Przebojowe wiolonczele [o Warsaw Cello Quartet]
Jest wiosna 2021 roku. Rok po ogłoszeniu pandemii świat kultury nadal nie działa normalnie. Wiele imprez jest odwoływanych, restrykcyjne warunki uczestniczenia w koncertach zniechęcają wykonawców i publiczność. Wielu muzyków odczuwa znużenie i irytację przedłużającymi się „wakacjami”. Jedni starają się walczyć z negatywnymi emocjami samotnie, nagrywają filmiki w kuchni i wrzucają na Facebooka – inni szukają wsparcia w przyjaciołach, bo razem trochę łatwiej przetrwać ten dziwny stan zawieszenia. Jedno jest pewne, czasu na rozmowy jest więcej. Jedna z nich okazała się wyjątkowo owocna. Dziś ani Kuba, ani Dominik nie pamiętają, kto pierwszy rzucił hasło: „kwartet wiolonczelowy”.
Kwartet to była wspólna myśl, idea zrodzona z wcześniejszych doświadczeń, prób i zainteresowań. Wcześniej pomysłodawcy i założyciele Warsaw Cello Quartet, Jakub Pożyczka i Dominik Frankiewicz, grywali razem podczas tych samych projektów i jak każdy wiolonczelista wiedzieli o istnieniu wiolonczelowych zespołów – Prague Cello Quartet, Apokaliptyki, 2Cellos, zespołu wiolonczel ze składu filharmoników berlińskich i innych. Znali już to wyjątkowe brzmienie. Ale chcieli być oryginalni, nie powielać ich repertuaru, zrobić coś nowego.
***
Trzy miesiące później w czterech oknach do późna pali się światło, z głośników niosą się dźwięki znanych piosenek. Republika, Zaucha, Wodecki, Niemen, T.Love… piękne i szalone lata polskiej muzyki rozrywkowej. Trwa ustalanie repertuaru nowego zespołu, do którego dołączyli na stałe Filip Sporniak i Wojciech Bafeltowski. Najważniejsze, że znaleźli już klucz do oryginalności – będą grać polskie przeboje lat 80. i 90. Tego nie gra nikt!
Jak mówią, nie tylko oryginalność skłoniła ich do takiego wyboru. To muzyka, którą znali od dawna, chcieli więc przypomnieć słuchaczom, że polska muzyka rozrywkowa jest równie piękna i wartościowa jak muzyka zagraniczna, która najczęściej jest aranżowana przez zespoły. Najtrudniej miał Wojtek, najmłodszy z wiolonczelowej czwórki. Nie dość, że dołączając na końcu, musiał zagrać coś w rodzaju przesłuchania, to jeszcze niektóre utwory poznał, dopiero gdy zaczęły się próby – dla jego rocznika nie jest to „muzyka pierwszego wyboru”. U Filipa przeciwnie, jego rodzice słuchali w domu na okrągło „Trójki”, Republika była na piedestale. On sam odkrył dla siebie zespół Raz, Dwa, Trzy, którego utwór także kwartet ma w repertuarze.
Dziś jest powód do świętowania. Kuba dostał stypendium Ministra Kultury. To przełomowy moment dla zespołu – będą środki na promocję, popularyzację projektu, czyli zagranie pierwszych koncertów promujących zespół oraz oryginalny polski repertuar. Nieznany, dopiero rozpoczynający wspólne granie kwartet niekoniecznie może liczyć na szeroko otwarte drzwi sal koncertowych, klubów i domów kultury. Trochę nie wiadomo, czy warto w nich inwestować. „Jaki dziwny skład, cztery wiolonczele, my tu klasyki właściwie nie gramy…” – słyszą w różnych miejscach. Muszą tłumaczyć, że oni też właściwie klasyki nie grają. Przywiezione ze sobą „honorarium od ministra” jest na początku potężnym atutem. W ciągu pierwszych dwóch i pół miesiąca zagrają więc osiem koncertów w całej Polsce. Dziś świętowanie, od jutra ciężka praca.
Praca to nie tylko próby. W kwartecie jest sporo dodatkowych zajęć. Trzeba pisać i dzwonić, przedstawiając ofertę potencjalnym organizatorom, szukać aranżerów. Tym zajmują się Kuba i Dominik. Po kilku koncertach utarło się także, że ten drugi prowadzi konferansjerkę.
***
Trwa próba. Mieszkanie Wojtka na warszawskiej Ochocie ma grube mury, a może sąsiedzi lubią muzykę, bo nigdy nie było skarg. Na pulpitach i podłodze mnóstwo nut – czas wypróbować aranżacje zrobione przez utalentowanych kolegów. Nikola Kołodziejczyk, Jan Stokłosa, Zuzanna Falkowska, Mateusz Gwizdała – są świetni, ale nowością dla nich jest pisanie dla zespołu, w którym nie ma podziału na role charakterystyczne dla tradycyjnego kwartetu smyczkowego. Tam każdy instrument – skrzypce, altówka, wiolonczela – posiada swoją skalę. Tu wszyscy mają taką samą, starają się więc w obrębie jednego utworu wymieniać partiami solowymi i akompaniamentem, żeby każdy mógł sobie pograć. Czasem trzeba aranż przemodelować, podzielić „solówkowy tort” sprawiedliwie. To też ciekawsze dla słuchaczy, bo każdy z muzyków gra trochę inaczej, może dodać coś od siebie. Padają różne pomysły – może łączyć utwory w suity, a może wplatać pomiędzy nie fragmenty improwizowane?
Idea improwizacji upadła najszybciej – „klasycy” owszem, potrafią improwizować, ale na próbach. Na koncertach może się zdarzyć, że flow gdzieś zniknie, lepiej nie ryzykować. W ramach urozmaicenia na próbach do kwartetu dołącza metronom, bo rozrywka to rytm, puls – musi być odczuwany wspólnie.
7 września 2021 roku, warszawska Hala Koszyki. Pierwszy koncert Warsaw Cello Quartet. Nazwa międzynarodowa, na wszelki wypadek, ale też z inspiracji praskim zespołem. Co ważne, nie ogranicza artystów repertuarowo ani wiekowo, mogą pod nią grać wszystko, nawet do starości. Na koncert przyjechali dwoma wyładowanymi po sufit samochodami. Tak jest zawsze – wożą ze sobą nie tylko instrumenty, ale też pulpity, czasem krzesła (odpowiednia wysokość to taki trochę fetysz wiolonczelistów). Nie mają swoich pieców, ale myślą o mikrofonach – nagłośnienie potrzebne jest często, szczególnie w suchej akustyce bez pogłosu, a nie zawsze akustyk dysponuje odpowiednimi uchwytami. W bagażnikach nie widać za to fraków i lakierków, ale spokojnie, wszystko jest pod kontrolą – panowie nie grywają w takich strojach. Ubierają się różnie, jeden ma marynarkę, inny kurtkę; jeden koszulę, inny t-shirt. Wspólnym elementem jest styl smart casual i kolory nawiązujące do identyfikacji wizualnej zespołu – bieli, beżu i czerni. Republika też się ubierała na czarno-biało, jest to więc element nawiązujący do stylu dawnych polskich zespołów. Gdy wchodzą na estradę, słychać głosy aprobaty z widowni, choć jedną starszą panią zgorszyły odsłonięte kostki. Za chwilę już o tym nie pamięta, uśmiecha się do wspomnień, słuchając piosenek z wakacji swojej młodości.
Jak podkreślają muzycy, zależy im na bliskim kontakcie z publicznością, a mniej formalny ubiór skraca dystans. Rozrywka nie będzie rozrywką bez elementu interakcji. Nie chcą też kreować atmosfery powagi i dostojeństwa swoim wyglądem, przecież i on ma wpływ na odbiór muzyki. Wojtek wolałby, żeby liczyło się tylko granie, ale wszyscy wiedzą, że liczy się całość wrażenia. Raczej zgodnie natomiast deklarują, że nie interesują ich wygłupy w stylu Hausera, połówki popularnego również w Polsce zespołu 2Cellos. Nie planują uciekać się do takich środków wyrazu, jak nagie torsy, dziewczyny na kolanach i inne przejawy „emocjonalnego porno”. Nie chcieliby także, wzorem chorwackiego duetu, wplatać w swoje występy sampli, looperów i innych technicznych wspomagaczy – grać tylko w czwórkę nie jest łatwo, ale cały urok na tym polega.
***
Po koncercie publiczność domaga się bisów i od razu dyktuje, co chciałaby usłyszeć. Na widowni sporo osób w wieku 30–50 lat, ale są też studenci Uniwersytetu III wieku. Trzeba zapamiętać ich prośby, może nie każdą propozycję warto rozważyć, ale niektóre na pewno. Młodszy brat Filipa prosi o listę oryginalnych utworów, wielu z nich do tej pory nie znał. Po przesłuchaniu nagrań stwierdza, że niektóre piosenki woli w wersji kwartetowej. To duży komplement.
Muszą być spełnione pewne warunki, by aranżacja zabrzmiała dobrze – utwór powinien być choć trochę melodyjny, a jeśli w oryginale jest duży skład, np. u Wodeckiego orkiestra i big-band, trzeba nieźle kombinować, gdzie pomieścić wszystkie głosy i jak oddać sekcję rytmiczną. Czasem trzeba się uciekać do technik perkusyjnych, np. uderzania smyczkiem lub ręką w pudło, ale często udaje się uzyskać wrażenie rytmicznej pulsacji bez nich.
Kolejny koncert. Na widowni głównie młodzież szkolna. Jest chwila obawy, czy w ogóle ta muzyka „chwyci”, to utwory pokolenia już nie ich rodziców, a dziadków. A jednak jest zachwyt. Jak długo? Zdaniem Filipa niemożliwe jest, żeby ludzie przestali słuchać Maanamu, Republiki czy Wodeckiego. Fakt, dziś słuchacze mają do dyspozycji nie tylko radio i przegrywane kasety, ale przede wszystkim serwisy streamingowe. Mogą sięgać po muzykę z dowolnego zakątka świata. A jednak żyjemy w epoce coverów, remiksów, ponawiane są inicjatywy typu Męskie Granie, gdzie artyści spotykają się, by wykonywać cudze utwory.
Pytani o to, czy spadkobiercy twórców ich repertuaru wyrazili zgodę na wykonywanie ich repertuaru w tak „egzotycznym” składzie, muzycy podkreślają, że grają aranżacje, za które ZAiKS pobiera opłaty, wszyscy powinni być więc zadowoleni. W sumie nie chodzi jednak o pieniądze, a o to, by muzyka żyła. A ta akurat z lat 80. i 90. ich zdaniem szczególnie zasługuje na przetrwanie.
***
Zima, rok 2023. Dziś próba. Trwają prace nad nagraniem pierwszej płyty, sporo materiału jest już nagrane, ale zgrywania się nigdy za wiele. Zespół brzmi teraz znacznie lepiej niż na początku, to już ponad dwa lata intensywnego wspólnego grania, dzięki czemu naturalnie zaczynają się unifikować sposoby artykulacji czy wibracja. Najtrudniejsza jest intonacja – teoretycznie podobna barwa powinna ułatwiać idealne zestrojenie wysokości dźwięków, z drugiej strony w klasycznym kwartecie stroi się najczęściej do wiolonczeli jako instrumentu o najniższym rejestrze – a tutaj wszyscy aspirują do roli podstawy i intonacyjnej opoki. Praca nad wspólną barwą i intonacją to niekończąca się opowieść, ale wraz z rozwojem homogenicznego brzmienia wzrasta apetyt na poszerzenie repertuaru. Jednak na razie dość nowości, piosenkowego materiału starczy już na niejedną płytę.
Tak naprawdę w szufladzie czai się trochę repertuaru klasycznego. Tego pisanego z myślą specjalnie o czterech wiolonczelach – Popper, Tansman, Wiłkomirski i wielu innych upodobało sobie ten skład. Członkowie Warsaw Cello Quartet nigdy nie przestali być muzykami klasycznymi – grają w orkiestrach, innych zespołach, solo, Filip startuje za chwilę w Międzynarodowym Konkursie Wiolonczelowym im. Witolda Lutosławskiego w Warszawie… Pytani przewrotnie o „powrót do klasyki” odpowiadają więc, że nie mają skąd wracać, bo nigdy jej nie porzucili.
***
Dziś nagranie teledysku. W wystylizowanym na „ekskluzywny PRL” studiu łatwiej wejść w role. Kuba paraduje z wąsem, Wojtek w skórzanej „kurtce cinkciarza”, co chwila rozlega się śmiech. To również bardzo ważny element zespołu – podobne poczucie humoru. Jest wiele czynników, które decydują o udanej, lub nie, współpracy. Tempo uczenia się nowych rzeczy, otwartość na sugestie kolegów, elastyczność, szacunek objawiający się choćby punktualnością, a nawet podejście do kwestii priorytetów. Dominik, świeżo upieczony tata bliźniaków, jako pierwszy ma szansę na rozterki typu „zostawić chore dzieci z mamą czy zawieść kolegów”. W dodatku jako jedyny dojeżdża z Katowic. Ale zespół trzyma się mocno, wspólne cele jednoczą. Niedługo na YouTube zawitają kolejne dwa teledyski, na razie jest tam pierwszy, nagrany na początku istnienia kwartetu – „Byłaś serca biciem”.
Pytani o cele mówią prosto – chcą dalej grać. Ostrożnie podchodzą do pomysłów typu występy z wokalistami lub innymi instrumentalistami. Nie chodzi przecież o to, by dać się ustawić na pozycji tła, to oni są tutaj „daniem głównym”. A gdzie chcą występować? Tam, gdzie będą ludzie, którzy zechcą ich słuchać. Może mogliby nagrać muzykę do filmu lub spektaklu? Albo występować dla Polonii stęsknionej za polską muzyką? Może powstaną kompozycje napisane specjalnie dla nich? Czas pokaże. Na razie są całkiem młodzi, choć uciekają od tej etykietki, mają więc szansę zrealizować sporo swoich pomysłów. Trzymamy kciuki!
Jeśli chcesz posłuchać, jak brzmią przeboje polskiej rozrywki w aranżacji na cztery wiolonczele, obserwuj informacje o zbliżających się koncertach na profilach zespołu na Facebooku i Instagramie. Znajdziesz tam również fragmenty nagrań, zdjęcia itp. A niebawem pojawi się zapowiedź pierwszej płyty kwartetu.