Wieczór relacji międzyludzkich [Trouble in Tahiti/ Głos ludzki w Teatrze Wielkim w Łodzi]
Jeden wieczór i aż dwie premiery w Teatrze Wielkim w Łodzi pod kierownictwem muzycznym Adama Banaszka i w reżyserii Michała Znanieckiego. Przez tak długi czas drzwi instytucji kultury pozostawały zamknięte. Na szczęście stan ten uległ zmianie, a łódzka opera ruszyła pełną parą, by wynagrodzić swoim miłośnikom ten trudny okres.
Jeszcze w listopadzie planowano premierę „Głosu ludzkiego”, ale obostrzenia okazały się szybsze. W związku z zaistniałą sytuacją dyrekcja teatru zadecydowała, że spektakl ukaże się w formie online. Jednak nikomu nie trzeba tłumaczyć, że zekranizowany zamiennik nie jest w stanie zastąpić sztuki żywej. Publiczność w końcu doczekała się premiery, i to aż dwóch spektakli.
„Trouble in Tahiti” to dzieło kompozytora Leonarda Bernsteina, który stworzył opowieść o rozpaczliwie samotnych i nieszczęśliwych w małżeństwie ludziach. Życiu bohaterów przyglądamy się od wschodu do zachodu słońca. Mały biały domek z ładnym czerwonym dachem, słońce, które całuje okna, by obudzić rodzinę do życia, kolorowe pokoje, pralka i cudowny synek – to wszystko brzmi jak część amerykańskiego snu. Jednak już po chwili widzimy, że wszystko to jest jedynie starannie wypracowaną iluzją, a rozczarowanie Sama i Dinah rośnie z dnia na dzień. Czy zatem „Trouble in Tahiti” jest o nieszczęśliwej miłości, a może o trudzie, który wiąże się z budowaniem trwałych relacji? A może ta na pozór banalna historia ukazuje jeszcze bardziej banalną, a niezwykle ważną prawdę, że życie nigdy nie będzie wyglądało jak reklama płatków śniadaniowych, gdzie przy stole spotyka się cała rodzina z nienagannymi manierami, by zachwycić się słodyczą poranka.
Głos ludzki, fot. Joanna Miklaszewska
„Głos ludzki” miał już swoją premierę na ekranach telewizorów, ale bez wątpienia dawka emocji, którą przekazała Joanna Woś podczas premiery na żywo, nie pozostawiła widzom złudzeń, że to zupełnie dwa różne światy odbioru. Ostatnia, ujmująca rozmowa telefoniczna porzuconej kobiety z ukochanym mężczyzną, podczas której obserwujemy bitwę skrajnych uczuć i emocji doprowadzających główną bohaterkę do szaleństwa, a finalnie do samobójstwa. Widzowie, którzy widzieli „Głos ludzki” – tak jak ja – już kolejny raz, bez wątpienia powiedzą, że było warto. Myślę, że ze względu na jednoaktową formę i wyjątkowy charakter inscenizacyjny można pokusić się o wielokrotne zapoznawanie się z tym tytułem. Bohaterka zakłada na twarz maskę złożoną z wielu warstw, które stopniowo zdziera przed publicznością. Tego typu postaciom można się przyglądać.
Myślę, że każdy tego wieczoru mógł znaleźć idealną drogę dla siebie. Jeśli spojrzeć na te dwie opery pod kątem muzycznych i częściowo inscenizacyjnych rozwiązań, są to dwa różne spektakle. Pierwszy to ogrom środków – tancerze, barwne stroje, trio, które wciela się w różne role, masa symbolicznych znaczeń. Drugie dzieło w pewien sposób wiąże się z ograniczeniem nadawania większej rangi przedmiotom i postaciom otaczającym główną bohaterkę – najważniejsza jest Ona. Co zatem łączy musicalowe „Trouble in Tahiti” Bernsteina z niezwykle dramatycznym „Głosem ludzkim” Poulenca? Reżyser obydwu inscenizacji Michał Znaniecki połączył te dwa spektakle w jeden pokaz. Publiczność została usadzona w bocznych i tylnych kieszeniach sceny, a ponadto do obydwu scenografii wykorzystano scenę obrotową. Poza elementami wizualnymi te dwie jednoaktowe opery łączy hasło „relacje”. W jednym i drugim przypadku przyglądamy się trudnym relacjom między bohaterami, którzy szukają nici porozumienia. Spotykamy „Ją”, która próbuje zrozumieć, dlaczego relacja z jej ukochanym się zakończyła, ale ponadto musi poradzić sobie ze zrozumieniem samej siebie. Ostatnia to relacja między artystą a publicznością, która zmusza do wyjścia ze strefy komfortu. Widz, który przez wiele miesięcy był „chroniony” przez ekran, miał okazję na nowo zderzyć się z żywymi emocjami – nie zawsze łatwymi. To bardzo ciekawe połączenie dwóch historii umożliwiło przeprowadzenie publiczności przez dwa światy. Michał Znaniecki wielokrotnie zaznaczał, że zależy mu na zburzeniu granicy między artystami a publicznością. Myślę, że może odetchnąć z ulgą!
Wywiad z reżyserem przeczytasz TUTAJ
Maria Krawczyk