Na pomoc Mozartowi [rozmowa z Karoliną Nowotczyńską i Marcinem Zdunikiem]
Wiolonczeliści nieraz mają żal do Mozarta. Przez wielu uważany za największego geniusza w dziejach sztuki kompozytorskiej, potraktował wiolonczelę trochę po macoszemu. Nie napisał ani jednego koncertu, sonaty, jedynie w kilku kwartetach instrument ten ma bardziej wiodącą partię. Pozwolę sobie żartobliwie zauważyć, że nawet jeśli nie miał dla kogo pisać wirtuozowskich dzieł, to będąc geniuszem, mógłby przewidzieć, że kiedyś się narodzą się talenty zdolne poradzić sobie z każdym muzycznym wyzwaniem. I napisać dla nich coś „na zapas”.
Mam nadzieję, że byłby zadowolony, słysząc, że ktoś pomógł naprawić jego niedopatrzenie. Na płycie Elbląskiej Orkiestry Kameralnej pod batutą Marka Mosia, z udziałem solistów – skrzypaczki Karoliny Nowotczyńskiej i wiolonczelisty Marcina Zdunika – uwiecznione zostały nietypowe aranżacje słynnej Sinfonii Concertante i nieco mniej znanego Duo. Napisane w oryginale na skrzypce i altówkę, w wersji z wiolonczelą brzmią inaczej, ale równie pięknie. Może nawet piękniej? Postanowiłam spytać oboje solistów o pracę nad płytą i nowymi aranżacjami.
Zacznijmy od pytania oczywistego – kto wpadł na pomysł, by nagrać taką płytę?
Marcin Zdunik: Pojawił się on naturalnie w naszych rozmowach po pierwszym wspólnym koncercie z muzyką Mozarta. Odnaleźliśmy dużą przyjemność w pracy nad Sinfonią Concertante, inspirował nas również świetnie przygotowany zespół pod batutą Marka Mosia.
Karolina Nowotczyńska: Tak, pomysł był wspólny. Koncert, na którym razem wystąpiliśmy, okazał się ogromnym sukcesem. Zabraliśmy się więc do realizacji tego projektu z entuzjazmem.
A jak się poznaliście? Wiem, że występowaliście już razem na festiwalu w Radziejowicach. Czy nagranie Sinfonii Concertante poprzedziło wykonanie jej na koncercie?
M.Z.: Sinfonię zagraliśmy po raz pierwszy w Elblągu, wystąpiliśmy jeszcze wspólnie na Festiwalu Mozartowskim w Warszawie i na Festiwalu im. Jerzego Waldorffa w Radziejowicach. W ten sposób zebraliśmy konieczne doświadczenia jako duet, a także uświadomiliśmy sobie, w jaki sposób słyszymy muzykę wiedeńskiego mistrza i jakie emocje chcemy w niej podkreślić.
K.N.: Marcin od zawsze robił na mnie ogromne wrażenie jako muzyk. Jest naprawdę wspaniałym artystą, więc gdy pierwszy raz wystąpiliśmy wspólnie w Elblągu, byłam szczęśliwa, że od razu tak dobrze się zrozumieliśmy.
Czy świadomość nieuniknionych porównań do istniejących już interpretacji Sinfonii Concertante i Duo w wersji z altówką była źródłem motywacji, czy raczej trochę obawy, jak to wypadnie?
M.Z.: Na pewno zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że przed nami wielu muzyków wykonywało już te utwory. Sięgając po nie, mierzyliśmy się z niejedną świetną interpretacją. Wierzę jednak, że pluralizm artystyczny jest ogromną siłą sztuki, różnorodność koncepcji wykonania tego samego dzieła muzycznego nadaje sens słuchaniu go wiele razy. Skupiliśmy się zatem na przygotowaniu naszej wizji Sinfonii, mając świadomość, że samo zastosowanie wiolonczeli nadaje jej nieco odmienny koloryt.
K.N.: Wiolonczelowa wersja brzmi naprawdę pięknie. Marcin wprowadził do niej szereg kolorów, które tylko wzbogaciły to wspaniałe dzieło. Obaw raczej nie mieliśmy. Byliśmy szczęśliwi, że możemy stworzyć coś nowego.
Czy tworzyliście już własne transkrypcje innych utworów w przeszłości?
K.N.: Na razie nie miałam takiej okazji, w Duo i Sinfonii Concertante wykonuję po prostu swoją partię. Co ciekawe, nie grałam jej jeszcze w wersji oryginalnej, z altówką. Jeśli pojawi się taka możliwość, na pewno będzie to interesujące porównanie.
M.Z.: Ja transkrybuję i aranżuję w zasadzie już od lat szkolnych, co początkowo wynikało po prostu z ochoty zagrania na wiolonczeli utworu napisanego oryginalnie na inny instrument. Wkrótce potem zacząłem poszukiwać możliwości nadania znanym utworom jakiejś nowej jakości czy choćby odświeżającego kontekstu – z tego powodu zaaranżowałem np. „Requiem” Mozarta na sekstet smyczkowy. Dla mnie praktyka transkrypcji czy aranżacji stanowi zupełnie naturalny i oczywisty składnik życia muzycznego – była zresztą stosowana od samych początków muzyki pisanej (Res facta) w Europie.
Jak Wam się razem pracuje? Demokracja, dominacja? Podrzucacie sobie wzajemnie pomysły?
M.Z.: Demokracja i wzajemna inspiracja. To chyba najprzyjemniejszy model wspólnej pracy.
K.N.: Zgadzam się z Marcinem, aczkolwiek muszę dodać, że mimo wszystko to on bardziej przewodzi. Bardzo szanuję ogrom jego doświadczenia artystycznego i staram się z niego czerpać jak najwięcej inspiracji. Ja natomiast ostatnio skupiłam się bardziej na sprawach administracyjnych, taka zresztą jest rola dyrektora. Piszę wnioski i szukam funduszy na dalsze wspólne działania.
Jak przebiegała Wasza współpraca z Markiem Mosiem? To bardzo silna osobowość, a przecież i Wy macie bardzo dużo do powiedzenia w muzyce.
K.N.: Przez wiele lat byłam koncertmistrzem Elbląskiej Orkiestry Kameralnej, wtedy, gdy pan Marek był jej dyrektorem artystycznym, a ja jeszcze studentką. Jestem więc przyzwyczajona do jego estetyki i stylu pracy. Przekazał mi ogrom wiedzy, o którą dbam do dziś i za którą jestem bardzo wdzięczna
M.Z.: Jest on wybitnym muzykiem, który partii orkiestry nadał bardzo wyraźny charakter i silnie nas inspirował podczas nagrania. Zadbał o pieczołowitą realizację rozmaitych szczegółów, co muzyce Mozarta nadaje szczególną wartość.
Jak wyglądało nagrywanie płyty? Czy potrzeba było wielu sesji? Materiał jest naprawdę niełatwy.
M.Z.: Nagrywanie muzyki klasycystycznej wymaga dużej koncentracji – struktura dzieła jest tak przejrzysta, że ucho słuchacza wychwyci każdą niedokładność. Jednak po nagraniu kilku wersji danej części, mając świadomość, że materiał na płytę został już zarejestrowany, można zacząć grać bardziej ryzykownie. I to jest najprzyjemniejszy moment sesji!
K.N.: Koncentracja była potrzebna. Ale ja zwykle dużo żartuję, trudno mi zachować powagę. Gdyby nie Marcin i jego skupienie, pewnie potrzebowalibyśmy więcej czasu.
Czy planujecie jakąś trasę koncertową w ramach promocji płyty?
M.Z.: Zagraliśmy już pierwszy koncert promocyjny, losy kolejnych jeszcze się ważą.
K.N.: Tak, mamy nadzieję na kolejne koncerty i oczywiście pracujemy nad ich realizacją.
Czy macie pomysły na kolejne płyty, które moglibyście już zdradzić? Jeszcze trochę repertuaru na duety zostało, a i transkrypcję niejedną da się zrobić. ;-)
M.Z.: Na razie cieszymy się, że udało się zrealizować płytę mozartowską, dała nam dużo satysfakcji. O przyszłych planach fonograficznych już myślimy, ale powoli i z rozwagą. :-)
Co zamierzacie w najbliższej przyszłości?
K.N.: Skupiam się przede wszystkim na własnym rozwoju artystycznym. Ostatnio pojawiło się kilka nowych okazji do występów, więc staram się czerpać z tego momentu jak najwięcej. Być może nawet wybiorę się jeszcze na jakiś konkurs skrzypcowy? Poza tym jako dyrektor Elbląskiej Orkiestry Kameralnej staram się równolegle wykazywać również w tej materii – chciałabym, aby orkiestra nadal się rozwijała. Teraz nie jest to łatwe, z wiadomych powodów, lecz pomimo pandemii się nie poddajemy. W przyszłym roku zamierzamy zorganizować pierwszą edycję Elbląg Music Masterclass, podczas którego odbywać się będą mistrzowskie kursy, wiele różnych koncertów oraz konkurs dla młodych artystów. W naszym regionie Polski nie ma takiego wydarzenia, mam nadzieję, że dzięki niemu miasto Elbląg stanie się nowym ośrodkiem kulturalnym Polski.
M.Z.: Ja ostatnio zaangażowałem się bardzo w działania kompozytorskie – niedawno prawykonałem z Orkiestrą Polskiego Radia Amadeus pod dyr. Anny Duczmal-Mróz swój Koncert Wiolonczelowy, mam nadzieję w najbliższym czasie zaprezentować go na kilku koncertach. Przystępuję też do pracy nad utworem kameralnym i muzyką do spektaklu teatralnego. W planach mam także sporo koncertów symfonicznych i dalszą działalność improwizatorską – solo i w duecie z pianistą Aleksandrem Dębiczem.
Na koniec spytam o okładkę. Wydaje mi się, że dość dobrze oddaje i lekki charakter muzyki Mozarta, i Wasze osobowości.
K.N.: Marcin od samego początku miał pomysł na zdjęcie z peruką. Bardzo się tego bałam. Wydawało mi się, że wyjdzie zbyt infantylnie. Nawet podczas samej sesji zdjęciowej byłam niezbyt zadowolona. Jednak, widząc efekt, stwierdziłam, że Marcin po raz kolejny miał rację. Wydaje mi się, że stworzyliśmy okładkę, która przyciąga uwagę.
Z pewnością. A co dopiero zawartość płyty! Dziękuję Wam, że opowiedzieliście, jak powstała. I czekam na Wasze kolejne pomysły.