej mierze to zasługa Wydawnictwa Dwie Siostry, które przed laty postawiło na jakość – i nigdy nie poszło na żadne kompromisy!

 

Wróćmy do Rubinsteina i „najdziwniejszej książki” o nim. Po jej lekturze tak sobie myślę, że trochę pan uciekł od pisania o samym artyście. A to przecież barwna postać: był nie tylko wielkim muzykiem, znakomitym pianistą. Miał też talent pisarski, co można ocenić, czytając „Moje młode lata”, czyli napisaną ze swadą i lekkością bardzo zajmującą autobiografię artysty. Był człowiekiem o pogodnym usposobieniu, otwartym na ludzi, świadkiem Belle Epoque, podróżnikiem. Pisanie o nim wydaje się przyjemnością.

 

Ale to także odpowiedzialność. Nie chcę, by ktoś sobie pomyślał, że ja od tej odpowiedzialności uciekłem, bo to nie jest prawda. Ale pisanie biografii to inny rodzaj pracy, to jest specjalizacja. W mojej książce pokazuję Rubinsteina takim, jakim go odbieram, ale to nie jest portret w dosłownym sensie tego słowa.

 

W efekcie artysta jest bohaterem tej książki, ale najważniejsze w niej nie są jego dzieje, a zaproszenie, by odnaleźć go dla siebie, posłuchać muzyki w jego wykonaniu, poczytać o czasach, w których żył. To jest taka literacka postać „z krwi i kości”, ale pozostaje nieco tajemnicza, fantastyczna. Można go w tej książce dotknąć, ale jest też ponad tym światem, który pan dla niego stworzył, jest taki trochę metafizyczny. Mali czytelnicy go w tym świecie dostrzegą?

 

Jestem pewny, że tak. Dzieci, do których książka jest kierowana, czyli, jak już wspominałem, osoby powyżej 7. roku życia, mają wspaniałe poczucie humoru, a jednocześnie potrafią abstrakcyjnie myśleć. I bez trudu oddzielą postaci fikcyjne od prawdziwych, fakty od bajdurzeń. Mam nadzieję, że porządnie obśmieją się, czytając moją książkę, a że czegoś przy okazji się nauczą, to już… trudno!

 

Czy to prawda, że we wtorek 28 stycznia będzie można spotkać się z autorami tekstu i ilustracji, ale też jednym z bohaterów książki?

 

Ponieważ pozostaniemy w konwencji niedopowiedzeń i tajemniczości, to tylko potwierdzę, że tak w istocie będzie, bez wchodzenia we wszystkie szczegóły. Zapraszam do Filharmonii Łódzkiej.

 

Ja także i dziękuję za rozmowę.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.