Ewangelizatorzy, oszuści, ludzie [o filmie "Oczy Tammy Faye"]
Ile razy słyszałeś w życiu piękne deklaracje o bezwarunkowej miłości do wszystkich? I o tym, że wszyscy mamy swoją godność, prawo do wolności i zasługujemy na szczęście? A jeśli cierpimy, to po, aby zostać zbawionym czy (zależnie od poglądów) oczyścić swoją karmę. I pomyśl, jak często osoby, które wypowiadały na głos te wszystkie mądrości, w życiu codziennym swoim ideałom zaprzeczały. Czy to przekreśla głoszone przez nich wartości? Czy sprawia, że stracisz zaufanie do wszelkich nauk duchowych?
Istotne jest tu, aby umieć oddzielić słowa od głosu, który je wypowiada, zadać sobie pytanie, jaki umysł je zrodził, jaki człowiek za nimi stoi. Uświadomić sobie, że to tylko człowiek, nawet jeśli mądry, uznany i inspirujący. Zastanowić się, czy jest autentyczny, czy nie jest w nic uwikłany, czy sam się nie pogubił…? Czy stanął w prawdzie, także przed sobą samym, i czy wszystko, co głosi, rozważył we własnym sumieniu, przynajmniej zgodnie ze swoją najlepszą wiedzą…? I przede wszystkim – czy w parze ze słowami idą czyny. Prawdziwy mędrzec nigdy nie zniechęci Cię do zadawania pytań. A przecież nawet wtedy nie jest powiedziane, że nie odczujesz zawodu. Nie ma ludzi idealnych i żaden nauczyciel taki nie będzie, może za to budzić mniejsze lub większe zaufanie. Jeśli jesteś wierzący, możesz uznać, że każdy z nas w inny sposób realizuje plan Boży i że niektórzy mogą być powołani do „zadań specjalnych”. Jednak i to nie oznacza, że ci ostatni nie ustrzegą się błędów. Paradoksalnie czasem to właśnie błędy prowadzą do wglądu, zrozumienia drugiego człowieka, wewnętrznej przemiany. Człowiek, który kiedyś coś przeżył, coś stracił, potrafi wyciągnąć rękę do tego, który dziś błądzi.
Patrząc z dzisiejszej perspektywy, trudno stwierdzić, czy amerykańskie małżeństwo Tammy Faye i Jim Bakkerowie rzeczywiście realizowali swoje powołanie, prowadząc ewangelizację na skalę masową i za pośrednictwem mediów. Może tak było na początku, a później zboczyli z obranej – lub zależnie od tego, czy i w co wierzymy, wyznaczonej – trasy. Z pewnością po drodze czyhało na nich wiele pokus i nie wszystkim się oparli. Lecz nie musi to całkowicie przekreślać pożytku, który swoimi działaniami na przestrzeni lat przynieśli. Bezsprzecznie ważne jest, jak wielu osobom przywrócili nadzieję, wskazali cel.
„Oczy Tammy Faye” w reżyserii Michaela Showaltera
W kinach wyświetlany jest właśnie film fabularny „Oczy Tammy Faye” w reżyserii Michaela Showaltera, oparty na dokumencie z 2000 r. w reżyserii Fentona Baileya i Randy’ego Barbaro (World of Wonder) pod tym samym tytułem. Jego bohaterami są Bakkerowie, to dramat biograficzny, opisujący historię kariery słynnej pary. Muszę przyznać, że już zwiastuny i opis filmu przykuły moją uwagę. Bo i taka była Tammy Faye, która dla jednych stanowiła obiekt drwin (z uwagi na charakterystyczny głos i makijaż), a dla drugich nieskończoną inspirację. W rolę Tamary brawurowo wcieliła się Jessica Chastain. Bakkerowie szczególnie wypłynęli w latach 70. i 80., po tym jak zbudowali największą na świecie religijną sieć medialną. Zyskali wielu zwolenników tym, w jaki sposób przekazywali nauki Chrystusa. Głosili uniwersalne przesłanie miłości rozumianej przede wszystkim jako akceptacja człowieka takim, jaki jest, afirmowali szczęście i nieustanną wdzięczność za wszystkie dary dane ludzkości od Boga. Ich akcja ewangelizacyjna zaczęła się jednak niepozornie; Bakkerowie porzucili studia biblijne, gdzie się poznali – głównie po to, aby móc zawrzeć związek małżeński. Od tego momentu zaczęli spełniać swoje marzenie i głosić ewangelię, jeżdżąc po kraju… z pacynkami. W wyniku szczęśliwego zbiegu okoliczności wkrótce trafili na telewizyjną antenę, a w końcu udało im się dotrzeć i do dorosłych odbiorców. Z czasem Tammy rozpoczęła też swoje występy muzyczne, które uznawała za część swojej misji i za które była ceniona, nie tylko z uwagi na wzniosłe treści zawarte w wykonywanych przez siebie piosenkach. Piosenkarka wzbudzała w niemal wszystkich, których spotykała, sporo serdeczności, bo i sama wiele przyjaźni innym okazywała. Choć niekiedy wypowiadała bardzo odważne poglądy wobec różnych duchownych, również tych wysoko postawionych, jeśli czuła, że wykluczają tych, którzy akceptacji potrzebują może i najbardziej (stąd np. jej kontrowersyjne działania na rzecz społeczności LGBT). Krótko mówiąc, Tammy Faye – tak jak zadeklarowała jeszcze przed ślubem swojemu mężowi – była sobą i nikogo nie udawała. Już podczas jednej z pierwszych rozmów Tammy i Jima widzimy wyraźne różnice pomiędzy nimi – chociaż prześcigają się w znajomości Biblii i na pozór czytają sobie w myślach, to Tam jest dużo bardziej spontaniczna i szczera, niczego nie kalkuluje, mimo że ma talent do zjednywania sobie ludzi. W jej przypadku krzykliwy makijaż stosowany w latach późniejszych nie był maską, ale raczej znów odważnym wyrażeniem siebie, zaś błyszczące stroje – okazją do przyznania się do słabości do luksusu, która niegdyś ją u innych drażniła (Tammy Faye wychowała się w biedzie, co wiele tu tłumaczy). Nosiła ubrania w jaskrawych, irytująco cukierkowych kolorach, celebrując radość życia i wdzięczność za wszystko, co w jej przekonaniu pochodzi od Pana. W wielu scenach w filmie małżeństwo Bakkerów zresztą się do Boga bezpośrednio odwołuje i przez długi czas wydawać by się mogło, że faktycznie Opatrzność ich wspiera, czasem w zupełnie niespodziewany sposób… Kilkukrotnie reżyser daje nam do zrozumienia, że Bakkerowie mogli otrzymywać znaki od Boga, przeżywać tajemnicze objawienia… albo po prostu tak intepretowali synchroniczność różnych wydarzeń w swoim życiu, odrzucając myśl o przypadku jako takim. Krótko mówiąc, jego bohaterowie są solidnie umotywowani.
Mimo to relacja Bakkerów nie przetrwała próby czasu, aczkolwiek małżonkowie starali się ją – tak ze względów religijnych, jak i medialnych – ratować. Jim nie doceniał swojej żony, jej talentu, intelektu czy wspomnianej odwagi cywilnej, sam zupełnie zatracił się w dziele ich życia i nim się spostrzegł, przekroczył granicę oddania służbie na rzecz zachłanności i skrywanego (pod, nomen omen, pięknymi deklaracjami właśnie!) narcyzmu. Jim okazał się zręcznym manipulatorem, który powołując się na imię Boże, dopuszczał się zdrad na wielu różnych poziomach – zarówno wobec żony, jak i telewidzów i Kościoła… W pewnym sensie wpadł w pułapkę, którą sam na siebie zastawił, zaplątał się w misternie tkaną przez siebie sieć. Chciał być rzekomo budowniczym w imię Pana, lecz padł ofiarą własnego ego.
Oglądając film Showaltera, trudno nie czuć współczucia. Współczujemy przede wszystkim Tammy Faye, która być może u boku innego mężczyzny nie zachłysnęłaby się tak mocno bogactwem, nie dała zaślepić ładnym słówkom przesłaniającym to, jak naprawdę rzeczy się mają. Jednak litość budzi również Jim, który zadłużył stworzoną przez siebie i Tammy stację, doprowadzając ją do bankructwa i w wyniku skandalu trafił do więzienia. Co ciekawe, po wyjściu na wolność wrócił do akcji ewangelizacyjnej na antenie. Czy zyskał tyle nowych przemyśleń i przeżył prawdziwą transformację podczas pobytu w więzieniu, czy też po latach powrócił do jedynego zawodu, w którym się spełniał? Cóż, może taki los był mu od zawsze pisany, niemniej kto za wysoko sięga, ten na zawsze pozostaje uwikłany. Niewykluczone, że Jim – ponieważ okazał się wytrawnym graczem, jeśli chodzi o zawieranie układów z duchowieństwem i politykami – potrafił zacząć wszystko od nowa tylko sobie znanymi sposobami. I najprawdopodobniej to dlatego lśniący świat prostolinijnej Tammy Faye prędzej czy później musiał się zawalić (chociaż dzięki temu nareszcie poszła własną drogą).
Budzi szacunek, że twórcy filmu chcą oddać jej honor i zobaczyć w niej kogoś wartościowego i wyjątkowego, zgodnie z głoszonymi przez nią przekonaniami. Analizują historię Bakkerów na różne sposoby. Ostatecznie kiedy w finale widzimy, jak Tammy wraca na scenę, naprawdę wierzymy, że miała charyzmę i serce dla ludzi. A jej historia pokazuje nie tylko hipokryzję, jaką możemy spotkać w środowiskach kościelnych (i nie tylko), lecz także moc płynącą z nieustannego podnoszenia się po upadku w imię wyznawanych wartości i wdzięczności za życie samo w sobie. Po seansie możemy mieć pewność, że Tammy Faye kochała Boga i wiele dobrego w Jego imię za życia zrobiła, nawet jeśli jej zachowanie momentami bulwersuje czy śmieszy.