Kolor i dynamika [Don Giovanni Mozarta w reż. Znanieckiego na 32. Festiwalu Mozartowskim w WOK]
Don Giovanni W.A. Mozarta w reżyserii Michała Znanieckiego oraz pod batutą Adama Banaszaka obejrzałam podczas 32. Festiwalu Mozartowskiego w Warszawskiej Operze Kameralnej. Podobał mi się ogólny poziom obsady oraz relacje między postaciami, gdzie widać wzajemną sympatię.
Łukasz Klimczak jako Don Giovanni prezentował się jako charyzmatyczny główny bohater (notabene zyskałby on jeszcze na charyzmie, nie musząc chodzić po scenie w zdecydowanie za dużej marynarce), a jego główny sceniczny partner – Leporello (w tej roli Dawid Biwo) wyróżniał się szlachetnym użytkowaniem tembru głosu oraz skrupulatnym podejściem do budowania frazy. Parę o równie zadowalającej chemii tworzyli też Aleksandra Borkiewicz-Cłapińska jako Zerlina oraz Sebastian Marszałowicz jako jej narzeczony Masetto. Jak to często bywa u Mozarta, te pary bohaterów „z niższych sfer” są o wiele bardziej urocze niż ich arystokratyczni odpowiednicy, jako że cechuje ich szczere i niewinne wzajemne uczucie – nie inaczej też było w tym przypadku. Mimo niewinności i młodzieńczej naiwności postaci Aleksandra Borkiewicz-Cłapińska nadała Zerlinie aspekt o wiele bardziej stanowczy i zdecydowany, a Sebastian Marszałowicz umiejętnie kreował postać Masetta jako nieco nieokrzesanego, prostego mężczyzny. Chemię niespecjalnie dało się wyczuć pomiędzy Donną Anną a Don Ottaviem, co jednak jest dość częstym przypadkiem w wielu produkcjach Don Giovanniego, a w tym wypadku reżyser zdecydował się wręcz podkreślić fakt, że związek ten jest z rodzaju takich zaaranżowanych typowo zdroworozsądkowo i bazuje co najwyżej na przyjaźni, a nie namiętnym uczuciu. Głos Ewy Tracz jest bez wątpienia odpowiednio dobrany do partii Donny Anny, jednak momentami odnosiłam wrażenie, jakby nie czuła się zbyt komfortowo na scenie, nerwowo skubiąc palcami kostium w bardziej wymagających momentach arii. Z kolei rola Don Ottavia może być w sensie dramatycznym trochę niewdzięczna, ale Jarosław Bielecki był w stanie wykreować moment refleksji i oddechu od wartkiej akcji opery w jednej tylko swojej arii, jako że druga została wycięta. Natalia Rubiś jako Donna Elvira przekonująco oddała rozchwianie emocjonalne tej postaci. Jest ona obdarowana głosem o interesującej barwie, która jednak nie do końca miała szansę odpowiednio wybrzmieć przez problemy intonacyjne.
Najbardziej kompletne pod względem zarówno wokalnym, jak i aktorskim wykonanie to dla mnie Remigiusz Łukomski w roli Commendatore. Pomimo tego, że postać ta obecna jest na scenie w bardzo okrojonym wymiarze, to jest absolutnie kluczowa i wymaga od portretującego ją artysty niezwykłej charyzmy, silnej prezencji i autorytetu. Nie do końca rozumiem, dlaczego reżyser zdecydował się przedstawić Commendatore jako obrzydliwą wręcz postać kobieciarza, który swoją córkę Donnę Annę broni przed gwałtem całkowicie nieudolnie, będąc pod wpływem alkoholu, który wypił podczas przyjęcia, rozpoczynającego się na scenie jeszcze zanim wybrzmiały pierwsze dźwięki uwertury. Don Giovanni morduje go też z pełną premedytacją, a nie w afekcie podczas szarpaniny, mając to zadanie znacząco ułatwione, skoro Commendatore nie jest w stanie się skutecznie bronić. To wszystko staje wbrew logice przede wszystkim muzycznej: rodzaj głosu, basso profondo, na który Mozart obsadził rolę Commendatore, i typowo „męskie” linie melodyczne fraz oraz orkiestracja, które mu towarzyszą, jednoznacznie wskazują, że postać ta to poważny i posągowy (nomen omen) ojciec, starający się za wszelką cenę pomścić plamę na honorze córki.
Śpiewaczkom i śpiewakom ani orkiestrze pełni sukcesu nie umożliwił jednak dyrygent, stosując niezwykle szybkie tempa. Słychać było, że czasem trudno było wokalistom odpowiednio oddychać, a wśród orkiestry, mimo mojego zrozumienia dla faktu, że są to wyjątkowo „kapryśne” instrumenty dawne, trochę zbyt często przydarzały się problemy intonacyjne w kluczowych fragmentach muzyki. Brakowało mi poczucia balansu, tak ważnego u Mozarta, żeby fragmenty intymne i refleksyjne, jak np. przepiękne trio Donny Anny, Donny Elviry i Don Ottavia z finału I aktu (Protegga il giusto cielo), miały szansę wybrzmieć w odpowiednim kontraście do szybszych i bardziej wariackich fragmentów stricte komediowych, pochodzących z konwencji opery buffa. Don Giovanni do tego gatunku w końcu w pełni nie należy – nazywa się dramma giocoso („wesoły dramat”), czyli jest utworem łączącym w sobie cechy opery seria z operą buffa, jednak te poważne fragmenty nie zostały w moim odczuciu potraktowane z należytym pietyzmem.
Spektakl ten charakteryzuje się mnogością barw i – jak to już ma miejsce po raz kolejny w spektaklu Znanieckiego – częstą obecnością na scenie tancerek i tancerzy, co jest niewątpliwie atrakcyjne ze względu na możliwość obserwowania, jak kolejny rodzaj sztuki wplata się w wydarzenia prezentowane na scenie. W wielu momentach uwagę przykuwają też oryginalne kostiumy, kolorowe i bardzo obszerne, choć przy tym sprawiające problem śpiewakom w poruszaniu się (np. w scenie balu maskowego w finale I aktu, kiedy Donna Anna i Donna Elvira w swoich imponujących sukniach wychodzą przez wejście dla widowni i próbują przecisnąć się przed pierwszym rzędem publiczności, aby wejść na scenę). Ta dosłowna bliskość artystów na pewno stanowi też nietuzinkowe przeżycie dla publiczności, przede wszystkim dla widza niezaznajomionego z gatunkiem operowym. Odbiór ułatwiają też polskie recytatywy autorstwa Stanisława Barańczaka, mimo że oczywiście w sensie muzycznym słychać, że nie mają one szans być stuprocentowo dopasowane do progresji harmonicznych. Koniec końców jednak przedstawienie to jest dynamiczne i kolorowe i na pewno nie będzie się dłużyć.