Jesień w Krakowie [relacja z wystawy "Mały Format" i Dni Muzyki Feliksa Mendelssohna]
Wróciłam po długich wakacjach i nie poznaję swego Miasta! Znowu nowe domy, nowe sklepy, zmiany tras tramwajów. Tylko post pandemiczne szaleństwo imprez niezmienne. Trzeba by być wolnym, jak ptak i znać się na telepatii by móc zobaczyć chociaż niewielką część tego, co dzieje się w Krakowie.
By się nie zmęczyć, wybrałam dwa niewielkie przedsięwzięcia - wystawę malarstwa "Mały format" oraz skromne Dni Muzyki Feliksa Mendelssohna.
Tak się złożyło, że zarówno wystawa, jak i festiwal Mendelssohna to nie centrum miasta lecz urocza jego dzielnica - żydowski Kazimierz. Tutaj, przy zbiegu ulic św. Sebastiana i Brzozowej mieści się maleńka galeria "Raven" Pani Zofii Kruk, od lat goszczącej to odbywające się już po raz 25 święto malarzy miniaturzystów. Starszych i młodszych, abstrakcjonistów i realistów, akwarelistów, pastelistów i wszelkich innych. Mieszają się tu style, techniki, tematy. Jest tylko jedno ograniczenie - suma dwóch boków obrazu nie może przekroczyć 60 cm. Kto maluje takie małe obrazki? Odważę się powiedzieć, że wszyscy! Dla jednych są to szkice, zapis chwili, dla innych próba nowej techniki, przetworzenie rodzącej się idei. Jest również wielu, którzy uwielbiają wypowiadać się poprzez mały format. Powstają maleńkie arcydzieła, często malowane przez lupę, nawiązujące do sztuki dawnych mistrzów. Są też prace rozsadzające ograniczony format nie tylko poprzez otwartą kompozycję, ale również przez poszukiwania techniczne, dodające obrazowi trzeci wymiar. Wielki mają problem jurorzy, by wybrać najlepszą pracę, bo chociaż "Mały Format" jest wystawą otwartą to ma jednak formę konkursu. Dużym splendorem jest otrzymanie nagrody - Złotej Ramy, bardzo liczącej się w środowisku.
Natomiast 16 Dni Muzyki Feliksa Mendelssohna to spotkanie z muzyką kompozytora nie tylko Marsza Weselnego, lecz również słynnego koncertu skrzypcowego, kilku symfonii, wielu pieśni oraz muzyki religijnej. Organizatorem tych spotkań z muzyką jest krakowskie Centrum Kultury Żydowskiej. Felix był bowiem wnukiem słynnego filozofa żydowskiego - Mojżesza Mendelssohna oraz synem niemieckiego kupca Abrahama. Największym dokonaniem tego muzyka było odkrycie na nowo Jana Sebastiana Bacha, który po śmierci został zapomniany.
W ramach Dni Muzyki Felixa Mendelssohna usłyszeliśmy wielu znakomitych gości takich jak Beata Bilińska, Andrzej Białko, Dmytro Holovenko, Marcin Markowicz czy Piotr Sałajczyk.
Udało mi się, uciekając przed szalejącym na Placu Nowym tłumem bawiących się młodych ludzi wstąpić do Centrum Kultury Żydowskiej na piękny, pełen zadumy i uroku koncert gitarowy. Grał Dmytro Holovenko. Rozpoczął "Kaprysem arabskim", by uspokoić i wyciszyć licznie zgromadzoną publiczność. Gitara nie gra głośno, co czasem jest jej zarzucane. Lecz gdy gra na niej wytrawny muzyk, potrafi stać się małą orkiestrą! Tak było tego wieczoru, gdy artysta zaprezentował nam utwory Rolanda Dyensa - nieżyjącego już, francuskiego muzyka żydowskiego pochodzenia. Czuło się od pierwszych taktów, że właśnie ta muzyka to również świat Dmytra - podobna wyobraźnia muzyczna zahaczająca wręcz o metafizykę. Artysta zatracał się w tych utworach całkowicie, czuł je i bawił się nimi jak dziecko wspaniale dozując rubata i genialnie wykonując nowatorskie rozwiązania techniczne kompozytora. Doskonale radził sobie z bardzo wymagającymi fragmentami, zmieniającymi barwę głosu gitary. Roland Dyens zafascynowany folklorem brazylijskim pozwolił jej w swych utworach brzmieć jak bębenki, tamburyna, a nawet …mruczeć! Wykonana przez gitarzystę na bis wspaniała pieśń Antonio Carlosa Jobima i Viniciusa de Moraesa "Felicidade"("Szczęście") wprowadziła mnie w sentymentalny nastrój. Po wyjściu na ulicę, patrząc na rozbawiony tłum, nuciłam niewesołe niestety słowa usłyszanej na koncercie piosenki "Tristeza não tem fim Felicidade sim" ("smutek nie ma końca, szczęście tak")…
Dorota Pietrzyk