Medytacje, modlitwy, rytuały… [prawykonanie utworów Adama Wesołowskiego i Szymona Godziemby-Trytka na koncercie Polskiej Orkiestry Sinfonii Iuventus]
Jak medytujemy? Jak się modlimy? Jakie towarzyszyły nam dawniej, a może i towarzyszą na co dzień rytuały? Jak wielka jest siłą twórczej wyobraźni? Grudniowy koncert Polskiej Orkiestry Sinfonii Iuventus im. Jerzego Semkowa wprawdzie nie udzielił nam pełnych odpowiedzi na te pytania, ale zasugerował je. I to wiele.
Koncert rozpoczął się prawykonaniem utworu, którego autorem był Szymon Godziemba-Trytek (dziekan Wydziału Kompozycji, Teorii Muzyki i Reżyserii Dźwięku Akademii Muzycznej w Bydgoszczy) – „Imaginarium” na kwintet dęty i orkiestrę (2022) w wykonaniu Cracow Golden Quintet (Natalia Jarząbek – flet, Kamil Kuc – obój, Tomasz Sowa – klarnet, Małgorzata Wygoda – fagot, Konrad Gołda – waltornia) wraz z orkiestrą pod dyrekcją Marka Wroniszewskiego. Następnie wysłuchaliśmy kompozycji równie nowej: „Archaniołów”, czyli Koncertu na flet, saksofon tenorowy i orkiestrę symfoniczną (2022) Adama Wesołowskiego (młodego kompozytora, dyrygenta, pianisty, teoretyka muzyki i menedżera kultury), dodatkowo przy fortepianie zasiadł Szymon Drabiński. W II części zabrzmiała jedna z pereł muzyki klasycznej – trzyczęściowa (Allegro assai, Andante, Allegro) Symfonia koncertująca Es-dur na instrumenty dęte KV297b (1778) Wolfganga Amadeusza Mozarta, zaś cały koncert bardzo profesjonalnie i rzetelnie (jak zawsze) poprowadził Piotr Krasnowolski.
Skupmy się jednak na I części wydarzenia, gdyż to ona prezentowała muzykę współczesną i obudziła we mnie wiele pytań, jak i wszystko, co powstaje tu i teraz. Koncert fletowy Wesołowskiego również składał się z trzech części o znamiennych tytułach: „Medytacja”, „Modlitwa”, „Rytuał”. W brzmieniu filmowy, ale w wyrafinowany sposób, bez znamion eklektyzmu, irytującej przesady czy ewentualnej płycizny emocjonalnej. „Medytacja” była zatem delikatnym powiew wiatru, chmurami myśli, które pojawiają się na niebie i znikają, parafrazując metaforę często powtarzaną wśród buddystów zen. Był więc w niej spokój, pomimo zewnętrznych czy wewnętrznych poruszeń, stałość i zmienność zarazem. „Modlitwa” była już całkiem inna – emocjonalna, momentami błagalna, niczym prośba o miłosierdzie, tu wyraźnie spełniona, gdyż w finale brzmienie się rozjaśniło, zwiastując nadzieję. Czy na zbawienie, odkupienie, ukojenie i łaskę – kto wie?
W tym miejscu pozwolę sobie na małą dygresję. Kiedyś podczas zajęć ze studentami pozwoliłam sobie na eksperyment. Zaprezentowałam im kilka bardzo szczególnych, nowatorskich aranżacji i interpretacji (ogólnie znanej) pieśni kościelnej „Święty Boże”, nie ujawniając im jednakże jej tytułu. Wszyscy bezbłędnie odczytali jej przesłanie i zawarte w niej emocje, mimo braku znajomości (w danym momencie) kontekstu i tekstu. Uznałam to za jeszcze jeden dowód na to, jak uniwersalnym językiem jest muzyka, a także że do prawdziwej modlitwy czasem nie potrzeba słów, ponieważ najważniejsza jest intencja. U Wesołowskiego jakby podobnie – „Modlitwa” była raz pełna pasji, innym razem wyciszona, wręcz nieśmiała. Może niewiele było w niej uduchowienia czy zawierzenia Tajemnicy, za to ogromna potrzeba, aby wzięła nas pod swe opiekuńcze skrzydła Opatrzność. Przypomina mi się w tym miejscu i inne zdarzenie; kiedyś wyznałam przyjaciołom, że miałam w życiu wiele życzeń i w większości szczęśliwie spełnionych. Za to marzenia traktuję specjalnie, jako działające na prawie łaski właśnie – jako dar, niekiedy cud. W tryptyku Adama Wesołowskiego cudownych objawień nie zaznaliśmy, ale nie to było intencją kompozytora. Pojawiło się za to nieznaczne nań oczekiwanie, wzmocnione przez „Rytuał” – z początku jak gdyby podskórny, niczym echo wołania przodków, następnie coraz bardziej odważny, śmiały, jak gdyby zawładnął uczestnikiem rytuału, który pragnie ziszczenia tego, o co wcześniej prosił w modlitwie, lub nawet uwolnienia ze swych (ziemskich?) żądz, przed którymi uciekał i szukał schronienia w duchowości. Wyczuwalna transowość, frapująca repetytywność i uporczywość, wyrazista rytmika – wszystko to tutaj było. Lecz pomimo imponujących partii perkusji i bardzo zaangażowanego wykonania (Ewa Michajłow, Jan Gralla, Mateusz Bednarczyk) zabrakło tu jakby ostatecznej kulminacji, katharsis, napięcie wprawdzie wyczuliśmy, ale i nas nie opuściło. Cóż, może i to było zamysłem kompozytora…
Na koniec należy jeszcze podkreślić konsekwentnie budowaną formę, przemyślane powroty tematów i bardzo ciekawą instrumentację, zwłaszcza środkowej części – saksofon i flet, szczególnie ten pierwszy w połączeniu z uderzeniami w dzwony w niesamowity sposób budził na pozór odległe skojarzenia: jakbyśmy zaprosili współczesność do gotyckiej katedry i kazali jej poszukać dla siebie duchowego mianownika.
Koncert Wesołowskiego to z pewnością jeden z ciekawszych polskich utworów ostatnich lat, a już na pewno jeśli spojrzymy na repertuar fletowy. Zresztą równie dobre okazało się prawykonane „Imaginarium” – doskonała, zwarta forma, świetnie opanowany warsztat kompozytorski i pomysłowe wykorzystanie kwintetu w swoistym dialogu z orkiestrą. „Pomysł co do składu wykonawczego pośrednio był związany z zamówieniem kompozycji konkretnie dla zespołu Cracow Golden Quintet. Zamówienie dotyczyło kompozycji na kwintet dęty drewniany i orkiestrę. W przypadku tego drugiego zespołu zdecydowałem się na ingerencję w tradycyjny skład poprzez rezygnację z grupy instrumentów dętych drewnianych”, mówi kompozytor, Szymon Godziemba-Trytek. „To działanie miało na celu skontrastowanie pod kątem brzmieniowym orkiestry i kwintetu na zasadzie opozycyjności. W utworze zależało mi na pewnej grze pozorów pomiędzy tym, co rzeczywiste i nierealne. Ta gra odbywa się głównie na poziomie zarządzania czasem i odniesień zarówno do jego progresywnych, jak i nieprocesualnych właściwości. Stąd też »Imaginarium« jako zachęta kierowana ku odbiorcy do przebywania z wizją, która z założenia ma być abstrakcyjna i niekoniecznie wywoływać potrzebę poszukiwania kontekstów i wprost artykułowanych punktów odniesienia”, podsumowuje.
Z kolei jeśli mowa o wykonaniu, to chyba wigor i młodość POSI, które zawsze podkreślam jako atut tego zespołu, znakomicie sprawdziły się w muzyce nowej, a przyznam, że już nieco gorzej w klasyce… Może po prostu młodzi muzycy mają w sobie siłę kreatywności, dla której kompozytorzy współcześni przewidują trochę więcej miejsca niż ci, których już wśród nas nie ma i z którymi nie wypada polemizować nawet czysto teoretycznie? A czy wykonawcy wdali się w taką polemikę z Wesołowskim, czy Godziembą-Trytkiem? Znów nie mam pojęcia. Ale mam w sobie pewną hipotezę. Oczywiście ledwie nakreśloną, zasugerowaną – że tak, wykonawcy współtworzyli, a nie wyłącznie odtwarzali te kompozycje i oto ich wielkość.