Między średniowieczem a współczesnością [„Nieszpory sycylijskie” Verdiego w Arte TV]
Telewizja ARTE to prawdziwa kopalnia wydarzeń kulturalnych. Każdy miłośnik sztuki znajdzie tu coś dla siebie. A co najważniejsze, aplikacja na telewizory smart jest całkowicie za darmo.
Nie ukrywam, że skusiło mnie to do przejrzenia pokaźnych zasobów, które oferuje ten kanał. Oprócz spektakli i koncertów zarejestrowanych co jakiś czas pojawia się także transmisja na żywo… Tak było 21 stycznia. Podczas przeglądania zawartości koncertowej rzuciło mi się w oczy, że właśnie tego dnia na żywo z teatru w Palermo odbędzie się transmisja opery „Nieszpory sycylijskie” Giuseppe Verdiego. Szczerze się przyznam, że jest to jedna z nielicznych oper, których dotychczas nie widziałem.
Akcja dzieła opiera się dość luźno na historycznych wydarzeniach, które miały miejsce w 1282 r., kiedy to Sycylia znalazła się pod okupacją francuską. Cały kontekst historyczny, chociaż dość zawiły i ciekawy, sprowadza się do tego, że umęczeni okupacją Andegawenów Sycylijczycy rozpoczęli powstanie zbrojne w poniedziałek wielkanocny 30 marca 1282 r. Sygnałem do rozpoczęcia powstania miało być bicie dzwonów na nieszpory – modlitwę wieczorną Kościoła. Dla ścisłości historycznej wspomnę tylko, że powstanie zamieniło się w krwawą rzeź Francuzów, a ostatecznie doprowadziło do przegnania okupanta. 30 sierpnia 1282 r. Piotr III Aragoński przybył na wyspę i koronował się także na króla Sycylii. Tyle wątków historycznych.
Wspomniałem, że opera dość luźno wiąże się z tymi faktami. W rzeczywistości jest to opowieść o miłości do ojczyzny oraz – jak to zwykle w operze bywa – do kobiety. W Palermo władzę sprawuje książę de Monfort. Wychodząca z kościoła księżniczka Helena zostaje zmuszona przez francuskiego żołdaka do zaśpiewania pieśni. Śpiewa starą sycylijską pieśń wolności. Sama jest w żałobie po zamordowaniu jej brata przez Francuzów. Zakochany w księżniczce Henryk przysięga pomścić jej brata. Okazuje się jednak, że Henryk jest synem de Montforta, co mocno komplikuje plan zemsty.
Verdi ukończył „Nieszpory Sycylijskie” w 1855 r., a więc w czasach bardzo burzliwych dla Italii. Cenzura nakazała wycięcie sporych fragmentów opery. Ukazanie „Nieszporów sycylijskich” w pełnej krasie możliwe stało się dopiero po powstaniu nowego Państwa Włoskiego w 1861 r. Co ciekawe, wystawiane są dwie wersje. Oryginalna napisana w języku francuskim i jej włoskie tłumaczenie, dokonane przez samego Verdiego.
„Nieszpory sycylijskie” w reżyserii Emmy Dante
A teraz kilka słów o spektaklu prezentowanym na kanale ARTE. Emma Dante, niezwykle utytułowana reżyserka teatralna i filmowa, ceniona we Włoszech scenarzystka i producentka, łączy wydarzenia historyczne z XIII w. z powstaniem społeczeństwa sycylijskiego, które miało miejsce w latach 90. XX w. Dzięki temu zrywowi przywrócono do działalności zamknięty przez 20 lat Teatro Massimo w Palermo – z którego transmitowano ów spektakl.
Do czego doprowadza taki zabieg realizatorski? Cóż. Muszę przyznać, że do moich wielu zdziwień podczas oglądania przedstawienia. Otóż żołnierze francuscy mają na sobie mundury w stylu dresów z lat 90., tak powszechnie wtedy lubianych i noszonych. Stroje sycylijczyków z kolei nawiązują stylem do bliżej nieokreślonego stylu mody średniowiecznej.
Gdy w tekście pojawia się wzmianka o piciu wina, żołdacy wypijają jakiś napój z puszki, a na scenie odbywa się wielkie grillowanie. Dziwne? Dla mnie bardzo.
Drugi akt rozpoczyna się następującą sceną: oto pięć kobiet myje swoje długie włosy w baliach. Co raz któraś spektakularnie rozchlapuje wodę po scenie. Dopiero późniejsze pojawienie się nad sceną łodzi z powracającym Procidem uświadomiło mi, że miał być to symbol wzburzonego morza – lub też wzburzonych dziejów Sycylii. Totalnym jednak szokiem był dla mnie finał trzeciego aktu, w którym wspomniani francuscy żołnierze w swoich dresach napadają na kobiety po czym nagle opuszczają swoje spodnie, celując do kobiet z pistoletów. W takich okolicznościach schodzą ze sceny. Prawdopodobnie miało to symbolizować napaść na owe kobiety, w wiadomo jakim celu. Choć mogę się mylić.
Dobrze. Czas więc na pozytywy, bo na szczęście tych również jest sporo w niniejszej realizacji.
Verdi w maseczkach
Po pierwsze muzyka. Włosi jak nikt potrafią grać Verdiego i to słychać także tutaj. Świetnie prowadzona orkiestra pod batutą Omera Meir Wallbera gra pewnie i pięknie. Verdi brzmi bardzo dramatycznie, oddając klimat dzieła. Wszelkie niuanse muzyczne wydobyte zostały przez dyrygenta wyśmienicie. Uwielbiam słuchać Verdiego tak dokładnie przemyślanego i zinterpretowanego. Dodatkowy szacunek należy się zespołowi, który cały spektakl gra w maseczkach, podobnie jak chór występujący na scenie – co też staje się pewnym symbolicznym przeniesieniem do współczesności, a więc dopełnia koncepcji realizatorskiej.
Wielkim plusem jest także obsada. W roli Heleny wystąpiła Selene Zanetti - świetny włoski sopran dramatyczny. Niezwykle krystaliczny śpiew. Mimo symbolicznej scenografii artystka świetnie odnajduje się w roli, śpiewając swoją partię bardzo zdecydowanie.
Partneruje jej w roli Henryka Leonardo Caimi, tenor niezwykle rozchwytywany przez włoskie teatry, a polskim widzom znany także z ról w Operze Narodowej w Warszawie. Jego bogata barwa pozwala mu śpiewać zarówno role dramatyczne, jak i liryczne, z czego, trzeba przyznać, wychodzi obronną ręką także w „Nieszporach…”.
I wreszcie Procido. W tej roli wystąpił genialny Erwin Schrott. Zasadniczo to nazwisko mówi już wszystko. Urugwajski bas-baryton czaruje swoim głosem. To kolejna postać w świecie opery, o którą biją się największe teatry operowe świata. Schrott śpiewa basem o bardzo głębokiej barwie. Już jego pierwsze pojawienie się w łodzi na początku drugiego aktu wywołuje burzę oklasków. To zdobywca wielu prestiżowych nagród – od słynnego konkursu Operalia, którego inicjatorem jest sam Plácido Domingo, rozpoczynając. To właśnie na tym konkursie w 1998 r. Schrott zdobył główną nagrodę. Jego interpretacja Procida to kolejna wielka rola w dorobku artysty.
Trochę rozczarował mnie Mattia Olivieri w roli de Montforta. Choć wydaje się, że partia jest zaśpiewana jak najbardziej poprawnie, to jednak czegoś tej roli brakuje. Owszem – świetnie wykonał arię w trzecim akcie i scenę, w której gdzie Henryk dowiaduje się, że jest synem de Montforta. Jednak w pozostałych scenach nie porywa na tle wspomnianych wcześniej śpiewaków.
Spektakl jest wart obejrzenia głównie dla urody samego dzieła Verdiego. Na pewno jest on w tej realizacji bardziej przejrzysty dla Sycylijczyków zasiadających na widowni niż dla nas, oglądających go przed telewizorami. Jednak porywająca muzyka oraz wspomniane partie wokalne bronią tę realizację.