Życie odmienione w górach [o „Infinite Storm” Małgorzaty Szumowskiej]
„Infinite Storm” w reżyserii Małgorzaty Szumowskiej („33 sceny z życia”, „Body/Ciało”, „Twarz”) to film rzetelnie zrealizowany, interesujący. Do tego nakręcony w przepięknej scenerii (góry Słowenii, choć opowieść dotyczy Góry Waszyngtona) i z równie pięknymi, oryginalnymi i czułymi na niuanse światła zdjęciami Michała Englerta, zarazem współreżysera filmu. Najciekawsza jest jednak opowiedziana na ekranie historia. Mamy do czynienia z bardzo realistycznym górskim thrillerem.
Oto dochodzi do spotkania dwojga ludzi w ekstremalnych warunkach. Pam (w tej roli równie przekonująca, co w filmie „Niemożliwe” o tsunami, Naomi Watts) jest ratowniczką górską, która przed laty przeżyła rodzinną tragedię. Ukojenie przynosi jej jedynie przyroda, maksymalna koncentracja na stabilności i zarazem zmienności natury. Pam szuka więc samotności na jej łonie, posiada doskonałe przygotowanie do górskich wypraw, niczego się nie obawia, skoro w przeszłości już tak wiele przeszła. Jednak jej odwaga i determinacja zostaną wystawione na próbę w chwili, gdy podczas burzy śnieżnej natrafi na ślad Johna, który siedzi samotnie nad urwiskiem, gotów zamarznąć w śnieżycy. Od tego momentu kobieta zaryzykuje własne życie, aby sprowadzić chłopaka na dół. Jednak finał ich wędrówki okaże się dość zaskakujący…
Szumowska ukazuje na ekranie mozół całej – bądź co bądź spontanicznej – akcji ratowniczej. Historia jest oparta na faktach, choć na pozór niewiarygodna. Reżyserka stara się więc uwiarygodnić ją za wszelką cenę. W pewnym sensie męczymy się zatem wraz z bohaterką, która niezliczoną ilość razy powtarza ratowanemu, żeby się nie poddawał i wciąż prowadzi go naprzód światłem swojej czołówki. Opowieść o tej dwójce skłania do licznych refleksji. Czy ich spotkanie nie było zrządzeniem Opatrzności? Czy ci, którzy są znękani i połamani przez życie, jakoś się przyciągają? Wcale nie musi to być myślenie magiczne, w psychologii wręcz nawet zjawisko potwierdzone – chętnie powielamy schematy, a to, co upchnięte do podświadomości, lubi przejmować nad nami kontrolę. Ponadto losy Pam Bales mogą skierować nasze myśli ku sytuacji współczesnych kobiet w ogóle – często, mimo wielu trosk, to właśnie one dzielnie „holują przez życie” swoich mężczyzn. W końcu coraz częściej mówi się też o kryzysie ojcostwa… Niektórzy zarzucają nam, kobietom, że takie z nas Amazonki, że mężczyźni przestają czuć się nam potrzebni. Czyżby…? Ostatecznie w czasie II wojny światowej nawet najdelikatniejsze kobiety musiały nagle poradzić sobie samotnie z domem, gdy ich mężowie, bracia i ojcowie wyruszali na front… A niekiedy przychodziło im i walczyć. Zresztą nie trzeba cofać się o dekady – sytuacja w Ukrainie stanowi świadectwo tego, że mężczyźnie i kobiety w chwili zagrożenia walczą ze sobą ramię w ramię, wszystko zależy od tego, do czego zmuszają nas okoliczności.
A przecież Pam to nie żołnierka, ma wybór. Czy gdyby nie była ratowniczką, z równym oddaniem wspierałaby Johna? A może po utracie ukochanych córek, o których stratę jak każda matka się obwinia, mimo że w rzeczywistości nic dla nich nie mogła zrobić, postanowiłaby choć jedno życie ocalić, cóż z tego, że obcego człowieka…? Uparcie nie pozwala Johnowi zasnąć na mrozie, co w kontekście całej opowiadanej historii okaże się bardzo symboliczne…
„Infinite Storm” to film, który przywraca wiarę w ludzi. W to, że czasami uratowany szybko nas zapomni, a czasem na długo zapamięta. Nawet jeśli nie każdego da się uratować. Lecz wbrew współczesnym trendom, poniekąd słusznie krytykującym tzw. pomaganie na siłę, może jednak warto walczyć o kogoś bez względu na wszystko i do końca. I może właśnie wtedy duchowo samemu jest się uratowanym. Gdy żyje się jakby liczyła się wyłącznie chwila obecna, mimo drgających w powietrzu pięknych czy bolesnych wspomnień, mimo egzystencjalnych lęków urastających do rozmiaru bólu istnienia.
Jak dla mnie „Infinite Storm” to trochę bardziej zakorzeniona w rzeczywistości „Grawitacja”. I kolejny fascynujący film Szumowskiej po „Śniegu już nigdy nie będzie” z 2020 r. Niedziwne więc, że na Zachodzie zbiera tak świetne recenzje; co więcej – znalazł się w top 10 amerykańskiego box office.