Gigant na Ołowiance [Requiem Verdiego w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej]

10.03.2024

Monumentalne dzieło włoskiego kompozytora zabrzmiało w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej w monumentalnej obsadzie. Czy udało się George’owi Tchitchinadze wyważyć operowy dramat Verdiego z językiem symfonicznym? Czy udało się złączyć siły i osiągnąć stan requiem?

 

 

Bilety na wydarzenie wyprzedały się bardzo szybko. Niecodziennie możemy usłyszeć tak obszerne dzieło wokalno-instrumentalne na żywo. Oprócz orkiestry Polskiej Filharmonii Bałtyckiej usłyszeliśmy także przyjezdny Chór Filharmonii Łódzkiej przygotowany przez Artura Kozę, który w zeszłym sezonie pozostawił dobre wspomnienia po wykonaniu 2. Symfonii Mahlera, a także wybitnych solistów – Małgorzatę Walewską, Tomasza Kuka, Soojin Moon-Sebastian oraz Łukasza Koniecznego (którego brat występował w tym samym tygodniu po drugiej stronie Motławy na deskach Opery Bałtyckiej, realizując po raz kolejny z dużym sukcesem partię Latającego Holendra w operze Wagnera).

 

Historia powstania Requiem jest dość zawiła. Po śmierci Rossiniego grupa włoskich kompozytorów (a w niej m.in. Verdi) rozpoczęła kolektywną pracę nad mszą upamiętniającą kompozytora. Wykonanie owej nigdy nie doszło do skutku, lecz część, nad którą pracował Verdi (Libera Me), kontynuowała swój rozwój aż do kolejnej nieszczęśliwej okazji – śmierci włoskiego pisarza Alessandro Manzoniego. W tym momencie narodziło się sceniczne, quasi-operowe Requiem, które usłyszeliśmy w Gdańskiej Ołowiance.

George Tchitchinadze

 

Requiem w wykonaniu orkiestry Polskiej Filharmonii Batyckiej pod batutą George’a Tchitchinadze zabrzmiało bardzo selektywnie, niezwykle dramatycznie. Jedynym minusem był pozostający na dalekim planie chór, który topologicznie i akustycznie (będąc na balkonie w niewystarczająco obfitej obsadzie) nie był w stanie skutecznie przebić się przez powstałą zwartą ścianę dźwięku. Czasem trudno było zrozumieć tekst i usłyszeć poszczególne głosy. Największym atutem chóru była jego wewnętrzna spójność brzmienia i bardzo dobre przygotowanie materiału.

 

Orkiestra realizowała swoje partie precyzyjnie, lecz po drugiej części utworu można było poczuć drobny spadek formy (co spowodowane było z pewnością intensywną częścią pierwszą). Nie odebrało to w żaden sposób delikatności oraz intymności zakończeniu.

 

Przyzwyczajony do odsłuchiwania wykonań najwybitniejszych solistów Requiem Verdiego odebrałem koncert w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej bardzo pozytywnie. Madame Walewska zachwyciła rezonującym dolnym rejestrem swego głosu. Brzmiał on niekiedy (w momentach piano w orkiestrze) zgoła pozaziemsko. Głos Walewskiej i sopran Moon-Sebastian współgrały ze sobą niczym rozmowa dwóch starych przyjaciół (niesamowicie spójny początek Agnus Dei, który zapisany jest w interwale oktawy między głosami).

 

Soojin Moon-Sebastian w partiach solo poruszyła mnie swoją interpretacją, a przede wszystkim dramaturgią, nie pozostawiając mi nic więcej niż brak właściwych słów na opisanie wykonania, podczas którego pozostawałem w rzuconym przez artystkę uroku. Niemiłym zaskoczeniem była partia Łukasza Koniecznego, który mógł nie być w szczytowej formie podczas tego wydarzenia. Od pierwszego wejścia pozostawał delikatnie pod dźwiękiem oraz poza założeniami agogicznymi i interpretacyjnymi kompozytora i dyrygenta – naprzeciw orkiestrze. Pozostaję w nadziei na kolejne dobre wystąpienia, trzymając kciuki.

Drobny problem związany z przedzieraniem się solistów przez orkiestrę wynikał z umieszczenia ich za kwintetem. Początkowo myślałem, że jest to jedynie kwestia mojego przyzwyczajenia – czyli soliści przed orkiestrą, oddani bezpośrednio publiczności. W tym przypadku jest to układ najkorzystniejszy dla rozmieszczenia quasi-berlińskiej sali koncertowej, z publicznością okalającą muzyków z trzech stron. Dźwięk dotrze do każdej części widowni mniej więcej podobnie, lecz nigdzie nie będzie on brzmiał idealnie.

 

Pomimo drobnych problemów technicznych gdańskie wykonanie Requiem Verdiego przyniosło nam dużo napięć i rozładowań, a także przestrzeń na namysł i kontemplację. Moim osobistym faworytem była część Domine Iesu, lecz także pozwoliłem się ponieść popularnemu Dies Irae, sztormowi, podczas którego zatrzęsły się panele pod nogami!

 

George’owi Tchitchinadze udało się wejść w język kompozytora i wytworzyć giganta symfonicznego o założeniach dramaturgii rodem wyciągniętej z włoskiej La Scali. Osobiście uważam, że requiem osiągnięto.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.