No i próbuję do chwili obecnej w operze... część 1
O tym, że Chińczycy potrafią śpiewać po niemiecku i że lepiej pracować w operze niż pisać doktorat i dlaczego śpiewakowi trudno zejść ze sceny, z tenorem i reżyserem Wiesławem Ochmanem rozmawia ks. Adrian Nowak
Rozmawiamy w przededniu jubileuszu. 55 lat pracy artystycznej to mnóstwo czasu na scenie, ale, jeśli mogę, chciałbym zacząć od początku. Jak Pan wspomina swoje dzieciństwo? Urodził się Pan dwa lata przed wojną, w 1945 r. jest Pan w wieku szkolnym, Warszawa leży wtedy w gruzach. Jak Pan wspomina te czasy?
Faktycznie, urodziłem się dwa lata przed wybuchem wojny i przyszedłem na świat w czepku. Podobno tacy ludzie są bardzo szczęśliwi i to nawet mimo niesprzyjających okoliczności. Kiedy miałem pięć i pół roku, zacząłem chodzić do szkoły do podziemia bazyliki na ulicy Kawęczyńskiej. Tam odbywały się lekcje. Nie bardzo mi to szło, dlatego że lekcje odbywały się rano, a ja byłem śpiący, kładłem się na ławkę i zasypiałem. Po dwóch latach nauki nauczycielka stwierdziła, że trzeba mnie zabrać, bo raczej ze mnie nic nie będzie. Nie chcę się uczyć i dobrze by było zdobyć jakiś zawód. Może szewc, może jakiś krawiec, coś takiego żebym robił. Mama się jednak uparła i chodziłem do tej szkoły. W końcu jednak zmieniłem ją.
W 1945 roku Warszawa była w gruzach, ale na Pradze było lepiej, Praga się uratowała – natomiast Warszawa lewobrzeżna leżała w gruzach i to był potworny widok. Niedaleko mojego domu była szkoła nr 30 na ulicy Kawęczyńskiej; przechodziło się obok takiej ładnej kapliczki, która teraz jest odnowiona, i było się w szkole.
W tej szkole naszą wychowawczynią była pani Jadwiga Chwalińska – Bochonko. Zachęciła nas do czytania książek. Dbała o nasz rozwój. Ale to nie było jakieś takie rygorystyczne, tylko potrafiła podejść do nas tak ambicjonalnie i serdecznie. Za jej radą i akceptacją mojej mamy po ukończeniu szkoły podstawowej poszedłem do liceum plastycznego w Bolkowie, a mój brat Andrzej poszedł do szkoły radiotechnicznej w Dzierżoniowie. Dziwi mnie to, że, mając 13 lat, pojechałem sam na egzamin do Bolkowa. Zaliczyłem 6 przesiadek i się nie zgubiłem. A teraz jadę z GPS – em i bardzo często wjeżdżam do stodoły do chłopa. (śmiech)
No właśnie, jak to się stało, że chłopak z Warszawy, studiujący potem na AGH w Krakowie, zadebiutował na scenie w Bytomiu?
To było tak, że już w średniej szkole w Bolkowie każda klasa musiała zorganizować wieczorek – taki taneczno-artystyczny i ja uczestniczyłem bardzo aktywnie w tym, śpiewałem z chłopakami w kwartecie różne piosenki, ale mieliśmy przewagę nad innymi klasami, bo u nas był chłopak , który znakomicie grał na akordeonie i miał ten akordeon ze sobą. Był też chłopak, który bardzo ładnie śpiewał, taki blondyn i zwróciłem uwagę, że jak śpiewa, to z dziewczętami coś dziwnego się dzieje. Tak jakoś łagodnieją, takie jakieś oczy im się dziwne robią… I to mnie zdumiało. Zastanawiałem się, dlaczego tak się dzieje. No ale później doszedłem do tego, dlaczego…
Część druga wywiadu już niedługo!
Kolejne części: