Czego zabrakło w tej obsadzie? [recenzja koncertu Polskiej Filharmonii Bałtyckiej]
Kulminacją wieczoru podczas koncertu symfonicznego, który odbył się 20 czerwca w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku, było prawykonanie kompozycji Ambient na dwa flety, organy i orkiestrę symfoniczną Grażyny Pstrokońskiej-Nawratil. Koncert rozpoczął się od V Symfonii D-dur Reformacyjnej Feliksa Mendelssohna – kompozycji z trudnymi początkami w swojej historii. Pierwsze jej wykonania spotkały się z chłodnym przyjęciem, co zniechęciło także samego kompozytora. Konrad Mielnik prowadząc koncert, poniekąd ryzykownie przytoczył tę historię. Czy zachęcił do odbioru dzieła?
Już od pierwszych taktów wszedłem w tę opowieść; tak jakby sama symfonia opowiadała swoją gorzką historię, muzycznie dużo bardziej wielowarstwową, niż by się mogło wydawać. Na pierwszym planie – romantyczna symfonia; w tle – Drezdeńskie amen, fragmenty protestanckiego chorału oraz zapatrzenie się w bachowską polifonię. Słuchając gdańskich filharmoników, nasunęło mi się pewne wyzwanie, przed którym może stanąć zespół podejmujący się interpretacji tego dzieła. Mendelssohn próbujący podejść tak blisko swojego mistrza, jednocześnie nie opuszczając właściwych sobie estetycznych progów romantyzmu – to niemal fundamentalny konflikt między tendencją dionizyjską (bliższą Mendelssohnowi-romantykowi) a apollińską (właściwą jego barokowym wzorcom w osobie J.S. Bacha). Z jednej strony dynamika, namiętność, żywiołowość… z drugiej zaś harmonia, umiarkowanie, ład. Retorycznie można by zapytać, czy w dynamicznym zacięciu (chociażby II cz.) symfonii było więcej pasji młodego fascynata czy uduchowionej logiki jego mistrza? Odczytanie Reformacyjnej przez Mirosława Jacka Błaszczyka zdecydowanie było bliższe młodzieńczej energii, choć nie zabrakło też momentów apollińskiej zadumy. Nie stanowiło to jednak interpretacyjnego dysonansu, w czym utwierdziły mnie ostatnie akordy finałowego chorału. To muzyka, która nie zamyka się w czarno-białych okowach, a stwarza przestrzeń dla zniuansowanej interpretacji. Czy zatem V Symfonia Mendelssohna potrafi zachęcić? W wykonaniu orkiestry z Ołowianki zdecydowanie tak.

Centralnym punktem koncertu było oczywiście wspomniane prawykonanie kompozycji Grażyny Pstrokońskiej-Nawratil. W wielkiej obsadzie pod batutą Mirosława Jacka Błaszczyka wystąpili soliści – dwoje flecistów (Łukasz Długosz, Agata Kielar-Długosz) i organista (Roman Perucki), potężna orkiestra symfoniczna z bardzo rozbudowanym instrumentarium perkusyjnym, fortepianem, czelestą… Można by się pokusić o pytanie, czego w tej obsadzie nie było? Zabrakło elektroniki, która stanowi rodzime środowisko ambientu, jego naturalną, żeby nie powiedzieć – domyślną – przestrzeń.
Czy więc Ambient Grażyny Pstrokońskiej-Nawratil, prawykonany przez filharmoników z Ołowianki, to próba instrumentalnej syntezy? Jakieś odległe nawiązanie do manifestu spektralistów i do scjentystycznego zasłuchania w głębię dźwięku? Moim zdaniem nie. Kompozytorka odrzuciła również klasyczne podłoże tytułowego gatunku i potraktowała środowisko ambientu jako pewien pretekst, swoisty punkt odniesienia. Było więc w nim miejsce – na co też wskazała sama Grażyna Pstrokońska-Nawratil w notce programowej – nie tylko na kojące plamy brzmieniowe, ale też destrukcyjną agresywność. Pomimo tego, że uderzyło to w tony zdecydowanie odległe od norm estetycznych ambientu. Moją szczególną uwagę zwróciła część o charakterze perkusyjnym, która była owym wątkiem wskazanym przez kompozytorkę jako muzyka „świata”, naszego otoczenia i w sposób wyrazisty tę tendencję reprezentowała. Zadałem sobie jednak pytanie – jak bardzo oddalimy się od tytułu utworu?

Kompozytorka wyraziście przyodziała swój Ambient w muzyczną dramaturgię, tak bardzo nietypową dla tytułowego gatunku. Było więc nie tylko subtelne, wycyzelowane klangfarbenmelodie, od którego utwór się zaczął, ale również faktyczna próba zdekomponowania tego świata (a więc samego zjawiska ambientu), podjęcia z nim pewnej gry. Czy był to ambient bez elektroniki i w gruncie rzeczy… ambient bez ambientu? Do pewnego stopnia tak, co jednak nie musi stanowić wady. Kompozytorka przefiltrowała ten gatunek przez własną wrażliwość, preferując elastyczną inspirację względem bezpośredniej ilustracji. Grażyna Pstrokońska-Nawratil pozwoliła nam posmakować swojego barwnego credo, czerpiącego pełnymi garściami z polskiej szkoły kompozytorskiej lat 60. Nie chodzi tylko o rozszerzone techniki wykonawcze, których nie brakowało, ale też o wspomniane znaczne rozmiary obsady, stanowiące już swoistą wizytówkę kompozytorki. Orkiestra PFB mogła się tym już niegdyś popisać, co też zostało dobitnie podkreślone w zapowiedzi; wykonanie kompozycji Ikar Pstrokońskiej-Nawratil na Musik‑Biennale Berlin zdobyło w latach 90. nagrodę za interpretację. Niewątpliwie zmierzenie się z obsadą tych rozmiarów zawsze stanowi wyzwanie. W komunikacji między dyrygentem i solistami pobrzmiewało duże napięcie, którego też wymagała drobiazgowość partytury. Mimo niekiedy uchwytnych niedociągnięć, wykonawcy stanęli na wysokości zadania, budując ten specyficzny krajobraz wysnuty z oryginalnej wizji kompozytorki. Czy Ambient, wzorem Reformacyjnej, zaliczył trudny początek? Na pewno nie, mając dużo więcej do pokazania, niż można by po nim oczekiwać. Być może pora na dalszą eksplorację tego gatunku… właśnie w przestrzeni orkiestrowej.