Jordi Savall odkrył dla mnie Mozarta na nowo [transmisja w Arte TV]
Jordi Savall to jedna z tych postaci, które lubię nazywać mianem „cichy – wielki”. Gdy pierwszy raz zobaczyłem go kilka lat temu na Śląskiej Jesieni Gitarowej w Tychach, urzekł mnie od razu swoim niesamowitym wyciszeniem i spokojem.
Z wielką pasją opowiadał i grał na swojej Violi da Gamba i jakby zatracał się w niej całkowicie. Nie miałem wtedy pojęcia, kim jest. Zaczynałem dopiero swoją przygodę z dziennikarstwem muzycznym. Po jakimś czasie na półce z płytami w małej księgarence w Tyńcu znalazłem nagranie chorału gregoriańskiego pod kierownictwem Savalla. Ta płyta to jedna z perełek mojej kolekcji, której nikomu nie pożyczam. Wracam do niej, gdy potrzebuję wyciszenia. Ten starszy pan z nienagannie przystrzyżoną brodą i ojcowskim ciepłem w oczach, zawsze lekko uśmiechnięty budzi sympatię, gdy tylko się na niego spojrzy.
Nie miał jednak łatwego życia. Jego rodzina od czasów wojny domowej w Hiszpanii, uważanej za preludium II wojny światowej, była prześladowana za poglądy polityczne. Jordi Savall rozpoczął swoją edukację w konserwatorium w Barcelonie, gdzie także śpiewał w chórze. Od 1968 roku kontynuował edukację muzyczną w Schola Cantorum Basiliensis w Szwajcarii, gdzie wyemigrował wraz z rodziną. Zachwycił się muzyką dawną i zamienił swój główny instrument - wioloneczelę na Violę da Gamba, której z czasem stał się niekwestionowanym mistrzem i propagatorem. Jego druga pasja to dyrygentura. Ta z kolei otwiera przed nim możliwości interpretacyjne i pozwala na eksperymenty owocujące wybitnymi nagraniami. Jest uznanym na całym świecie interpretatorem muzyki dawnej i baroku, jednak odważnie dyryguje także Mozartem czy Beethovenem.
To właśnie muzyce Mozarta poświęcony jest najnowszy z koncertów Jordi Savalla prezentowanych cyklicznie w Arte TV. Nagrany został on w ramach tygodnia mozartowskiego w Wielkiej Sali Mozarteum w Salzburgu. Zabrzmiały pod batutą mistrza chyba najbardziej znane dzieła Wolfganga Amadeusza – „Eine kleine Nachtmusik” i msza żałobna „Requiem”.
„Requiem” to ostatni, niedokończony utwór Mozarta. Dzieło potężne, budzące we mnie jakiś respekt. Pamiętam, że pierwszy raz usłyszałem je jeszcze w dzieciństwie podczas koncertu w moim kościele parafialnym, a kilka dni później kupiłem pierwsze z brzegu nagranie, jakie udało mi się wtedy znaleźć w sklepie muzycznym, jeszcze na kasecie magnetofonowej. Potem przez lata towarzyszyło mi nagranie filharmoników berlińskich pod batutą Herberta von Karajana wydane na winylowej płycie z niesamowicie przejmującą, czarną okładką.
Nie wiem, co sprawia, że to dzieło mnie tak przyciąga. Może aura tajemniczości, w jakiej powstawało, może to, że jako niedokończone przez samego Mozarta zostało domknięte przez innych, którzy nigdy nie dorównali mu nawet w niewielkim stopniu geniuszu… Mam w sobie olbrzymią tęsknotę za tym utworem. Choć słuchałem już różnych wykonań i interpretacji, to jednak nie umiem przejść obojętnie, gdy pojawia się jakieś nowe nagranie – także wideo jak w tym przypadku.
Muszę przyznać, że Savall nadał tym utworom jakąś świeżość. Choć to dwie różniące się od siebie bardzo kompozycje, w interpretacji Katalończyka mają w sobie coś, co je łączy. Paradoksalnie – muzyka nocy – choć radosna w formie, to jakoś prowadzi moje myśli ku temu, co jest zwieńczeniem mszy żałobnej.
Savall dyryguje podczas tego koncertu dwoma stworzonymi przez siebie zespołami: „La Capella Reial de Catalunya” oraz orkiestrą „Le Concert des Nations”. Podczas koncertu widać, że zespoły te tworzą jeden organizm. Rozumieją się doskonale. „La Capella…” to zaledwie dwudziestu śpiewaków w podziale czterogłosowym, a piękna i brzmienia mogą im pozazdrościć o wiele znamienitsze chóry. Do występu nie zaproszono dodatkowych solistów. Partie solowe w „Requiem” wybitnie (podkreślę to) wykonują dwie chórzystki i dwaj chórzyści. Maestro jest częścią obu zespołów i to wspaniale słychać w ich wykonawstwie. Szczerze powiem, że jest to chyba jeden z najlepszych koncertów, jakie dotychczas widziałem i słuchałem w ARTE, łącznie z dziełami operowymi. Fakt, że nie jest to koncert długi, na pewno zachęca do powrotu; szczególnie że na platformie ARTE będzie on dostępny tylko do 29 kwietnia.