Klasyka z jazzem pod skórą [rozmowa z Mateuszem Smoczyńskim]
Bluegrass, klasyka, jazz, folk… i wiele innych. Wszystkie te nurty wpływają na to, jak gra i komponuje Mateusz Smoczyński. W wywiadzie mówi o historii skrzypiec w jazzie, swoim muzycznym stylu i o tym, jak „Twin Peaks” zamieniło się w „2PiX” – kompozycję której prawykonanie będzie można usłyszeć 12 marca. Rozmawia Wojciech Gabriel Pietrow.
Jak to jest z tymi skrzypcami w jazzie? To nie jest żadna nowość, a jednak kiedy słyszę „instrument jazzowy”, myślę: kontrabas, saksofon, perkusja… Skrzypce to jedna z ostatnich rzeczy, o których pomyślę.
To oczywista rzecz – skrzypce nie są kojarzone z muzyką jazzową, gdyż od kilkuset lat są jednym z najbardziej popularnych instrumentów w muzyce poważnej i są mocno zakorzenione w tej tradycji. Skrzypce są też stosunkowo cichym instrumentem i trudno im się przebić przez głośną sekcję rytmiczną. W pierwszych zespołach jazzowych skrzypkowie się pojawiali, ale wtedy wolumen zespołu był mniejszy. Później, kiedy zaczęły pojawiać się nowe możliwości nagłośnienia instrumentu, skrzypce ponownie zaczęły nieśmiało wchodzić do zespołów jazzowych. Teraz nastała moda na skrzypce jazzowe.
Kiedy Ty zaczynałeś, nie było jej?
Wtedy skrzypce w jazzie były w głębokiej niszy, a obecnie na wydziale jazzowym Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie, gdzie wykładam, skrzypce są jednym z popularniejszych instrumentów.
Skąd to się bierze?
Przede wszystkim tacy skrzypkowie, jak Zbigniew Seifert i Michał Urbaniak czy Jean-Luc Ponty przetarli pierwsze ścieżki i było na kim się wzorować, a skrzypce zyskały akceptację wśród muzyków jazzowych. Po drugie mamy coraz większe możliwości amplifikacji instrumentów. Pojawiają się bardzo zaawansowane mikrofony, przystawki i preampy, dające muzykom ogromne możliwości panowania nad brzmieniem.
Mówisz, że kiedy zaczynałeś, nie było jeszcze mody na skrzypce jazzowe. To skąd Ci przyszło do głowy, żeby grać na nich tę muzykę? Dlaczego nie zmieniłeś instrumentu?
Szczerze mówiąc… Myślałem o tym, żeby zmienić instrument na inny – bardziej jazzowy. Lubiłem tę muzykę przecież od podstawówki, ale jednocześnie obawiałem się tak dużej zmiany. Lata nauki na skrzypcach mogłyby pójść na marne, więc zostałem przy skrzypcach.
Chodziłem do liceum z dziećmi Zbyszka Namysłowskiego (z Jackiem Namysłowskim mieliśmy pierwszy zespół). Na ich zaproszenie wybrałem się kiedyś na Jazz Camping Kalatówki, gdzie poznałem Janusza Muniaka. Ten słysząc, jak gram na skrzypcach, polecił mi, żebym zainteresował się Seifertem. I rzeczywiście – dopiero wtedy uwierzyłem w stu procentach, że w jazzie warto spróbować swoich sił na skrzypcach. Upewniłem się, że da się grać na nich modalną muzykę jazzową, czyli styl, który wtedy najbardziej mnie interesował.
Dziwi mnie, że już w tak młodym wieku lubiłeś jazz. Dla mnie w podstawówce taka muzyka była chyba zbyt trudna do zrozumienia.
Pochodzę z muzycznej rodziny i od dziecka bardzo często razem z bratem Janem i kuzynami jamowaliśmy. Moja prawdziwa miłość do jazzu zaczęła się jakoś w wieku 9 lat, kiedy z zapaleniem opon mózgowych trafiłem do szpitala, w którym dość długo siedziałem. Mój starszy kuzyn przyniósł mi wtedy kasetę z muzyką dixielandową (jazzem tradycyjnym – przyp. red.). Z czasem zainteresowałem się również innymi stylami jazzowymi: bebopem, hard bopem i w końcu muzyką modalną. I przyszedł ostatecznie czas na Coltrane’a – o niczym innym wtedy już nie myślałem. Pamiętam, jak oszczędzałem pieniądze, które dostawałem od rodziców na szkolne obiady, żeby raz w miesiącu kupić sobie kolejną płytę jazzową. W liceum miałem już pokaźną kolekcję (samego Coltrane’a ok. 70 albumów!).
Poruszyłeś wątek wielu gatunków, przez które przechodziłeś. I faktycznie: Twoje albumy czasami są bardziej klasyczne, czasami bardziej jazzowe, czasami bardziej etno. Zastanawiam się, co jest w Twoim stylu stałego?
Ja się po prostu cały czas rozwijam. Staram się, żeby ten styl był coraz bardziej mój. Moje pierwsze płyty były bardzo jazzowe. Później, kiedy usłyszałem „Turtle Island Quartet”, zacząłem iść (razem z Atom String Quartet) w stronę czegoś, co nazwałbym „graniem muzyki jazzowej w zespole klasycznym”. Teraz zaczynam komponować coraz bardziej klasyczne rzeczy inspirowane muzyką Ligetiego, Bartóka czy Szymanowskiego, które mają jednak pod skórą coś z muzyki improwizowanej. Uważam, że w końcu znalazłem swój indywidualny styl. I przyznam, że nie znam nikogo, kto coś podobnego robi.
I czujesz, że ten styl zostanie już z Tobą na dłużej?
Jestem o tym przekonany! Wielu ludzi może zarzucić mi, że jest to muzyka eklektyczna, ale ja sam bardzo interesuję się różnymi stylami – to jest moja muzyka. Byłem kształcony klasycznie, szybko zainteresowałem się z jazzem, ale także grałem w zespole ludowym, z którym wykonywałem utwory polskiego folkloru. Dodatkowo gdy dołączyłem do Turtle Island Quartet, miałem okazję poznać bluegrass.
W koncercie podwójnym „2PiX”, który wykonasz z Sinfonią Iuventus 12 marca, swój styl połączyłeś z zainteresowaniami filmowymi.
Tak! Jestem fanem „Miasteczka Twin Peaks” – dwóch sezonów z lat 90., filmu „Twin Peaks: Ogniu, krocz ze mną”, jak i najnowszego, trzeciego sezonu. W całości mogłem to wszystko zobaczyć podczas lockdownu z poprzedniego roku. Miałem w końcu czas, żeby nadrobić filmowe zaległości.
A pamiętasz, kiedy widziałeś „Twin Peaks” po raz pierwszy? Wiem, że dla wielu osób było to przeżycie mrożące krew w żyłach.
W dzieciństwie widziałem kilka odcinków. Pamiętałem, że wywoływały one we mnie wtedy wewnętrzny niepokój. Nigdy później ich nie oglądałem. Kiedy jednak nadszedł lockdown, po kolei oglądałem wszystkie filmy Lyncha, a potem właśnie w tę serię. To się zbiegło w czasie z tym, że dostałem też propozycję napisania koncertu podwójnego. Uznałem, że „Twin Peaks” to chwytliwa nazwa na koncert podwójny (dosłownie „Twin Peaks” oznacza „bliźniacze szczyty”, a „twin” – „bliźniak”, „dwojak” lub „parzysty” – przyp. red.). To był pierwszy trop. Treść serialu tak mi się spodobała, że chciałem czerpać z niej, ile się da.
A na ile Ci się udało uciec od muzyki i wpływów Badalmentiego? Serial jest z nią organicznie połączony.
Jakoś bardzo nie uciekałem od tej muzyki. Nie chciałem się nią po prostu zbytnio inspirować.
I to się udało?
Pisząc ten utwór, tworzyłem go na zasadzie skojarzeń. Różne sceny i postacie na mnie różnie wpływały. Tak samo muzyka. Dlatego domyślam się, że Badalamentim inspirowałem się, po części, nawet nie wiedząc o tym. Świadomie jednak, np. w motywie Laury Palmer z mojego koncertu, wykorzystuję instrumentarium często ogrywane w „Twin Peaks” – wibrafon. Pomimo tego, że moja kompozycja jest oderwana od utworów Badalamentiego, słyszę ich wpływy w moim koncercie. Tak jak mówisz – serial jest z nią organicznie połączony. Muszę przyznać, że samego soundtracku serialu nie słuchałem zbyt dużo. Jest on moim zdaniem… ciekawy. Ale nie zachwycający. Z filmem współgra idealnie, ale mnie muzycznie sam w sobie nie porywa. Pisząc „2PiX”, bardziej inspirowałem się chociażby twórczością Johna Adamsa.
„Twin Peaks” jest mocno skomplikowane zarówno treściowo, jak i stylistycznie. To mieszanka fantasy, sci-fi, opery mydlanej, powiastki filozoficznej i wielu innych form. Jak ogarnąłeś taką masę treści muzycznie?
Całego serialu nie da się opowiedzieć w półgodzinnej kompozycji, wiec nawet nie miałem takiego zamiaru. Chciałem opowiedzieć pewną historię, która może skojarzyć się fanom z tym kultowym serialem. Poświęciłem sporo miejsca na przedstawienie dualizmu współistnienia dobra i zła. Serial i sam Lynch często o nim mówi. Tę kwestię pokazałem, wykorzystując dwa solowe i kontrastujące instrumenty – skrzypce i saksofon.
Pisząc koncert, chciałem, żeby był on surrealistyczny, oderwany od rzeczywistości – jak sam serial. Zastosowałem też parę efektów, które miały się kojarzyć z poszczególnymi scenami. Wykorzystałem np. gwizdek, który wyraźnie nawiązuje do krzyku Laury Palmer. Stosowałem też technikę pisania od tyłu, co oczywiście jest odwołaniem do karła z czarnej chaty (surrealistyczne miejsce w uniwersum „Twin Peaks” – przyp. red.) mówiącego wspak.
Ostateczna nazwa koncertu to „2PiX”. Skąd się ona wzięła?
Kiedy komponowałem, napisałem do Davida Lyncha, czy mogę użyć oryginalnej nazwy serialu jako tytułu. Jego menedżerka przekierowała mnie do telewizji, która miała prawa do tego serialu. Po konsultacji z nimi, żeby uniknąć problemów z prawami autorskimi, zmieniłem ostatecznie nazwę na „2PiX”. Jednak wciąż czyta się ją tak samo i oczywiście wszystkie nawiązania w utworze pozostały.
Masz nadzieję, że Lynch usłyszy ten koncert?
Chcę wysłać mu nagranie utworu.
Nie stresujesz się? Lynch poza tym, że jest świetnym artystą, jest też ekscentrykiem, który może mieć swoje subiektywne opinie.
Z tego, co się o nim naoglądałem i naczytałem, to lubi dobrą muzykę. Sam czasami gra. Myślę, że jeżeli usłyszy mój koncert, to nie zareaguje negatywnie. Mam nadzieję, że mu się spodoba [śmiech]. A gdyby wykorzystał to nagranie w jakiejś produkcji, to byłoby cudownie!