(Nie)bezpieczne związki [o filmie Saltburn]
Jestem fanem kiczu, a ten film jest jego kwintesencją. Kolorowy, emocjonalny, organoleptyczny. Historia Olivera i jego wejścia w nieznany dotąd świat na pewno może przywoływać na myśl Utalentowanego Pana Ripleya. Ilekroć opowiadam komuś o tej historii, film ów pojawia się w skojarzeniach machinalnie. Bo jest w historii Fennell wiele analogi do wspomnianego tytułu, ale sposób jej przedstawienia jest jak podanie finezyjnego dania na precyzyjnie zdobionym talerzu.
Oliver rozpoczyna studia na Oxfordzie. Nieśmiały, wycofany, ciągle w towarzystwie nerdów. Aspirujący, ale wciąż poza głównym, popularnym obiegiem. Właśnie ten obieg to jego pragnienie, a modelowym wręcz jego uosobieniem jest Jacob. Główny bohater obserwuje chłopaka: śledzi, jest tam, gdzie mógłby być lub przebywa Jacob. Z fascynacją oglądamy rodzącą się pomiędzy chłopakami więź. Voyeurystyczne sceny nie wprowadzają widzów w zakłopotanie; ba, wręcz przeciwnie – intrygują i wciągają. Jakby przez dziurkę od klucza, judasza w drzwiach podążamy za chłopakami, których prawdziwa przygoda zaczyna się (a może kończy?) w magicznej posiadłości Saltburn.
Narracja filmu prowadzona jest bardzo linearnie, jedynie czasami wytrącana scenami, które wśród publiczności i krytyków nazwane zostały kontrowersyjnymi. Scena kąpieli Jacoba w wannie została wykorzystana nawet przez producentów świec, którzy jeden zapach skomponowali właśnie jako tribute to. Na szczególne wyróżnienie zasługują zdjęcia. Film jest nasycony kolorem, jest jak słodki deser orzeźwiający nas w upalne dni. Bo właśnie ten upał jest tutaj bardzo znamienny. Akcja filmu toczy się latem. Słońce, błękitne niebo i wysoka temperatura wpływają na zachowania i pragnienia bohaterów. Wszystkiego chcą doświadczać bardziej, mocniej, a momenty słodkiego i błogiego lenistwa – kiedy w kusych strojach kąpielowych leżą przy basenie – nie tylko dają bohaterom ukojenie, ale i realizują ich erotyczne fascynacje.
Rewelacyjni są aktorzy. Barry Keoghan w najmocniejszych scenach filmu jest wyborny. Końcowy akt (tak, akt, bo ten film jak sztuka teatralna podzielony jest na konstrukcyjne części) jest przepiękny i zapierający dech w piersiach. Reżyserka zanurza się w kulcie męskiego, nagiego ciała, stylizując Olivera na Dawida (rzeźba Michała Anioła), który chociaż raz, chociaż na sam koniec, może pokazać się w pełnej, niezakamuflowanej krasie. Już nie musi nikogo udawać, jest perfekcyjny w swej (nie)doskonałości. Kroku Barry’emu Keoghanowi dotrzymuje znany z serialu Euforia Jacob Elordi. Hipnotyzuje niczym idol z plakatów na naszych ścianach. Gwiazda rocka czy cherubinek? Niewinny flirciarz, a może przebiegły amant? W każdej z tych ról sprawdza się idealnie.
Ile w tym filmie jest smacznych nawiązań do sztuki i popkultury. Jak finezyjnie reżyserka łączy szereg znanych motywów, żonglując nimi bez fałszu. Oczywiście, że publiczność może mieć poczucie, że kiedyś już to widziała, że zna tę historię… natomiast dla organoleptycznego wręcz doświadczenia przygody w ekscentrycznym Saltburn warto dać szansę tej opowieści.