Proza: W krainie „Bezmatek”
W tym roku laureatką Paszportu Polityki w kategorii literatura została pochodząca ze Szczecina Mira Marcinów. Filozofka i doktor psychologii, wyróżniająca się jeszcze w liceum, a obecnie pracująca w Polskiej Akademii Nauk, została doceniona zarówno za poruszony w książce temat, jak i przede wszystkim za plastyczny, precyzyjny język literacki.
Proza Miry Marcinów to odkrycie. Do bólu szczera, bezpośrednia, autentyczna i bezpretensjonalna – to próba uporania się bohaterki z rozdzierającymi wspomnieniami, poetycki pochówek czy też litania na grobie matki, która zmagała się z uzależnieniem alkoholowym, a w średnim wieku zmarła na raka. Jakakolwiek by jednak była, jej córka wspomina ją czule, w krótkich rozdziałach relacjonując swoją czułość właśnie oraz historię tej trudnej relacji, w której każda ze stron dojrzewała do miłości, do wspólnego życia, do rozstania. I tak Mira Marcinów śmiało przyznaje, że skąd mogła wiedzieć, że po śmierci matki będzie w jej życiu nawet więcej i że po dwóch latach żałoba dopiero się rozkręci? I cóż z tego, że tyle matek już na świecie umarło i wciąż umiera…
„Bezmatek w języku bartników oznacza rodzinę pszczelą, w której umarła matka pszczela. Bezmateczność można zakładać na podstawie zachowania pszczół i odgłosów z ula. W tej prozie piszę o bezmateczności u ludzi – powiedziała w wywiadzie dla Instytutu Książki Mira Marcinów. – Narratorką i główną bohaterką »Bezmatka« jest córka, która opowiada o swojej miłości do matki od dzieciństwa aż po jej śmierć – i dalej. Ale wolę mówić o tym, jak opowiadam, niż o czym opowiadam w swojej książce. Bo zdecydowanie bardziej niż fabuła interesuje mnie język, bardziej forma niż treść. Nie da się uniknąć podziału na literaturę tematu i literaturę języka – skonkludowała.
A jednak równie ważne, jak forma, pozostają tu dla mnie i treść, i przejmujący przekaz, że o matce opowiada się do samego końca, bo „tylko takie życie wydaje się uczciwe wobec zmarłej”, przynajmniej bohaterce „Bezmatka”…:
Wiedziałam, że gdybyśmy napiły się razem, to poznałabym ją lepiej. Więc piłyśmy z gwinta tanie czerwone wino. Zawsze poza sezonem na plaży w Mielnie. Piździło. A my się razem upijałyśmy. Tańczyłyśmy na wydmach. Śpiewałyśmy szlagiery Dody i Ich Troje, »Kolorowy wiatr« Edyty Górniak z »Pocahontas«, repertuar Kayah i Bregovicia też się nadawał. Co rusz się wywracałam i ciągnęłam za sobą roześmianą matkę. Ryczałyśmy ze śmiechu. I popuszczałyśmy w majtki. Moja mama pewnie bardziej po dwóch ciążach. Zawiodłyśmy się na mięśniach Kegla nie raz.
To było wtedy, na wydmach. Obie byłyśmy pijane. Nie czułam już tamtego lęku o matkę, gdy upijała się sama. Gdy jeszcze myślałam, że ja nigdy nie będę piła alkoholu. Mówiłam: nigdy nie będę piła. I jeszcze: nie ma nic gorszego na świecie.
A przed snem modliłam się słowami:
Aniele Boży, stróżu mój,
Ty zawsze przy mnie stój.
Rano, wieczór, we dnie, w nocy
Bądź mi zawsze ku pomocy,
Strzeż duszy, ciała mego
I zaprowadź mnie do żywota wiecznego,
Amen.
Od siebie dodawałam:
I pomóż mi, niech mama i ojczym nie piją więcej.
(Mira Marcinów, „Bezmatek”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2020)
Czy to opowieść o matce? Czy raczej o jej córce, w której wiecznie żywe pozostają obrazy matki? A może po prostu o tym, że rodzice, jacykolwiek by byli, są zawsze o krok przed nami i na zawsze w nas. W pewnym sensie śmierć tu nie może być więc końcem, a jeśli już, to początkiem procesu odrodzenia poprzez pamięć. Pamięć o tym – znów cytując Mirę Marcinów – co matka jako pierwsza nam pokazała.
Czytajcie prozę na naszym portalu i w kwartalniku „Presto. Muzyka Film Sztuka”, przysyłajcie Wasze rekomendacje na adres: redakcja [at] prestoportal.pl.
Maja Baczyńska