Bona. Lekcje wyborów [rozmowy z odtwórczyniami tytułowej roli w spektaklu „Bona Sforza” z repertuaru Opery Krakowskiej]

13.03.2025

Przedstawienie jest opowieścią o najważniejszych etapach życia wybitnej kobiety renesansu, od momentu gdy jako młoda księżniczka przygotowywała się do roli królowej, przez rządy na Wawelu u boku Zygmunta I Starego i odgrywanie przez nią roli Królowej Polski i Wielkiej Księżnej Litewskiej, aż do schyłku jej życia. Trzy etapy z życia Bony, trzy języki i sześć artystek wcielających się w tę postać. Matematyka gwarantuje 8 możliwości różnych spektakli. A rzeczywistość…?

 

9 listopada 2024 r. w Operze Krakowskiej odbyła się premiera opery „Bona Sforza” z muzyką Zygmunta Krauzego do libretta Vincenzo de Vivo w reżyserii Michała Znanieckiego. Spektakl powstał w koprodukcji z Teatro Petruzzelli (Bari). To opera współczesna, która powoli rozgaszcza się na deskach krakowskiego teatru.

 

Miałam przyjemność zadać po kilka, kilkanaście pytań wszystkim wspaniałym solistkom kreującym rolę Bon: królowym wdowom – Magdalenie Barylak i Karin Wiktor-Kałuckiej, królowym – Agnieszce Kuk i Edycie Piaseckiej oraz księżniczkom – Zuzannie Caban i Pauli Maciołek. Punktem wyjścia była próba dotarcia do koncepcji pracy nad wzajemnie przenikającymi się rolami, nad fenomenem spotkania jednej postaci na różnych etapach jej życia, nad ludzkim i bardzo kobiecym doświadczeniem Bony jako zakochanej dziewczyny, żony, matki, wreszcie wygnanej przez własnego syna wdowy… Była niezwykła nie tylko dlatego, że pochodziła z Włoch, gdzie księżniczki otrzymywały już w czasach renesansu podobne wykształcenie jak chłopcy, były aktywne fizycznie, uczyły się języków, grały na instrumentach. Bona miała wiedzę z zakresu agronomii. Gdy dawała zgodę na wycinkę drzew, wymieniała konkretne gatunki przeznaczone na określony cel, a pisma kończyła prośbą, aby nie niszczyć lasu. Znała się nie tylko na włoszczyźnie, ale i na ziołach, a w każdym z królewskich zamków zakładała ogrody. Nieobce jej były kosmetyki i różne zabiegi upiększające… Można by długo wymieniać jej talenty, umiejętności i wiedzę. Była na wskroś współczesna. Ale pozostawała przede wszystkim kobietą tragiczną i o tej stronie jej życia opowiadają moje rozmówczynie. I o swoim twórczym spotkaniu z tą wielką postacią nie tylko historyczną, ale i sceniczną.

Zuzanna Caban (fot. Andrii Kotelnikov)

 

Księżniczka Bona. Wywiad z Zuzanną Caban

 

 

Czy budowały panie wspólnie w czasie prób jednolitą, aczkolwiek złożoną postać Bony? Czy odwrotnie: różne opowieści są atutem w podkreśleniu niejednoznaczności postaci?

 

W czasie pracy nad spektaklem reżyser Michał Znaniecki zaprezentował nam koncepcję artystyczną, która miała na celu ukazanie życia i losów Bony w sposób złożony, ale jednocześnie spójny. Ruch sceniczny opracowany przez Ingę Pilchowską wymagał precyzyjnego wykonania – w zgodzie z konkretnymi akcentami muzycznymi i synchronizacją różne miały być nasze idące za nimi emocje. Takie podejście umożliwiło wiarygodne przedstawienie postaci, zwłaszcza że była ona ukazywana w trzech liniach czasowych przez różne śpiewaczki. Jak pani zauważyła, pojawia się również aspekt zmiennych obsad – i tutaj istnieje ryzyko, że spektakl stałby się chaotyczny, gdyby każda z nas interpretowała „swoją” Bonę w sposób zupełnie autonomiczny.

 

Dlatego, wspólnie z realizatorami, staraliśmy się zadbać o szczegóły gestów i schematów zachowań wynikających z konkretnych słów i emocji niezależnych od wieku Bony. Przykładem może być matka Bony, Izabela, której wspomnienie przez całe życie wywoływało w niej bolesne reakcje.

 

Nie powiedziałabym jednak, że każdy spektakl jest identyczny. W ramach ustalonych zasad każda z nas miała przestrzeń na wyrażenie swojej osobistej interpretacji, szczególnie jeśli chodzi o życie wewnętrzne postaci. Każdy etap życia Bony wiąże się z innymi wyzwaniami, które kształtują jej zachowanie, a młoda Bona, którą miałam przyjemność grać, nie mogła zachowywać się tak, jakby już znała swoje przyszłe losy. Musiałam oddzielić moją wiedzę dotyczącą historii i libretta od tego, co przeżywała młoda Bona – która w danym momencie, na scenie, nie miała pojęcia o przyszłości, a jej losy były zaskoczeniem zarówno dla niej, jak i dla widza. Myślę, że to jedno z trudniejszych wyzwań, jakie stawia scena: grać za każdym razem tak, jakby postać, w którą się wcielamy, odkrywała swoją historię po raz pierwszy. Duchessa była też, z racji swojego młodego wieku, najbardziej utanecznioną z trzech ról, co – nie ukrywam – mocno mnie cieszyło, ponieważ partie wokalne, którym na scenie towarzyszy taniec, są dla mnie zawsze bardziej spójne z naturalnym oddechem i pracą ciała.

 

 

Jak opisałaby pani wykreowaną przez siebie Bonę?

 

Młoda Bona – duchessa, księżniczka, którą stworzyłam, to beztroska dziewczyna, pełna młodzieńczej energii, która nie przejmuje się konwenansami i nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, że jej życie i związek mogą zostać zdeterminowane przez polityczne zależności. Zauroczenia przychodzą jej łatwo, a ona wierzy w prawdziwą miłość, którą znajduje w Ettore. Kiedy jednak zostaje jej zaprezentowany plan małżeństwa z królem Polski i wyjazdu do kraju, którego języka i kultury nie zna, początkowo odrzuca tę myśl. Gdy jednak sytuacja staje się coraz bardziej rzeczywista, ogarnia ją przerażenie. Skupiłam się na jej młodzieńczości, która niesie ze sobą gwałtowne zmiany emocjonalne – od łez i rozczarowań, przez momenty zrozumienia, aż po złość. Bardzo lubię i doceniam pracę nad tego typu wymagającymi charakterami, w których należy skupić się nie tylko na artystycznym, prawidłowym zrealizowaniu partii wokalnej, ale także zadbać o płynność tańca, wykończone gesty i wydobyte z prawdziwych emocji łzy czy złość.

 

Starałam się oddać lekkość i szeroką dynamikę postaci duchessy, tak by w trakcie spektaklu wyraźnie widoczny był kontrast między jej młodością, dorosłością i dojrzewaniem.

 

 

Czy krakowska inscenizacja jest próbą odczarowania czarnej legendy Bony, która towarzyszyła jej już w okresie panowania na Wawelu?

 

Myślę, że ta inscenizacja ukazuje punkt widzenia Bony i w pewnym sensie tłumaczy jej zachowania. Była postrzegana przez Polaków jako kontrowersyjna, głośna, kłótliwa i pełna ambicji, co właściwie kojarzy się dzisiaj stereotypowo z włoskim temperamentem. Jednocześnie była osobą wykształconą, inteligentną, dbała o kulturę na dworze i potrafiła skutecznie zarządzać finansami polskiej korony. Trzeba pamiętać, że nie każda decyzja władcy okazuje się słuszna – niekiedy przekonujemy się o tym dopiero z biegiem czasu. Przewrotne zmiany zazwyczaj spotykają się z bardzo skrajnymi reakcjami.

 

Zwykle przyjmuje się, że władcy są tylko władcami, a ich decyzje nie muszą być zależne od osobistych doświadczeń. Libretto spektaklu opiera się na minimalnej liczbie faktów historycznych, natomiast reżyseria przedstawia historię młodej dziewczyny wychowanej we włoskiej rodzinie królewskiej, wydanej za mąż za znacznie starszego mężczyznę w kraju, który miał zupełnie inną kulturę niż ta, którą znała. Bona uczy się, jak poradzić sobie z własnymi emocjami, jak się przystosować, jednocześnie nie tracąc siebie. Pragnie wnosić do polskiej kultury taki rodzaj piękna, który zna i za którym tęskni. Okazuje się być świetnym strategiem, z nowoczesną wizją zarządzania.

 

Uważam, że za każdą decyzją dojrzałej, dorosłej kobiety kryje się siła – zwłaszcza gdy staje się matką i dba o losy swoich dzieci. Krakowska inscenizacja idzie z duchem czasu, budząc skojarzenia ze znanym serialem o brytyjskiej rodzinie królewskiej „The Crown”. Widzowie mają szansę ocenić historię Bony Sforzy, biorąc pod uwagę również informacje z jej prywatnego życia, co dodaje tej opowieści głębi i kontekstu.

 

 

Jakie emocje są najważniejsze w wykreowanej przez panią postaci? Czy trudno się z nimi utożsamić współczesnej kobiecie?

 

W wykreowanej przeze mnie postaci najważniejsze jest zderzenie świata młodzieńczego z nagłą, narzuconą koniecznością zmierzenia się z dorosłością. Moim zdaniem, nie skupiając swojej całej uwagi na rysie historycznym, a na warstwie emocjonalnej, to pomimo upływu 500 lat emocje współczesnej kobiety pozostają podobne. Dzisiejsze czasy są oczywiście inne, ale emocje, które towarzyszą Bonie w jej dojrzewaniu, przejęciu odpowiedzialności, walce o swoje miejsce w świecie, mają swój odpowiednik w doświadczeniach współczesnych kobiet. Zderzenie młodości z wymogami dorosłości: przejście z bycia córką i żoną na bycie władczynią i matką, podejmowanie trudnych decyzji, bycie poddawaną ocenie społeczeństwa, często wymagające wewnętrznej walki, niezrozumienia czy nawet samotności – to doświadczenia, które są wciąż aktualne.

 

Może współczesnym kobietom łatwiej jest znaleźć w tej historii zrozumienie i empatię w kontekście trudności zawodowych, społecznych ról czy relacji międzyludzkich, które łączą się z oczekiwaniami stawianymi przed nimi. Również wewnętrzna siła Bony, jej determinacja, a zarazem wrażliwość może być czymś, co rezonuje z dzisiejszymi kobietami, które również muszą balansować pomiędzy różnymi aspektami życia – zawodowymi, osobistymi i emocjonalnymi. Utożsamienie się z emocjami Bony może być trudne, jeśli patrzymy wyłącznie przez pryzmat jej ściśle historycznej roli, ale jeśli spojrzymy na jej uczucia, niepokoje i wyzwania, stają się one bardzo uniwersalne. Współczesna kobieta może z łatwością poczuć te same zmagania, które towarzyszyły Bonie – niezależnie od odmiennych warunków społecznych czy kulturowych.

 

 

Oprócz indywidualnych opowieści trzech różnych bohaterek spotykają się panie razem na scenie: przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Jakie uczucia towarzyszą tym spotkaniom? Czy mają w sobie coś z doświadczenia kobiecego międzypokoleniowego wsparcia?

 

Tak, dokładnie tak bym to ujęła. Tylko zamiast typowego międzypokoleniowego wsparcia mamy tu raczej sytuację, w której nadarza się okazja, by spotkać samą siebie. Ile z nas chciałoby powiedzieć tej młodej dziewczynie, którą kiedyś byłyśmy, coś naprawdę ważnego – przytulić ją, uspokoić, przygotować na to, co ją czeka. Często zastanawiamy się, jakby to było, gdybyśmy miały szansę spotkać swoją młodszą wersję. Może wtedy wiele rzeczy potoczyłoby się inaczej, może byłoby nam łatwiej pogodzić się z tym, co nieuniknione.


Każdej z nas towarzyszyły zapewne inne emocje. Z perspektywy duchessy wykreowanej przeze mnie było to pewne niedowierzanie, ciekawość, ale też młodzieńczy bunt i wyparcie, które ostatecznie wybucha w konfrontacji z uzyskaną wiedzą.

 

Zuzanna Caban (fot. Ewa Zaremba)

 

 

Czy ruchoma scenografia jest wsparciem dla aktorskich podróży w czasie i przestrzeni?

 

Uważam, że scenografia zaprojektowana przez Luigiego Scoglio świetnie oddaje założenia trójpodziału linii czasowej. Jest umowna, daje szansę na imponującą grę świateł i ich odbić. Dominuje kolor złota, który jest symbolem władzy królewskiej i godności. Dzięki temu, że dzielące nas ściany są ruchome, widz wie, która z Bon dochodzi do głosu i opowiada swój punkt na osi czasu. W takich momentach odpowiednio rozdzielone są między nami proporcje miejsca na scenie. Są też momenty, kiedy podział jest równy, a nasze emocje są równoważne i są to głównie chwile pełne nerwowego napięcia.

Mnie osobiście scenografia pomagała rozłożyć siły narracyjne, a to, że kątem oka, między filarami ścian, widziałam moje koleżanki śpiewaczki, wzmacniało krążącą kobiecą energię, która łączyła nas na scenie we wspomnianych przejmujących momentach.

 

 

Porozmawiajmy o kostiumach zaprojektowanych przez Małgorzatę Słoniowską. Bona może nie przywiozła do Polski bogactwa, ale zabrała ze sobą kosztowne stroje z jedwabiu, adamaszku, aksamitu… z mnóstwem haftów i koronek. Czy przyjemnie jest być Boną ubraną przez Słoniowską?

 

Byłam zauroczona kostiumami pani Małgorzaty od pierwszego wejrzenia. Doskonale współgrają z bogatą w złoto scenografią, wypełniają ją, a ich królewski charakter, pełen przepychu, od razu nadaje postaci odpowiednią rangę. Każda z Bon ma swój unikalny kolor: duchessa nosi subtelny, transcendentalny błękit, królowa – czerwień symbolizującą siłę, płodność i ogień, a wdowa – mroczną czerń naznaczoną śmiercią. Dodatkowo kroje tych kostiumów pomagają wcielić się w postać, podkreślając jej rolę.

Nie da się również ukryć, że przyjemnie nosi się kostium, w którym po prostu czujemy się piękne. To naprawdę wyjątkowe doświadczenie – być Boną ubraną przez Słoniowską, zwłaszcza gdy każdy detal ubioru jest tak piękny i ma swoje znaczenie.

 

 

Czy muzyka Zygmunta Krauzego jest wyzwaniem dla śpiewaczki? Czy trudno jest wykonywać utwory kompozytorów współczesnych?

 

Muzyka współczesna często wymaga większej uwagi na detale, takie jak niuanse w artykulacji, dynamiczne zmiany czy specyficzne brzmienie, które nie zawsze jest intuicyjne. Niekiedy należy poszukać w swoim głosie pewnych dodatkowych walorów, które mogłyby wzbogacić formę wyrazu. Jednakże dla mnie to również ogromna satysfakcja – możliwość interpretowania tak unikalnych, pełnych ekspresji utworów. Zawsze z wielką ciekawością i zaangażowaniem sięgam po muzykę współczesną, którą – po prostu – bardzo lubię wykonywać. Jestem otwarta na jej formy. Praca z taką muzyką, w tym z utworami Zygmunta Krauzego, jest trudna, ale zarazem inspirująca. Oczywiście trzeba mieć świadomość, że tego typu kompozycje mogą być mniej melodyjne w tradycyjnym sensie, przez co wymagają większej uwagi na kwestie rytmiczne, dźwiękowe i emocjonalne. Zdecydowanie jest to wyzwanie, ale również fantastyczna szansa na rozwój, zarówno techniczny, jak i artystyczny.

 

 

Listopadowa premiera, grudzień, a teraz trzy spektakle planowane na kwiecień (25, 26 i 27 kwietnia 2025 r.). Czy w tym czasie Bony kreowane przez panie się zmieniają?

 

Każde przedstawienie to jakby nowa podróż przez świat wewnętrzny bohatera. Jest to jeden z elementów, które najbardziej lubię w aktorstwie. To on czyni każdy spektakl nieco innym i unikatowym. Musimy na nowo zbudować każdą emocję, każdą reakcję, jakby postać nie miała wcześniejszych doświadczeń. Wymaga to ogromnej uwagi i koncentracji, by zbalansować świadomość znajomości historii z pełnym zaangażowaniem w „pierwsze” przeżywanie jej na scenie. To wyzwanie, które wymaga ciągłej świeżości i otwartości, by za każdym razem oddać widzowi prawdę o postaci i jej przeżyciach. Dodatkowo nasze prywatne doświadczenia w danym czasie również wpływają na rolę. Z biegiem czasu każda rola i forma jej wyrazu nieco się zmienia. Na pewno dojrzewa, mocniej osadza się w ciele i staje się bardziej intuicyjna, podobnie jak jej wokalny aspekt.

Agnieszka Kuk (fot. A. Kotelnikov)

 

Królowa Bona. Rozmowa z Agnieszką Kuk

 

Są role, które ludzie kochają, ale ja nie czuję z nimi interakcji. Czuję, że nie jest to ta postać, że to nie jestem ja, nie mam w niej, czym wyrazić siebie. Trzymam się od takich ról z daleka. Tak na przykład było z partią Abigail czy Lady Makbet. Każdą rolę sprawdzam: biorę partyturę, studiuję bardzo dokładnie i prześpiewuję ją od początku do końca, wgryzając się w warstwy tekstu, słów, żeby poczuć, czy w tej kobiecie jest coś ze mnie. Jak nie ma nic, to nie podejmuję się kreowania takiej postaci.

 

 

A jak było z Boną królową?

 

Ja kocham królewskie postaci, uwielbiam Wawel i wszystko, co jest związane z nim, a moim marzeniem było zaśpiewanie królowej Jadwigi albo Karola Kurpińskiego, albo Henryka Jareckiego. Chciałam nawet zainspirować dyrektora, abyśmy coś wystawili, ale nie było to możliwe z wielu względów – i nagle przychodzi tytuł „Królowa Bona”. I to było fantastyczne: Bona, na dodatek w kooperacji z Bari, i do tego jeszcze w tematyce włoskiej, która jest mi bardzo bliska.

 

 

Tam śpiewała pani razem z mężem.

 

Włochy to kraj, który otworzył moją ścieżkę operową. Dał mi siłę i determinację sceniczną, a duża część tego, co potrafię, pochodzi z doświadczenia i pracy właśnie tam. To niezwykle ważne dla mnie, że spotkały się tutaj dwa istotne emocjonalne wątki. Bona – silna kobieta, która nieustannie musi dokonywać wyboru i wybór ten zawsze jest dramatyczny. Ale na pierwszym miejscu królowa stawia zawsze to, co ją tworzy, jej poczucie odpowiedzialności za kraj. Dla mnie kluczowym wątkiem tej postaci była miłość matki do syna, nieco zaburzona i z psychologicznego punktu widzenia zdeformowana przez piętno myślenia o przyszłości korony, a niekoniecznie o dobru dziecka, a z drugiej strony ta bezgraniczna miłość matki do syna, która w pewnym momencie jakby zmieniała ciężar. Odnajduję tę miłość jako nieco toksyczną. Bona miała wykreować wielkiego króla i silnego władcę. To była jej ambicja: ty masz być męskim królem, ja jestem władcza, ale jestem kobietą. Ty będziesz lepszy ode mnie jako mężczyzna. Myślę, że to dążenie do perfekcji spowodowało wiele trudności. Relacja między nimi była skomplikowana. I na koniec najtrudniejsze doświadczenie, czyli odrzucenie przez własne dziecko – syna, którego kocha się nad życie, bardziej niż samą siebie czy własne potrzeby. To uczucie bardziej przypomina miłość kobiety do mężczyzny niż matki do syna. Relacja Bony z Zygmuntem Starym miała natomiast charakter opiekuńczy, była raczej przyjaźnią i partnerstwem. A w stosunku do Zygmunta Augusta to rodzaj retrospekcji niespełnionej i niemożliwej miłości z czasów młodości królowej. Sama postać była bardzo ciekawa i złożona. W budowaniu roli istotny był dla mnie aspekt kobiecości i niezwykłej siły Bony. Z jednej strony potrzeby bycia piękną i delikatną, a z drugiej – wrodzona władczość, jej męski pierwiastek. Jeśli jest priorytet, to może się lać krew, ale my idziemy niewzruszone i dumne dalej, aby osiągnąć swój cel.

 

 

Do bycia władczynią była przyuczana od dzieciństwa.

 

Tak jak we wszystkich dynastycznych rodzinach. To była naturalna droga przyszłej królowej, ale to nie oznacza, że łatwiej jej było znosić nieszczęśliwą i niespełnioną miłość, konieczność odrzucania uczuć, walkę ze sobą. Była mechanizmem w pewnym systemie, ale wciąż pozostawała kobietą, jednak jej urodzenie i przeznaczenie wiązało się z koniecznością odarcia życia z namiętności, z pasji, prawdziwych uczuć. W zamian otrzymała pozycję i władzę, ale walczyła z nienawiścią, hejtem i odrzuceniem. Takie kobiety zazwyczaj mają trudniej. Nawet dzisiaj, gdy kobieta jest silna, dobrze wykształcona i niezależna, zawsze budzi jakiś lęk, poczucie zagrożenia, jest traktowana z dystansem. To wszystko, co promienieje na zewnątrz – siła i determinacja – tak naprawdę rodzi ogromną samotność, bowiem trudno jest dorównać takiej kobiecie, trudno stać przy jej boku, akceptować jej niezależność i siłę, a także to, że ona wie, czego chce.

 

 

To prowadziło także do niezrozumienia.

 

Do niezrozumienia, odtrącenia i obalenia królowej Bony, bo wiele osób odbierało siebie jako słabsze, mniej wpływowe. Kogoś ponadprzeciętnie silnego można tylko wyeliminować, odsuwając go od władzy manipulacjami otoczenia, intrygami i podstępem.

 

 

Gdybyśmy wróciły do początku, do libretta, do prób z reżyserem. W jakim stopniu postać Bony została wykreowana przez dramaturga i reżysera, a ile udało się pani wprowadzić własnych pomysłów na królową?

 

To jest dobre pytanie. Z Michałem Znanieckim pracowałam po raz pierwszy, ale jego dokonania na polu reżyserskim obserwowałam od wielu lat. Podziwiam to, co robi na scenie, bo to nie jest taka typowa praca, że wykreujemy tutaj pewne rzeczy i tak ma być. Znaniecki jest znakomitym psychologiem i inicjatorem, potrafi prowadzić osobowość na jej warunkach. W naszym spektaklu Bona została podzielona na sześć postaci, sześć kobiet, a każda była zupełnie inna – inne typy osobowości, z innym bagażem różnych doświadczeń i przeżyć, innym kierunkiem patrzenia na świat – a reżyser inicjował w każdej to, co było kompatybilne z tą królową. Każda postać miała w sobie pewien niepowtarzalny rys. Oczywiście przemyślane zostały kierunki i priorytety, wszystko musiało być skrajnie prawdziwe, czyli to, co przeżywasz, co przepuszczasz przez siebie, musiało służyć wyrazistej i wiarygodnej kreacji postaci. Wiedziałyśmy, z jaką intencją wychodzimy na scenę, ona została przez nas wspólnie z Michałem Znanieckim bardzo skrupulatnie wypracowana. Do tego doszła plastyka przestrzeni wykreowana przez reżysera. W niej mogłyśmy wypowiedzieć siebie. Nie grałyśmy tylko tej postaci. Każda z nas nią na swój sposób była. Praca nad operą „Bona Sforza” była niezwykle pasjonująca, dawała także pewną rzadko spotykaną wolność, ponieważ nie było tradycji wykonawczej – nie można było odtworzyć płyty czy puścić fragmentu na YouTube, aby posłuchać tradycji wykonawczych. Trzeba było wykreować skomplikowaną partię wokalną po swojemu. Na bardzo trudnym i nietuzinkowym materiale muzycznym, który nie był oparty na typowym operowym frazowaniu Bel canto, które znane nam jest z literatury operowej. Muzyka Zygmunta Krauzego to zupełnie nowa materia i jakość, z jaką nigdy wcześniej się nie spotkałam. Mierząc się z rolą, trzeba było odczytać z harmonii, z ekspresji poszczególnych dźwięków, a czasami długiej ciszy między dźwiękami emocje kreowanej postaci. To muzyka pozwalała dookreślić, jaką emocję należy w danym momencie oddać kolorem i dynamiką głosu, odczytać z brzmienia orkiestry intencję kompozytora i zrozumieć, dlaczego ta postać ma na ciebie w danym momencie taki, a nie inny wpływ. Reasumując, praca nad rolą pod kątem reżyserskim, jak i muzycznym była wielowymiarowa: odkrywcza, mentalna, psychologiczna i bardzo energetyczna. Specyficzne studium osobowości obejmujące także bardzo głębokie poszukiwanie siebie w kreowanej postaci, pokonywanie barier i zahamowań, przekraczanie limitów, eksponowanie aspektów kobiecości. Dla każdej z nas, artystek kreujących partię królowej Bony, to było duże twórcze wyzwanie, które śmiało mogę określić sesją terapeutyczną z Boną.

 

 

Z Boną jako postacią, ale także z Bonami w różnym wieku?

 

Ta korelacja między nami była wyjątkowa. Współistnienie w procesie młoda, dojrzała i stara królowa obok siebie jednocześnie na scenie to niecodzienne wyzwanie. Kreując własną postać, trzeba było zobaczyć siebie w młodej dziewczynie, w tym, co ona robi, poczuć, jak wygląda, jak się zachowuje, a jednocześnie spojrzeć na umierającą „siebie” i odnieść się do tego, co będzie. Będąc w postaci tu i teraz, zwrócić się ku swojej młodości oraz starości, zagrać tą relacją z samą sobą, żeby widz odczytał to wyraźnie: jak było, jak jest i jak będzie. Ta szeroka perspektywa to jednoczesne otwarcie świata równoległego: istnienia w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości równocześnie. To proces, taki bolec, na który nadziewamy przeszłość, teraźniejszość i przyszłość – wszystko dzieje się równocześnie w nas. To nieistotne, że koleżanka odtwarza tę rolę z prawej czy z lewej strony, ale istotne jest to, że ja to czuję, że żyję, ale też że żyłam inaczej i że umieram. Stoję tutaj, jestem statyczna, ale nie zawsze tak będzie. Może to powiedzieć każda z tych postaci: „Nie zawsze tak będzie!”. Ta młoda, ta dojrzała i ta odchodząca ze świata – jest zawsze ta nić, wstążka, która je wiąże, i ta koincydencja jest bardzo odczuwalna, kiedy się to gra. Dla nas jest to wzruszające.

 

 

Właśnie te momenty wspólnych spotkań?

 

Tak, jest to wzruszające. „Bona Sforza” to nie jest długa opera, ale kosztuje bardzo dużo emocji, bo tych emocji skrajnie napiętrzonych i różnych jest wiele. To nie jest tak, że prowadzimy historię jak u Pucciniego kończącą się źle, lub wyjątkowo dobrze jak w „Turandot”, ale generalnie jest to przenikanie się bardzo trudnych przeżyć kobiety, matki, królowej, władczyni, stratega, psychologa. Wiele jest takich gestów i takich momentów w tej muzyce Zygmunta Krauzego. To muzyka narracyjna, bardzo plastyczna, jest bliższa muzyce filmowej ilustrującej pewne stany i emocje. Jest sekretną mową, szeptem, rytmem inicjującym pewne stany emocjonalne i napięcia dramaturgiczne.

 

 

Czy to znaczy, że wykreowana postać od początku do końca gwarantuje ciągłość?

 

Ona gwarantuje ciągłość, ale każdy musi pójść swoim nadrzędnym wątkiem. To postać skomplikowana, która ma w sobie siłę, czułość, złość, dumę, agresję, bezwzględność i to zależy od wykonawczyni, co dla niej będzie priorytetem. To się odbiera psychicznie, emocjonalnie i energetycznie. U mnie najsilniejszą emocją była potrzeba silnej więzi z młodym Augustem i dramat, który z tego wynikał. Nie ekspozycja siły i władzy – u mnie najważniejsze były uczucia matki.

 

 

A córki? Jest najstarsza Izabela, są młodsze.

 

Patrzyłam z dystansem na te uczucia, ale w stosunku do Izabeli, która kreowała matkę. Ona nie miała łatwego życia, to była droga przez mękę, biczowanie, cierpienie. Z tego cierpienia nie mogło urodzić się nic więcej jak kolejne cierpienie przeniesione na następne pokolenia. To cena.


Księżnej Izabeli nie udało się rządzić, tak jak chciała, jak została wychowana, i zaczęła przekładać to na córkę, która jako jedyna przeżyła z czworga dzieci. Wierzyła, że Bona spełni jej oczekiwania. Historia powtórzyła się ponownie – i tak samo było z Zygmuntem Augustem, który miał spełnić oczekiwania Bony. Niestety on tych oczekiwań nie zrealizował, a do tego zmanipulowany wygnał i odsunął własną matkę, choć ona dla niego poświęciła wszystko. To była jej prawdziwa śmierć.

Agnieszka Kuk (fot. Andrii Kotelnikov)

 

Czy scenografia była pomocna w przedstawianiu Bony w różnych okresach jej życia?

 

Scenografia budująca wyraziste trzy przestrzenie pozwalała się odnaleźć, usystematyzować wszystko, znaleźć moment przenikania, który był prowadzony konsekwentnie do końca. Bardzo pomagała nam kolorystyka, która w pewien sposób nas identyfikowała, wiedziałyśmy, jakim kolorem jesteśmy. Jestem czerwona, jestem silna, jestem jak żywa krew i płonący ogień. Wdowa była jak kir żałobny, młoda – zwiewna biało-błękitna. Pomagały nam ażurowe ściany dające poczucie przenikania, wrażenie, że my się przenikamy. Ale to już nie jest młodość, a to nie jest już siła, a wręcz słabość. Oddzielające nas potężne ściany były jak przedziały, etapy życia, jak śluzy, które się bezwzględnie zamykają. Efekt zgniatania nas ścianą powodował autentyczne odczucie duszenia się emocjonalnie. Kobieta, królowa obarczona ogromnym ciężarem, dusi się sama ze sobą, a czując się bezradna w bezdusznym, brutalnym świecie – dusi się podwójnie. I to najcięższa scena, w której się nie śpiewa, a w której się jest i ma się poczucie przytłoczenia przez potężne ściany, które cię zgniatają, miażdżą cię, niszczą.

 

 

A kostiumy?

 

Najpiękniejsze na świecie! Byłam zachwycona własnym, choć tarzanie się po scenie, czołganie się w ciężkiej sukni było bardzo trudne. Kostium bardzo dużo ważył, ale został wykonany z najwyższej jakości tkanin i dopracowany w każdym szczególe – ornamenty, perełki, każdy złoty wzór był pieczołowicie wykonany. Nawet czepiec na głowę, który ważył „tonę”, ale prezentował się wspaniale. Gdy pierwszy raz go przymierzyłam, zrozumiałam, że nie utrzymam go na głowie, dlatego musieliśmy skrócić nieco bogaty koronkowy welon. Był zbyt długi i za ciężki, by utrzymać głowę prosto i móc śpiewać. Kostium wymagał sporo pracy i treningu, trzeba było nauczyć się chodzić w tej szerokiej w biodrach sukni. Ale to była przyjemność nosić tak królewski strój. Piękne kolory aksamitów, jedwabi, koronek, pereł…

 

 

Czy kostium pomagał budować rolę?

 

Tak, zupełnie inaczej pracuje się w takim kostiumie. Grając królową, to ma znaczenie. Inaczej poruszasz się po scenie, gdy masz na sobie królewski strój, który ma energię, obfitość, jest bogaty. Wtedy inaczej się obracasz, inaczej wykonujesz gesty, inaczej kierujesz głowę, gdy masz na sobie koronę, inaczej pracuje twoje ciało, kiedy się poruszasz czy stoisz dumnie na scenie i „rządzisz”. Wszystko razem się łączy – kostium, twoja intencja, osobowość, muzyka… Są kostiumy, które bardzo pomagają kreować role, i te stworzone przez Małgorzatę Słoniowską do opery „Bona Sforza” zdecydowanie należą do tej kategorii.

 

 

Czy prywatnie jako Agnieszka Kuk wyniosła coś pani dla siebie?

 

Przede wszystkim świadomość, że jestem szczęśliwą wolną kobietą, ponieważ budując swoją siłę, pozycję i rodzinę, nie ponoszę tego typu ciężaru i poświęcenia. Nie chciałabym tak żyć jak Bona i dokonywać tego typu wyborów. Miałam to szczęście, że zawsze grałam role księżniczek, królowych, władczyń, mam więc porównanie. I myślę, że choć dziewczynki marzą o tym, aby być księżniczkami, to w rzeczywistości żadna kobieta nie chciałaby być królową. To ogromny ciężar. Synonimy słowa „królowa” to poświęcenie i wyrzeczenie. W porównaniu z nimi ja mam fajne życie.

 

Drugą rzeczą jest zmierzenie się z tego typu muzyką. Nigdy nie śpiewałam współczesnych oper i takiej trudnej muzyki żyjącego twórcy, który miał konkretne potrzeby i oczekiwania. Poznawaliśmy je z czasem i próbowaliśmy się do nich dostosować, zaadaptować je do własnego głosu, a czasami wbrew jego predyspozycjom czy naturalnemu fachowi i temu, czego uczymy się zazwyczaj w klasycznej szkole śpiewu. Tutaj potrzebny jest szept, jest potrzebne parlando. W momentach, kiedy chcielibyśmy zaśpiewać bardzo mocne forte, fortissimo, delikatne piano snuje się intymnie poprzez scenę. I też w trudnych choreograficznie pozycjach. Ale to wszystko daje efekt inności, to było bardzo ciekawe doświadczenie, nowe, nieklasyczna operowa sztuka (w cudzysłowie, bowiem bazująca jeszcze bardziej na technice, jeszcze silniej, aby utrzymać to wszystko w ryzach). Wiele miesięcy trwały przygotowania, sporo czasu poświęciłam, aby nauczyć się tego materiału muzycznego na pamięć. Opera „Bona Sforza” to trudny tekst, trudna muzyka, do tego skomponowana w trzech językach – to było naprawdę spore wyzwanie. Ale cieszę się, że mogłam zaśpiewać partię czołowej Bony Sforzy, aczkolwiek na początku byłam załamana. Poświęciłam nauce całe wakacje. To nie było proste zadanie, a zdarzało mi się podejmować misji ekstremalnych, jak nauczenie się partii Senty w operze Wagnera w cztery tygodnie i wyjście na scenę („Latający Holender” w Teatrze Wielkim w Łodzi). I miałam też kilka tygodni na opanowanie chyba 500 stron operetki Wagnera „Zakaz miłości”. Tutaj w operze Zygmunta Krauzego materiał nie był tak obszerny ani tak wymagający, ale był trudny. Tu muzyka pojawiała się znikąd i nagle cichła, i wszystko działo się w ciszy, a potem trzeba było wrócić do tej muzyki skądś. To było nowe doświadczenie – ekstremalnie trudne, ale fascynujące. Potrzeba coraz większej eskalacji wyzwań, coraz większego poziomu trudności, coraz większej adrenaliny, bo jak coś jest za proste, za łatwe, to zastanawiam się, co ja tutaj robię, to mnie nie interesuje. Nie interesuje mnie rutyna, więc szukam takich wyzwań i działań, aby urobić się po pachy – i wtedy czuję satysfakcję. Bona należała do takich wyzwań.

 

 

Czy Bona od czasu prób do teraz – między premierą, grudniowymi spektaklami – żyje w pani, ewoluuje?

 

Myślę, że tak. Ona już między pierwszym zaśpiewaniem tego utworu na próbach a tygodniem przedpremierowym to była zupełnie inna rzeczywistość. Jeszcze inna na pierwszym spektaklu i na kolejnych. Zresztą tak jest z każdą rolą. Teraz, gdy wrócimy po przerwie, to będzie już inna muzyka, bo mamy już tę mądrość, której musieliśmy się uczyć krok po kroku. W tym przedstawieniu są też trudne zadania wynikające z przebiórek. Na przykład wiem, że mam 30 sekund, schodzę ze sceny, biegnę i w tym momencie zaczynam się już rozbierać, zmieniam jeden but, potem drugi… Wychodzę po 30 sekundach na scenę i udaję, że jestem w letargu, bo wyszłam z morskiej piany. A tak naprawdę na zapleczu było piekło. Wszystko czekało: nakładamy, zbieramy, przebieramy itd. Przy takiej liczbie trudnych kostiumów przebieranie się pod presją czasu jest bardzo trudne. Poza tym dużym wyzwaniem było też pokazanie brzydoty kobiety. Nałożenie siwej, prawie łysej głowy na siebie i ukazanie tego publicznie było wyzwaniem i lekkim szokiem. Natomiast ostatecznie bardzo pomogło w budowaniu tej oryginalnej, niezwykłej sceny miłosnej z Zygmuntem – kobieta ze starym królem szukająca intymności, której już nie ma. Może której nawet nigdy nie było. Była misja posiadania dzieci przez parę królewską. I to bardzo pomogło, aby poczuć się w tym miejscu, w którym nie powinna być kobieta.

 

 

Dzieliło ich 27 lat.

 

To były procesy, które każdy z nas musiał przerobić, pogodzić się z nimi, wziąć głęboki oddech, znaleźć się w takiej sytuacji – bo to nie było tak, jak bywa w klasycznej operze, że wychodzi się w pięknej sukni, dobrze wygląda i uśmiecha się, a potem umiera z gracją na scenie.

 

 

Tu niejako inna umiera za ciebie.

 

W pewien sposób po radosnym i naiwnym dziecięctwie już w młodości rozumiesz, że jesteś martwa, że twoje życie jest spełnione i jest przewidywalne. O tym, że nie może się dobrze skończyć, wie już młoda Bona, że nie będzie spotykać się z Ettore, że zostanie zaocznie zaślubiona…

 

W grudniu ślub w Neapolu per procura, w kwietniu w Krakowie rzeczywisty na Wawelu.

 

To był sygnał, że takie będzie jej całe życie, i to jest trudne do zaakceptowania. Nawet kiedy gra się tę rolę, czuje się ogromny ciężar korony i poświęcenia królowej Bony.

Karin Wiktor-Kałucka (fot. A. Kotelnikov)

 

Królowa wdowa. Wywiad z Karin Wiktor-Kałucką

 

 

Czy budowały panie wspólnie w czasie prób jednolitą, aczkolwiek złożoną postać Bony? Czy odwrotnie: różne opowieści są atutem w podkreśleniu niejednoznaczności postaci?

 

Zamysł pokazania postaci Bony Sforzy poprzez trzy osoby wzbudził moją ciekawość od początku, zaangażowanie trzech artystek do jednego spektaklu uprawdopodobniło, moim zdaniem, etapy życia bohaterki, które kreujemy, i stało się podstawą do budowania wzajemnych relacji między trzema Bonami. Osobą kreującą nasze wzajemne relacje jest reżyser Michał Znaniecki, jego sugestie oraz stopniowe wzbogacanie psychologicznej warstwy, każdej z naszych wcieleń, zaowocowało takim, a nie innym obrazem. Różnorodność cech osobowościowych odtwórczyń w tej samej roli daje możliwość zobaczenia różnych spektakli w zależności od konfiguracji obsady i w tym tkwi siła sztuki w szeroko pojmowanym aspekcie.

 

 

Jak opisałaby pani wykreowaną przez siebie Bonę?

 

Po zapoznaniu się z całością materiału „Bony Sforzy” skupiłam się na znalezieniu cech wspólnych między warstwą muzyczną, płynącymi z niej emocjami a warstwą słowną. Emocje są dla mnie zawsze kluczowe w tworzeniu postaci na scenie i te staram się wnikliwie zanalizować przed rozpoczęciem prób reżyserskich. Chciałam, aby Bona wdowa wynikała z przeżyć i doświadczeń młodej Bony oraz Bony królowej i Bony wdowy. Opera ta w swoim założeniu jest retrospekcją ważnych wydarzeń z jej życia, przemyśleń z tym związanych tuż przed śmiercią. Nie ukrywam, że dla mnie było to fascynujące wyznanie, dające szeroki wachlarz działań na scenie: od śmiechu, poprzez płacz, krzyk, do zachowań somnambulicznych. Czy może być większe wyzwanie dla śpiewaka kreującego rolę na scenie? Poza tym Bona wdowa jest kobietą, która nie zgadza się z oceną swojego sposobu rządzenia oraz wartości, które były podstawą jej zachowania. Wydaje się być całkowicie rozczarowana tym, jak jej działania były postrzegane w Polsce i jej otoczeniu.

 

 

Czy krakowska inscenizacja jest próbą odczarowania czarnej legendy Bony, która towarzyszyła jej już w okresie panowania na Wawelu?

 

Uważam, że zdecydowanie odczarowuje legendę, która przypisuje jej miano trucicielki, a jedyną zasługą jest wprowadzenie włoszczyzny do diety Polaków. To, co dzisiaj wiemy o Bonie Sforzy z materiałów naukowych, burzy mit tej postaci utrzymywany w powszechnej świadomości. Była kobietą mocną, z szerokimi horyzontami, zaangażowaną w budowanie Wielkiej Korony i wprowadzającą wiele reform, przyczyniła się także do rozwoju kulturalnego. Krakowska inscenizacja zdecydowanie kładzie nacisk na zerwanie z czarną legendą Bony.

 

 

Jakie emocje są najważniejsze w wykreowanej przez panią postaci? Czy trudno się z nimi utożsamić współczesnej kobiecie?


Trudno wskazać tylko jedną emocję, która była najważniejsza, chociaż po zastanowieniu – rozpacz i bezsilność. Bona odegrała rolę, do której przygotowywała ją matka, porzuciła miłość swego życia, pojechała do kraju obcego kulturowo, jak wspominałam wcześniej, odegrała znaczącą rolę w historii tego kraju. Odrzucona przez swego syna i w efekcie wygnana do Bari ma świadomość, że umiera otruta, nie może już niczego zmienić. Od pierwszej sceny – Preludium do ostatniej – śmierci te emocje jej towarzyszą, przybierając na sile.

 

Karin Wiktor-Kałucka (fot. Andrii Kotelnikov)

 

Oprócz indywidualnych opowieści trzech różnych bohaterek spotykają się panie razem na scenie: przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Jakie uczucia towarzyszą tym spotkaniom? Czy mają w sobie coś z doświadczenia kobiecego międzypokoleniowego wsparcia?

 

W moim odczuciu są one zróżnicowane. Pierwsze spotkanie w Preludium jest czystym przedstawieniem postaci, w którym każda pozostaje w swoim świecie. Drugie z punktu widzenia wdowy jest chęcią zatrzymania tego, co nadchodzi. Trzecie, gdy mamy ze sobą kontakt fizyczny w tańcu, jest symbolicznym pogodzeniem z losem. Nie nazwałabym tego międzypokoleniowym wsparciem, te spotkania – niestety – nie mogą zmienić rzeczywistości. Dla mnie są raczej spojrzeniem na to, co się wydarzyło, jako na nieuchronne.

 

 

W libretcie padają wtedy słowa: „Życie to tylko złudzenie”. Czy w istocie dla kreowanej przez panią bohaterki życie jest złudzeniem? Czy stwierdzenie to dotyczy tylko rzeczywistości scenicznej (np. na poziomie scenografii)? Gdyby tak było, to zapewne Bona nie walczyłaby tak mocno o władzę, pieniądze, uznanie…

 

Myślę, że w rozumieniu Bony Sforzy zdanie to należy interpretować jako: „Jak dalece to, co robiłam z przekonaniem, poświęceniem, miało odmienny odbiór i brak zrozumienia w otoczeniu bliższym i dalszym”.

 

 

Czy ruchoma scenografia jest wsparciem dla aktorskich podróży w czasie i przestrzeni?

 

Scenografia, która raz zdaje się poszerzać przestrzeń do życia, a raz ją mocno ograniczać czy wręcz miażdżyć postać, jest tutaj kluczowym elementem, działającym na wyobraźnię widzów i wykonawców.

 

 

Porozmawiajmy o kostiumach zaprojektowanych przez Małgorzatę Słoniowską. Bona może nie przywiozła do Polski bogactwa, ale zabrała ze sobą kosztowne stroje z jedwabiu, adamaszku, aksamitu… z mnóstwem haftów i koronek. Czy przyjemnie jest być Boną ubraną przez Słoniowską?

 

Małgorzata Słoniowska stworzyła kostiumy oddające ducha czasów, współgrające ze scenografią, reżyserią, a przede wszystkim podkreślające każdą postać, są zarazem monumentalne, malownicze i po prostu zachwycające. Wykończone z pietyzmem w każdym detalu.

 

Czy muzyka Zygmunta Krauzego jest wyzwaniem dla śpiewaczki? Czy trudno jest wykonywać utwory kompozytorów współczesnych?

 

Nie mogę udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Muzyka współczesna wymaga w początkowej fazie poznania świata harmonicznego kompozytora. W tym konkretnym przypadku trudnością było pogodzenie niskiej tessitury partii wdowy z szerokim diapazonem emocjonalnym. Znalezienie balansu między warstwą muzyczną, reżyserią a emocjami postaci, które chciałam zawrzeć w swojej interpretacji.

 

 

Listopadowa premiera, grudzień, a teraz trzy spektakle planowane na kwiecień (25, 26 i 27 kwietnia 2025 r.). Czy w tym czasie Bony kreowane przez panie się zmieniają?

 

Jak zawsze z czasem spoglądam z dystansem na kreowaną postać, myślę, co jeszcze mogłabym dodać. Jeśli chodzi o Bonę wdowę, stopniowe wgłębianie się w psychologiczną warstwę postaci zaowocowało dojrzałością emocji w niej zawartych. To, co się zmienia, to intensywność ich przeżycia, która jest każdego wieczoru do pewnego stopnia inna, zależna od wielu czynników, często nieuchwytnych i trudnych do zdefiniowania. W tym właśnie tkwi moc sztuki i to kocham w niej najbardziej.

 

Wywiady, które przeprowadziłam, to ogromny materiał, który – mimo jednej roli w jednym spektaklu – jest niezwykle bogaty i zróżnicowany. Pozwala zajrzeć za kulisy, przenieść się do etapu przygotowań roli, poczuć emocje, które towarzyszyły solistkom w czasie prób i spektakli. Każdy wywiad przynosi także wiele informacji i przemyśleń wykraczających daleko poza operę Zygmunta Krauzego. Ma walor wtajemniczenia.

 

Proponuję Państwu dwa cykle opowieści nawiązujące do etapów życia Bony Sforzy zaprezentowanych na scenie: królewna, królowa i wdowa w narracji Zuzanny Caban, Agnieszki Kuk i Karin Wiktor Kałuckiej jako pierwszy cykl oraz Pauli Maciołek, Edyty Piaseckiej i Magdaleny Barylak jako drugi.

 

Zapraszam serdecznie do przeczytania wszystkich wywiadów! Mam nadzieję, że lektura będzie dla Państwa przygodą z odkrywaną na nowo Boną, taką, jaka była dla artystek i dla mnie.

 

 

 

Partnerem tematu miesiąca KOBIETA na portalu Presto jest Opera Krakowska.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.