Kowadło klasyki i młot popkultury [Druga Symfonia Casellego na finał Gdańskiej Jesieni Pianistycznej]
Koncert finałowy Gdańskiej Jesieni Pianistycznej był dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Wszystko za sprawą nieznanej i niespodziewanej pozycji repertuarowej – monumentalnej Drugiej Symfonii włoskiego kompozytora, Alfreda Casellego, która pod względem wyrazowym całkowicie przykryła świetnie wykonany Koncert fortepianowy Roberta Schumanna.
Spojrzawszy po raz pierwszy na program ostatniego koncertu Gdańskiej Jesieni Pianistycznej, nie dostrzegłem niczego niezwykłego. Na początek „klasyk”, czyli koncert Schumanna w wykonaniu niewątpliwie świetnego Aleksandra Gawryliuka. Następnie zaś symfonia Casellego, którą nieco z góry potraktowałem jako przystawkę do koncertu mającą tylko umilić ostatnie minuty zamykającego się festiwalu. Nie spodziewałem się po tym wydarzeniu żadnych wielkich estetycznych wstrząsów. Rzeczywistość jednak diametralnie zweryfikowała te prognozy.
Orkiestrę Polskiej Filharmonii Bałtyckiej prowadził tamtego wieczoru Daniel Smith, młody, bardzo energiczny dyrygent. Z wielkim uporem i zdecydowaniem wspomagał Aleksandra Gawryliuka w wydobywaniu najbardziej zniuansowanych szczegółów Schumannowskich fraz. Orkiestra i solista byli zgrani, a podczas wykonania zachowano czytelny balans. Ani razu w momencie wykonania nie odczułem, że fortepian zdominowany został przez orkiestrę, co w Sali Koncertowej Filharmonii Bałtyckiej zdarza się dość często. Gawryliuk zaprezentował się gdańskiej publiczności jako solista charyzmatyczny i wszechstronnie przygotowany – zwłaszcza w pierwszej części oraz finale Koncertu fortepianowego, gdzie dał pełny upust emocjom w każdej możliwej frazie. Środkowa część, przyznam, nieco mnie znużyła. Trudno mi było odnaleźć jednoznaczną przyczynę tego stanu. Upatruję ją gdzieś pomiędzy spokojną, wyważoną naturą Schumannowskich „wolnych części” a temperamentem Gawryliuka, który najbardziej uwidacznia się przy bardziej wartkiej, dynamicznej narracji.
Dwudziestominutowa przerwa pomiędzy Koncertem a Symfonią pozwoliła mi na krótką naradę z obecnymi na koncercie znajomymi. Słyszałem obfite wyrazy pozytywnych odczuć po pierwszej części wydarzenia. Nikt jednak nie spodziewał się niczego konkretnego po kompozycji Casellego. Trudno zresztą, żeby tak było – wedle słów Konrada Mielnika wypowiedzianych po zakończeniu przerwy partytura tej kompozycji została wydana po raz pierwszy dopiero w latach 90. XX wieku. Słuchaczy rzucono więc w nieznane, a decydującą dla odbioru kwestią nie była (jak w przypadku Schumanna) znajomość utworu czy jego obecność w kanonie repertuarowym od dziesięcioleci, lecz raczej atrakcyjność utworu na poziomie „tu i teraz”, bez bagażu historycznego i bogatej tradycji wykonawczej. Obecność tych elementów potrafi w silny sposób wpłynąć na recepcję dzieła.
Pozwolę sobie na mały spoiler: błyskawicznie po zakończeniu Symfonii Casellego cała zgromadzona publiczność wstała, nagradzając Orkiestrę PFB i Daniela Smitha burzliwymi, wielominutowymi owacjami. Różnica reakcji słuchaczy na utwory Casellego i Schumanna była nieporównywalna – co nie oznacza, że romantyczny koncert fortepianowy został odebrany jakkolwiek negatywnie. Przeciwnie: Gawryliuk zagrał przecież świetnie przyjęty bis, którego by z pewnością nie żądano, gdyby jego występ wzbudził wątpliwości. A jednak to właśnie Casella został nagrodzony owacjami na stojąco. Czy miał na to wpływ wyłącznie neoromantyczny, przystępny charakter utworu i monumentalna obsada symfoniczna? Śmiem twierdzić, że nie tylko.
Druga Symfonia Alfreda Casellego nie jest w jakikolwiek sposób utworem przełomowym czy silnie progresywnym w światowej historii muzyki. Przeciwnie. Wystarczy przyjrzeć się historycznemu kontekstowi powstania tego dzieła. Był to przełom lat 1908 i 1909 – czas, gdy Gustav Mahler rozpoczynał pracę nad swoją IX Symfonią, Aleksander Skriabin od lat tworzył Misterium, a niespełna czterdziestoletni Arnold Schonberg tworzył jeden z filarów muzycznego modernizmu, czyli Erwartung. Zdaje się jednak, że Druga Symfonia Casellego, która wybrzmiała podczas finalnego koncertu Gdańskiej Jesieni Pianistycznej, posiada unikalną jakość, którą przytoczone powyżej utwory nie mogą się poszczycić. Jest nią (oczywiście niezamierzone przez kompozytora) wpisanie się tego utworu w trend współczesnej nam popkultury. Mam tu na myśli posługiwanie się takimi charakterami i idiomami, które kilkadziesiąt lat później przejęte zostały przez twórczość muzyczną pisaną na potrzeby filmu oraz gier wideo. Wystarczy nawet pobieżnie przesłuchać omawianą symfonię, aby zauważyć elementy luźnych nawiązań do orientu, rozbudowaną sekcję perkusyjną (aż, jak mi się zdaje, siedmioosobową!), łatwe do zapamiętania motywy, rozwinięte sekwencje akordowe w partii instrumentów dętych blaszanych czy kilka fragmentów marszowych. Wydaje się, że są to zjawiska obecne w muzyce romantycznej i neoromantycznej, które następnie zostały wchłonięte przez kulturę masową XX wieku z powodu ich komunikatywności i względnie nietrudnego odbioru. Mam wrażenie, że taki stan rzeczy jest asem w rękawie Drugiej Symfonii Casellego i wielu podobnych dzieł – kojarzą się słuchaczom z czymś współcześnie znanym i lubianym, z wypełnionym przygodą filmem, z „naiwnym”, romantycznym dramatem. Taki stan rzeczy dotyczy wielu pozycji z różnych gatunków. Weźmy na warsztat choćby projekt Final Symphony, czyli symfoniczną wersję muzyki do wybranych gier z serii Final Fantasy. Czy jego fragmenty nie brzmią niemal jak hommage do Drugiej Symfonii Casellego i podobnych utworów? Wystarczy posłuchać, aby się przekonać.
Nie ma dobrego odbioru bez odpowiedniego wykonania – a to na Ołowiance było spektakularne. Niepohamowany wigor Daniela Smitha sprawdził się w tym utworze znakomicie, dzięki czemu mógł prawdziwie rozwinąć skrzydła, prowadzić orkiestrę i słuchaczy przez intrygującą, wielowątkową podróż po archipelagach „popkultury”. Niezliczone solówki instrumentów dętych, utrzymane w najróżniejszych klimatach, tworzyły świetny kontrast z cyklicznie kumulującym się brzemieniem orkiestry jako całości. Uwagę zwracała również licznie obsadzona sekcja perkusji, która była wyjątkowo ważnym elementem dzieła – przykładowo na samym początku Symfonii kompozytor zastosował zabieg „ukrycia” początku długiej nuty smyczków w intensywnych sforzatach dzwonów rurowych. Wszystkie piony były zrealizowane właściwie bezbłędnie, dzięki czemu nawet najbardziej wymagający słuchacz mógł na moment zapomnieć o swym estetycznym pedantyzmie.
Słowem – zamknięcie Gdańskiej Jesieni Pianistycznej było dla mnie związane ze świetnym wykonaniem Schumanna oraz sensacyjnym odkryciem symfonicznym w postaci Casellego, które miało głębokie znaczenie również od strony programowej. Jak słusznie zauważył konferansjer, Casella był przecież jednym z największych wirtuozów fortepianu swoich czasów. Ostatnia wykonana pozycja podczas GJP nie odeszła więc zbyt daleko od fortepianowych korzeni. Festiwal skończył się fajerwerkiem, który na długo pozostanie w pamięci wszystkich, którzy doświadczyli jego blasku.