Głębia uczuć i precyzja [Requiem Giuseppe Verdiego w Teatrze Wielkim w Łodzi]
Teatr Wielki w Łodzi powitał mnie atmosferą spokoju i podniosłości, czuło się, że klimat Niedzieli Palmowej i Requiem Verdiego wykonywanego tego wieczoru zmusza do powagi i refleksji nad życiem i śmiercią.
Po trzecim gongu muzycy zaczęli zajmować swoje stanowiska przy pulpitach, a ja wyostrzyłam zmysły, żeby wszystko usłyszeć i zrozumieć. Pierwsze chwile koncertu to Requiem et Kyrie, które wymagało udziału wszystkich wykonawców. Wejście skrzypiec było niezauważalne, do tej pory głowię się, jak dyrygent, Rafał Janiak, pokazał wejście, że umknęło to mojej uwadze. Dźwięk wyłonił się jak z mgły, w sposób magiczny. To chyba najcichsze pianissimo, od jakiego instrument wytwarza fale dźwiękowe. Chapeau bas dla dyrygenta za tak stworzone wrażenie. Soliści Teatru Wielkiego, Joanna Woś, Agnieszka Makówka, Dominik Sutowicz i Grzegorz Szostak, mający ogromny potencjał głośności, operowali swoimi zasobami w wirtuozowski sposób. Żeby zaśpiewać piano, trzeba wygenerować dużą energię w głosie, aby był bogaty w swej barwie i „postawiony”, jednocześnie powściągając wolumen, żeby właściwie interpretować dzieło mistrza. Sześćdziesięcioosobowy chór śpiewał równo jak w zegarku. Mimo wielkiej fizycznej odległości od solistów w warstwie rytmicznej wszyscy byli zgrani. To naprawdę profesjonalny skład i wielka praca na próbach połączona z zaufaniem do dyrygenta.
To zaufanie było bardzo widoczne w ustawieniu mezzosopranu. Propagacja dźwięku wymaga tego, aby usta wykonawcy były zwrócone w stronę widza, i tego zabrakło. Solistka, chcąc mieć lepszy kontakt z dyrygentem, zwracała twarz w lewą stronę, pozbawiając słuchaczy – szczególnie tych ze swojej prawej strony – należytego odbioru. Dobrym pomysłem byłoby wycofanie solistów o kilkadziesiąt centymetrów, żeby ułatwić im kontakt z dyrygentem. Zabieg taki byłby także korzystny dla ustawienia świateł, które zapewniały kontrę, gdy soliści siedzieli. Gdy wstawali, kontra była za nisko, a soliści oświetleni byli tylko do pasa.
Miałam małe zastrzeżenia do precyzji wykonawczej przebiegów koloraturowych u solistów i do techniki tenora, który jako jedyny z czworga śpiewaków momentami wyrywał się głośnością i nie był spójny z całością wykonawców. Duże wrażenie zrobiły na mnie cicho wypowiadane, parlandowane niemal słowa. Ta emocja bólu, żalu i smutku zaklęta w prawie wyszeptane, jednak brzmiące frazy prawdziwie porusza duszę.
Kolejno usłyszeliśmy Tuba Mirum, w której czterej trębacze, po dwóch z każdej strony, zagrali z otwartych części ściany ponad widzami. Wartościowy efekt podnoszący atrakcyjność wykonania, zaskakujący i przemyślany. W swej technicznej warstwie bardzo trudny, a i samo wystartowanie partii było ciut zachwiane, co odbiegało od wybitnej precyzji reszty wykonania w warstwie czasowej.
Część Mors stupebit wykonana przez bas, chór i orkiestrę wybrzmiała czysto, wzniośle i przejmująco. Wrażenie lekkości, z jaką śpiewa Grzegorz Szostak, wymaga talentu i pracy.
Kolejno wybrzmiała część Liber Scriptus mezzosopranu z chórem. Solistka wykazała się tu kunsztem różnorodności dynamicznej. To jest też wielka wartość odbioru muzyki na żywo – żadne głośniki nie oddadzą tej niebywałej różnorodności, zwłaszcza w średnich tonach.
Kolejno soliści wykonali część Rex tremendae z biegłym przejmowaniem tematu. Tu znowu odczułam, że tenor wymyka się całokształtowi pomysłu interpretacyjnego. Swoją drogą, wszyscy soliści to najwyższa półka bogactwa głosów i siły osobowości w połączeniu z talentem i pracą. Czuło się, że wszyscy są na właściwym miejscu u siebie, zatraceni w muzyce i wydawało się, że także w modlitwie.
Następnie usłyszeliśmy duet Recordare w wykonaniu sopranu i mezzosopranu. To bardzo dojrzałe wykonanie, współpraca obu gwiazd Teatru Wielkiego najwyższej próby. Nie było tam miejsca na nieuważność czy wydłużenie frazy z niewygodą dla koleżanki. Tej klasy wykonawczej nie spotyka się często, silne osobowości potrafią ścierać się, a to wykonanie zmusiło mnie do przemyśleń, czy panie prywatnie się przyjaźnią. Aria tenora Ingemisco oddawała warstwę tekstową części: „Jęcząc pomnąc win bezdroże wstydem me oblicze gorze. Szczędź mnie, błagam Panie Boże”. Aria bass Confutatis z chórem zabrzmiała czysto i dźwięcznie. Wykonawcy precyzyjnie technicznie przekazywali tekst modlitwy w przejmującej linii melodycznej. Chór fortissimo zabrzmiał doniośle. Cudowna kompozycja chóru z kotłami. Szkoda, że część dźwięku uleciała w górę do – z tego, co wiem – 25-metrowego szybu.
Lacrimosa to kolejna część dzieła Verdiego. Jakże skomponowana… Wielki skład muzyków imitujący ciche łkanie… Taki efekt to dzieło mistrza. Mistrza dogłębnie poruszonego utratą bliskiej osoby. Podobno Verdi nie był w stanie pojawić się na pogrzebie przyjaciela Alessandro Manzoniego, dla którego napisał to dzieło. W tej części niezwykle przesyconej smutkiem wyraża się miłość i żal. Podobało mi się zakończenie utworu. Położone akordy ukazujące szloch. Brawo dla wszystkich wykonawców.
Agnus Dei to kolejna z części mszy żałobnej, którą wykonały panie z chórem. To kompozycja zaczynająca się a capella. Aby wypełnić głosem taką salę, jaka znajduje się w Teatrze Wielkim, trzeba mieć wspaniałą technikę wykonawczą. Ale żeby zapełnić emocjami taką przestrzeń, żeby poruszyć widza, trzeba mieć coś więcej. Fragment został zaśpiewany bardzo dojrzale – tak, że widz to przeżywa. Przyznam, że zakręciła mi się łza w oku. Wartością tego momentu była ta powściągliwość, którą wciąż się zachwycam. Urzekły mnie fragmenty unisono zarówno w warstwie wokalnej, jak i instrumentalnej. W całym dziele wyczuwało się, że zespół ufa dyrygentowi. Czuć było, że wszystko trzyma w ryzach. Kilka razy powściągał muzyków, dbał o proporcje. Zdawało się, że warstwę czasową ma opanowaną do perfekcji. Bardzo udany finał instrumentalny w części Agnus Dei. Lux Aeterna to kolejna część dzieła, melodia fletu od pewnego momentu wlewa nadzieję w opowieść o śmierci i żalu. Ten dźwięk z wolna rozrasta się i zmienia nastrój na bardziej optymistyczny.
W części Libera Me sopran i chór brzmią bardzo dramatycznie. Joanna Woś ukazała kunszt swojego talentu. Doceniam śpiew chóru a capella. Profesjonalne wyrównanie barwy, czystość i precyzja wykonawcza. Szkoda, że brzmiał tak bardzo z oddali. Obmyślałam sposób zamontowania pleksi, żeby dźwięk odbił się od sufitu i dotarł w swej okazałości energetycznej do uszu widza. Koncert w całości uważam za bardzo udany, piękne unisono basu z instrumentami blaszanymi to mistrzostwo świata. Czuło się podniosłość chwili, brak zadęcia i egocentryzmu. Urzekła mnie jakaś wsobność przeżyć artystów poprowadzonych przez bardzo zdolnego, skromnego dyrygenta. Nie tylko mnie się podobało. Publiczność wstała, dziękując artystom za doznania wielkimi brawami. Artyści bez zbędnych uśmiechów skromnie skłonili się i zostawili nas w zadumie i poczuciu uświęcenia Niedzieli Palmowej. Dziękuję za te przeżycia, w jakimś sensie wieczór ten stał się dla mnie modlitwą za mojego przyjaciela. Muzyka najpełniej oddaje złożoność przeżyć po stracie bliskich. Jest źródłem wyrażenia uczuć i ich ukojeniem.