Improwizowana, intuicyjna, intymna
Improwizator Szábolcs Esztényi powiedział mi kiedyś, że podczas występu z Tadeuszem Sudnikiem na Festiwalu Tradycji i Awangardy Muzycznej „Kody” w Lublinie wydarzyło się coś szczególnego. Nagle dało się słyszeć głośne szlochanie.
Jakaś dziewczyna w trakcie koncertu rozpłakała się i dygotała od płaczu. Po wszystkim rzuciła się muzykom na szyję, zapewniając, że czegoś takiego jeszcze w życiu nie doświadczyła, że to było dla niej objawienie. W pewnym sensie jej spontaniczna reakcja „wtargnęła” w intymny świat dźwięków wykonawców, z drugiej strony to właśnie jej spontaniczność odmieniła ten występ bezpowrotnie, dając mu wartość dodaną. Zarazem koncert poruszył najbardziej intymne rejestry w słuchaczce, która dzięki występowi muzyków zyskała szansę na głęboki wgląd w samą siebie.
Improwizator czy intuicjonista?
Relacja twórca-odbiorca jest niezwykle subtelna, szczególnie gdy mamy do czynienia ze sztuką improwizowaną. – W improwizacji istotny jest przepływ energii, pozwolenie, aby muzyka działa się, abym grał – mówi muzyk (perkusjonalia) i plastyk Piotr Dąbrowski. Choć podejście do improwizacji może być różne. Niektórzy podkreślają, jak istotne jest wcześniejsze wypracowanie warsztatu wykonawczego, aby móc swobodnie kształtować na scenie bieg wydarzeń, a także zalecają wstępne opracowanie przed występem ram, w których zamierzamy się poruszać. Inni mają bardziej swobodne podejście, chcą się wyzbyć wszelkiej kontroli i polegać wyłącznie na intuicji tu i teraz, stąd nawet swoją sztukę nazywają „intuicyjną”. Jak jednak wyznaje kompozytor i improwizator Edward Sielicki, nie jest łatwo wyzwolić się od tendencji kontrolowania wszystkich elementów muzycznych. – Czasem zwyczajnie przeszkadza w tym pełnym wyzwoleniu trema! – mówi.
Stawiając czoła wyzwaniom
Niektórzy łączą oba te podejścia, jak multiinstrumentalista i kompozytor Ryszard Latecki. – Wykonuję muzykę improwizowaną, bo komponowaną w czasie rzeczywistym. Intuicyjną zaś o tyle, że sięgającą do głębokich, wrodzonych pokładów wrażliwości – mówi. – Dobre rzemiosło ułatwia intuicji emancypację – twierdzi z kolei perkusista, kompozytor i zarazem improwizator Hubert Zemler. Choć trafnie też ujmuje tę kwestię malarka i performerka Ewa Dymek: – W moim świecie intuicja to wiedza wynikająca z doświadczeń, które mniej lub bardziej świadomie zbieramy, żyjąc, i która w sytuacjach nagłych, kryzysowych, uaktywnia się. To takie rzemiosło życia. To, co natomiast może przeszkadzać w samej improwizacji, to wstyd.
Różne dziedziny sztuki stawiają przed artystą odmienne wyzwania, jak zauważa z kolei Paweł Dudziński, założyciel Teatru Performer. – Jeśli chodzi o sztukę skodyfikowaną, tak jak balet klasyczny, to tutaj jest jasne, że ktoś, kto nie nauczy się iluś pozycji baletowych, to natychmiast odpada. Ale ten, kto nie opanował tego warsztatu, a za to jest muzykalny i ma świadomość własnego ciała, potrafi zatańczyć własny taniec oparty na swoim warsztacie. – I tak może dojść do sytuacji artystycznej nazywanej performance'em.

Wszystko jest możliwe
Dla performera najistotniejsze jest to, że jego proces twórczy wydarza się w określonym kontekście czasu, przestrzeni i własnych ograniczeń. Performer jest zarazem twórcą, jak i materią sztuki, a sytuacji artystycznej, do której zostają zaproszeni obserwatorzy, bardziej się doświadcza, niż ją analizuje. – Performance polega na wykonaniu działania, które ma za zadanie wywołać w widzu emocjonalny wstrząs, a performer to artysta biegły w wielu dziedzinach sztuki, wielofunkcyjny – wyjaśnia multiinstrumentalista, kompozytor, zarazem wokalista i aktor-lalkarz Sambor Dudziński.
Warto zatem rozważyć, czy performance nie jest może najbardziej intymną formą artystycznej kreacji. Nie w znaczeniu intymności zacisza pracowni artysty, lecz w odniesieniu do jednokrotności aktu twórczego i procesu stwarzania go przy wszystkich wokół lub przy ich udziale, niekoniecznie w teatrze, bo i w plenerze, na ulicy. Nawet jeśli przed występem, poza samym pomysłem, istnieje jakiś plan, to w każdej chwili można go porzucić, bez względu na to, czy operujemy dźwiękiem czy własnym ciałem, czy też jednym i drugim.
Pamiętam, jak któregoś razu i ja muzykowałam z miejscowymi muzykami na Spiszu, a ponieważ na domowym stole nie było zbyt dużo miejsca na mój zestaw mis dźwiękowych, leżały obok butelki z nalewką. Improwizując, po prostu włączyłam jej charakterystyczny brzdęk do kompozycji, wprost sama nawinęła się pod pałeczkę. I to był dla mnie dźwięk prawdziwie piękny, od tego momentu często go przy różnych okazjach wykorzystuję, muszę tylko pilnować, aby butelka (którą na pamiątkę zachowałam) miała w sobie wodę, bo pusta już dźwięczy inaczej, a tu przecież wszystko ma znaczenie.
Grając w bramie
– Performance określiłbym jako ścisłą współpracę w obliczu obserwatorów, słuchaczy, może ona być mniej lub bardziej przemyślana, mniej lub bardziej intuitywna – stwierdza pianista, improwizator, kompozytor i zarazem producent muzyczny Andrzej Rejman. Czasem trzeba też dać się zaskoczyć. Zaskakujące mogą być impulsy płynące z naszego wnętrza, jak i bodźce zewnętrzne. W ten sposób może zaistnieć „magia”. – Kiedyś stary żul po naszym spektaklu przyszedł ze łzami w oczach, mówiąc: „Ja nic z tego nie zrozumiałem, ale to było bardzo piękne!” – opowiada Paweł Dudziński. Podobne doświadczenia ma Anna Ługowska, performerka Sztuki Ciała, skrzypaczka: – Pamiętam deszczową noc w niewielkim słowackim miasteczku po całym dniu męczącej podróży. Paskudna pogoda, nie ma dla kogo grać i decyzja, że mimo wszystko spróbujemy. Do późnej nocy grałyśmy z przyjaciółką w bramie dla kloszardów. Miałam przekonanie, że może po to właśnie się urodziłam i uczyłam grać! – konkluduje. Bo być może w tego rodzaju sztuce, czy nazwiemy ją improwizowaną, intuicyjną czy performance'em, sedno stanowi spotkanie, zarówno artysty z odbiorcą, jak i z samym sobą w sytuacji artystycznej. Spotkanie w pełnej otwartości na to, co przyjdzie. Takie, gdy mamy odwagę obnażyć nawet to, co na co dzień jest w nas ukryte. I podczas którego kluczowa jest obecność całkowicie skupiająca uwagę.