Zmiany w świecie, zmiany w nas [o filmie „Downton Abbey: Nowa epoka”]
„Downton Abbey: Nowa epoka” (2022) to kontynuacja wielkiego hitu. Najpierw furorę zrobił serial (2010–2015), w rezultacie powstał film pełnometrażowy z 2019 r. i wreszcie nadszedł czas na jego drugą część. To wielopokoleniowa opowieść o tym, że czasem zwyczajnie nie jesteśmy gotowi na zmiany zachodzące w świecie. Albo i świat nie jest gotowy na zmiany zachodzące w nas… czy w ogóle na to, jacy jesteśmy.
Brytyjsko-amerykańską produkcję wyreżyserował Simon Curtis, opierając się na scenariuszu autorstwa Juliana Fellowesa. O ile w pierwszej części mieszkańcy Downton Abbey szykowali się na odwiedziny królewskiej pary, o tyle w drugiej odkrywają nieznane sobie dotąd zagadki dotyczące życia seniorki rodu Violet Crawley (w tej roli jak zawsze rewelacyjna Maggie Smith). Ponadto posiadłość odwiedza ekipa filmowa, co staje się pretekstem do obserwacji zmian zachodzących w kinie tamtych lat po przełomowym „Śpiewaku z jazzbandu” z 1927 r. i wprowadzeniu do filmów – w miejsce muzyki granej na żywo do niemego obrazu – dźwięku. Zresztą od samego początku serii losy przesympatycznych arystokratów i ich lojalnych służących były opowiadane na tle wielkich wydarzeń historycznych, takich, jak pandemia hiszpanki, I wojna światowa czy po prostu szeroko rozumiany postęp cywilizacyjny. Lecz oprócz rozwoju technologii, na przestrzeni całej historii, przemiany zachodzą również w społeczeństwie. I chociaż arystokratyczny świat na pozór wydaje się dość skostniały, to w końcu i on musi się przemienić, aby podążać z duchem czasu. Nie każdy z bohaterów jest na to otwarty, aczkolwiek niektórzy zmian wypatrują z wyraźną tęsknotą. Ostatecznie wszystko sprowadza się do próby pogodzenia ciągłości tradycji z elastycznością i potrzebą ciągłego rozwoju.
„Downton Abbey: Nowa epoka” nie jest kinem trzymającym w napięciu, podobnie jak pierwsza część wypada dużo słabiej niż przebojowy serial. Ale też, jeśli mam być szczera, jest filmem opartym na znacznie ciekawszym scenariuszu i lepiej wyreżyserowanym niż produkcja z 2019 r. Oczywiście, na ekran powracają niemal wszyscy nasi ukochani bohaterowie, widać też wyraźną dbałość twórców o to, aby wszystkie wątki znalazły pozytywne rozwiązanie i by nie zostawiać zbyt wielu niedopowiedzeń. W porównaniu z serialem, gdzie poziom komplikacji był spory, a akcja rozciągnięta na kilka sezonów, tutaj może się zdawać, że wszystko układa się aż nazbyt prosto. Mimo to całość jest opowiedziana lekko, z humorem i klasą, dzięki czemu odbieramy ją jako ciepłą opowieść, przypominającą nam o tym, co w życiu naprawdę ważne. Mamy tu więc urokliwych bohaterów, ich relacje i najróżniejsze perypetie. Po seansie zostajemy w satysfakcjonującym poczuciu obcowania… z dobrem. Więzi bohaterów trwają bez względu na wszystko, nawet jeśli bywa różnie, to koniec końców zwyciężają: ludzka uczciwość, przyjaźń i miłość. Niby banał, ale jakże nam teraz potrzeba takich filmów. Umysł się na nich nudzi, ale serce raduje. Czasem chcielibyśmy, aby i nasze życie natrafiało jedynie na nieznaczne przeszkody – albo takie, które przeszkodami wydają się jedynie na pierwszy rzut oka.
Nieprzypadkowy jest także podtytuł „Nowa epoka”. Rzeczywiście, każda z postaci w jakiś sposób ewoluuje, gdyż tego wymagają od niej okoliczności, rezydencje powoli przechodzą do lamusa. Ponadto córki lorda Granthama, Mary i Edith, coraz bardziej się emancypują, starszyzna oswaja się z nowinkami technicznymi i zmianą obyczajów, a służący awansują w drabinie społecznej. Nowa epoka wymaga myślenia kapitalistycznego, bilansowania zysków i strat, szukania sposobu na zdobycie pieniędzy na utrzymanie posiadłości, która niegdyś była chlubą okolicy, a po dziś dzień stanowi pewien symbol splendoru. Lecz mimo licznych wyzwań, otwierają się również nowe możliwości dla tych bohaterów, którzy jak dotąd czuli się być może dość mocno ograniczeni. I tak na przykład kamerdyner Thomas Barrow, który przez całe lata musiał ukrywać swoje skłonności homoseksualne, wreszcie zyska szansę odmiany swego losu dzięki amerykańskiej gwieździe filmowej. Bo przecież hollywoodzcy celebryci to często ludzie z ludu, obdarzeni talentem lub po prostu atrakcyjną aparycją. Nowa epoka to zatem rzeczywistość, w której wszyscy są sobie równi. Przynajmniej tak długo, aż warunków nie dyktuje pieniądz. Jednak nawet wtedy prawdziwą podporą w dynamicznie rozwijającym się społeczeństwie okaże się miłość – i ta rodzinna, i ta budowana latami wspólnych rytuałów i nawyków, jakie połączyły pracodawców i pracowników. Bo w „Downton Abbey: Nowa epoka” służącym czy służącą jest się przede wszystkim z wyboru.
ZOBACZ TRAILER FILMU „DOWNTON ABBEY: NOWA EPOKA”: