Halina Mlynkova: Nigdy nie wybieram łatwiejszej drogi

16.10.2022
Halina Mlynkova

Od dwóch dekad muzyka jest jej sposobem wyrażania emocji. Doświadczyła bycia na świeczniku, by ostatecznie wybrać spokojniejszą i bliższą sobie ścieżkę. O sukcesie, najnowszej płycie „Film(l)ove” i kobiecej solidarności z Haliną Mlynkovą rozmawia Paweł Kawałek.

Zastanawiałem się jak zacząć naszą rozmowę, bo dziś - na kilka dni przed ukazaniem się kolejnej płyty – jest Pani w zupełnie innym miejscu, zarówno jako wokalistka, jak i kobieta. Jednak nie mogę nie nawiązać do początków. Wiele rzeczy mogłoby się nie wydarzyć, gdyby nie „Czerwone korale”. Jak z perspektywy lat wspomina Pani tamten czas?

 

Cudownie! To była jedna wielka impreza i niesamowita zabawa. Dopiero co weszłam na rynek muzyczny i w zasadzie wszystko się udawało. Co tylko zamarzyliśmy sobie muzycznie, to się wydarzało. Setki tysięcy ludzi na koncertach. Byliśmy supportem wielu zagranicznych zespołów. Miałam okazję robić wiele ciekawych rzeczy, takich jak np. pilotowanie samolotu. Wtedy byłam święcie przekonana, że każda kariera muzyczna tak wygląda (śmiech). Mam przecudowne wspomnienia z tamtego okresu. Nigdy w życiu nie chciałabym ich nikomu oddać. „Czerwone korale” rzeczywiście przyniosły mi dużo dobrego, za co jestem wdzięczna. Swego czasu często dostawałam je w prezencie. Nawet teraz jedne z nich leżą przede mną. Chyba te, które przez długi czas wisiały na „Fryderyku”.

 

Gdy postanowiła Pani iść własną muzyczną drogą, słuchacze zapewne spodziewali się przebojów tak samo popularnych i wpadających w ucho jak te, do których przyzwyczaiła ich Pani w BRAThANKACH. Tymczasem radio Pani nie rozpieszczało. Oczekiwanego „hitu dla mas” nie było.

 

To fakt. Ogromny sukces, który odnieśliśmy z zespołem, jest powodem do dumy, ale i pewnym obciążeniem. Wielu ludzi przez długi czas sądziło, że będę tą samą Haliną, co wcześniej, tylko w pojedynkę. Że wciąż będę im śpiewać skoczne piosenki jak np. „W kinie, w Lublinie”. Tyle że ja już tego nie chciałam. Nieprzypadkowo wybrałam zupełnie inną, mniej oczywistą i trudniejszą dla mnie drogę. Trudniejszą nie tylko ze względu na zupełnie nowe okoliczności i błędy, które z różnych powodów zdarzyło mi się popełnić. Borykałam się ze wspomnianymi przez pana oczekiwaniami słuchaczy. Z jednej strony bardzo mi to schlebiało, z drugiej zaś czułam wielką presję – mimo że od dawna nie byłam już „dziewczyną z BRAThANKÓW”. W zespole zmieniały się wokalistki. Każda była zupełnie inna od poprzedniej i ludzie to rozumieli, dając im przestrzeń do bycia sobą. Wobec mnie, mimo upływu lat, oczekiwania publiczności zawsze były wysokie. Po dziś dzień zdarzają mi się sugestie od słuchaczy i dziennikarzy, że byliby najszczęśliwsi, gdybym znów funkcjonowała w zespole. Minęło 20 lat. To se ne vrati (śmiech).

 

Co po dwudziestu latach na scenie jest dla Pani wyznacznikiem sukcesu?

 

Bez wątpienia to, że mimo zmian, jakie dokonały się na rynku muzycznym, nie zniknęłam. Cały czas prężnie działam z moimi muzykami. Poza koncertami, które gram co sezon, zrobiliśmy mnóstwo rzeczy. Od czasu pandemii powstały dwa single – „Zanim stracisz” i ”Szkło”, płyta kolędowa, zarejestrowaliśmy niesamowite live sesion. Pojawiłam się gościnnie na kilku płytach, a za kilka dni ukaże się mój najnowszy krążek „Film(l)ove”. W mediach tego nie widać, ale dzieje się naprawdę dużo i intensywnie. Nie jestem zachłanna wobec ludzi. Nie muszę mieć setek tysięcy osób na koncertach, choć jest to marzenie każdego artysty. Muzyka, którą wykonuję, nie jest popularna, dlatego odczuwam wdzięczność za tę grupę fanów, która zawsze jest ze mną na koncertach i zna moje utwory. Nie są to hity. Nie powtórzyłam sukcesu, jakiego doświadczyłam z zespołem, ale też nie miałam takiego zamiaru.

 

Radosna dziewczyna od skocznych numerów z prostymi tekstami ustąpiła miejsca kobiecie opowiadającej o rzeczach ważnych, czasem wręcz osobistych – jakby wyjętych z kart pamiętnika. Szczególnie zapadły mi w pamięć wspomniane przez Panią dwa single.

 

„Zanim stracisz” to bardzo mocny tekst z ważnym przekazem. Pisząc go, chciałam wesprzeć kobiety, które zaznały różnego rodzaju przemocy domowej. Tej fizycznej i psychicznej, ale również finansowej, której temat jest często bagatelizowany. W teledysku do tego utworu występują zaproszone przeze mnie kobiety, które miały odwagę, by mimo trudnych sytuacji życiowych i bagażu niełatwych doświadczeń zacząć życie od początku. Często dostaję wiadomości z podziękowaniami za to, że mój tekst dotarł do kolejnych kobiet. Zrozumiały go w pełni i poczuły, że czas coś zmienić.

Czy otwierają się przed Panią?

 

Zdecydowanie tak, choć wiem, że pisanie czy mówienie o samotności i strachu, które są codziennością w domu przemocowym, nie jest dla nich rzeczą łatwą. Tym bardziej doceniam zaufanie, jakim jestem obdarowywana, kiedy czytam maile pełne poruszających i wstrząsających historii, w których pojawiają się także dzieci. Jeśli miałabym pomóc choćby tylko jednej dziewczynie, to znaczy, że i tekst, i cała idea spełniły swoje zadanie. Wiem, że pomogłam wielu z nich. Jesteśmy w stałym kontakcie mailowym. Często dostaję wiadomości i zdjęcia z ich „nowego” życia. Nawet teraz, gdy o tym rozmawiamy, mam ciary…

 

Kolejny utwór – „Szkło”, choć jest osobnym bytem, może sprawiać wrażenie kontynuacji tematu z poprzedniego singla. Tego, co dzieje się, gdy zapadnie decyzja o zmianie, potrzebie oczyszczenia i wydostania się ze szklanej pułapki, stwarzającej iluzję prawdziwego życia. Tym razem to nie Pani jest autorką tekstu, a jednak klimat został zachowany.

 

Historia „Szkła” jest o tyle ciekawa, że choć chronologicznie ukazało się po „Zanim stracisz”, sam muzyczny pomysł na nie powstał dużo, dużo wcześniej. Moment, kiedy przeczytałam gotowy tekst, zbiegł się w czasie ze zmianami, jakie wtedy dokonywały się w moim życiu. Muszę podkreślić, że Bovska, która jest jego autorką, nie miała zielonego pojęcia o moim życiu, bo nie znamy się na tyle dobrze. Nie rozmawiałyśmy też o tym, jak tekst ma wyglądać, o czym opowiadać. Samo tak wyszło. Nie jest to więc tekst o mnie, choć w tamtym momencie odnajdywałam w nim cząstkę siebie. Pewnie nie tylko ja. Przejmujące skrzypce i cała aranżacja autorstwa Janka Smoczyńskiego sprawiły, że „Szkło” zyskało jeszcze większą moc, idealnie podkreślając opowieść, którą śpiewam.

Ciekawe, kameralne aranżacje utworów będzie można usłyszeć także na Pani najnowszej płycie „Film(l)ove”, która ukaże się już niebawem, bo 14 października. Wybrała Pani dobrze znane piosenki, ilustrujące równie znane filmy, ale zrobiła to zupełnie inaczej. Myślę, że świetnie będzie się ich słuchać przy kominku, z kieliszkiem wina. Tym bardziej, że wachlarz muzyczny jest szeroki. Skąd pomysł na album z coverami?

 

To jest concept album, który od dawna miałam ochotę nagrać. Tak, jak czasem mamy ochotę kupić sobie coś, o czym wiemy, że jest „z innej galaktyki”, ale bardzo nam się podoba, tak ja – jako artystka uznałam, że wśród moich dotychczasowych wypowiedzi muzycznych zrobię coś, co będzie z innej bajki. Coś, dzięki czemu pokażę się z nieco bardziej spokojnej i lirycznej strony – bez wysokich dźwięków, śpiewanych pełnym głosem. Coś, co jest jasnym sygnałem dla tych, którzy nie zdążyli zauważyć, że od bardzo dawna nie ma mnie już w „BRAThANKACH” (śmiech). Zależało mi na tym, żeby była to płyta, w którą można się wsłuchać i odkrywać te piosenki na nowo. Młodzi ludzie mogą nie kojarzyć części z nich, dlatego tym bardziej warto je przypomnieć, dając nowe życie.

 

Według jakiego klucza dobierała Pani utwory?

 

Razem z Marcinem Kindlą, który jest producentem płyty „Film(l)ove”, chcieliśmy wymieszać muzykę z różnych okresów. Stąd z jednej strony są tam „Ruchome piaski” z repertuaru Varius Manx („Nocne Graffiti”) i „O sobie samym” śpiewane w oryginale przez Roberta Gawlińskiego („Prowokator”), a z drugiej mój absolutny faworyt, czyli „Ta ostatnia niedziela”, którą wykonywał pierwotnie Mieczysław Fogg („Lista Schindlera”, „Kronika wypadków miłosnych”, „Trzy kolory: Biały”). Kocham ten utwór od pierwszego usłyszenia, kiedy odkryłam go na winylu. Chodziłam wtedy do szkoły podstawowej, ale pamiętam, że zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Dodatkowym smaczkiem była historia piosenki. Śpiewano ją podczas rozstań w czasie II Wojny Światowej, ale była też nazywana „tangiem samobójców”. Podobno dla wielu mężczyzn faktycznie była ostatnim utworem w ich życiu. Jako wokalistka zwracam uwagę na melodię, wcześniejszych wykonawców, ale też na ten element, który sprawia, że zatrzymuję się przy piosence na dłużej. Dobrym przykładem jest „Wielka Miłość” Seweryna Krajewskiego („Uprowadzenie Agaty”), która jest nie tylko piękną kompozycją, ale ma w sobie nutę smutku i nostalgii – tego, co dodaje muzyce prawdy. Słuchając śpiewu Pana Krajewskiego, człowiek jest przejęty jego utworami. Dokładnie tak samo czułam się podczas nagrywania tej płyty. Kluczem było zatem moje zamiłowanie i sentyment. „Noce i dnie” śpiewałam podczas koncertu Fundacji Pani Jolanty Kwaśniewskiej w Teatrze Polskim, będąc w ciąży z moim synem, Piotrkiem. Rodzynkiem na płycie jest piosenka „Trzy orzeszki” przypominająca mi czasy dzieciństwa. Nawiązałam w ten sposób do mojego pochodzenia. W Polsce przyjęło się, że nie ma Świąt Bożego Narodzenia bez „Kevina…”, a w Czechach nie ma ich właśnie bez „Trzech orzeszków dla Kopciuszka”. To przepiękna filmowa opowieść czesko-niemiecka, do której muzykę skomponował fantastyczny Karel Svoboda – autor muzyki m.in. do „Pszczółki Mai”. Mimo upływu lat i tego, że aktorzy grający w tym filmie odchodzą, każdego roku, gdy jestem u mamy, w Czechach, na moment cofam się w czasie i znów jestem małą Halinką.

Razem z Krzysztofem Kiljańskim miała Pani możliwość zaśpiewać piosenkę, która pojawiła się w filmie „Podejrzani zakochani”. Jakie to uczucie, kiedy artysta słyszy (a czasem także widzi) utwór będący ilustracją muzyczną dopełniającą obraz, nie zaś odrębnym dziełem?

 

Absolutnie cudownie! Podczas projekcji na wielkim ekranie piosenka nabiera zupełnie innego charakteru. Nagle staje się integralną częścią historii, której jest przeznaczona, i występuje w innym kontekście – nie tylko jako element stricte rozrywkowy. To naprawdę niesamowite doświadczenie i, mówiąc szczerze, z przyjemnością zaśpiewałabym jeszcze kilka takich utworów.

 

Podsumowując dotychczasowe doświadczenia – te zawodowe i bardziej osobiste – życie jest dla Pani przygodą czy walką o przetrwanie?

 

Wszystkim po trochu, bo nigdy nie wybieram w życiu łatwiejszej drogi. Jeżeli widzę rozdroże, zawsze idę tą trudniejszą, która zwykle jest ciekawsza. Nie potrzebuję szybkiej jazdy samochodem ani wspinaczki na Mount Everest, by zapewnić sobie zastrzyk adrenaliny. W zupełności wystarczy mi pełne emocji życie, w którym mogę podejmować coraz to nowe wyzwania. Każdy dzień to nowe możliwości…

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.