Muzycy gotowi do startu [rozmowa z Nikolą Kołodziejczykiem o programie Start Art Hub]
Czym jest program Start Art Hub i jaką rolę ma pełnić? O nowej inicjatywie katowickiej Fundacji Konsek Kultury, a także wyzwaniach polskiego rynku muzycznego – z Nikolą Kołodziejczykiem, pianistą, aranżerem, kompozytorem i dyrygentem, jednym z ekspertów programu, rozmawia Anna Markiewicz
Start Art Hub to zjawisko nowe na polskiej scenie kulturalnej. Program doradczo-szkoleniowy skierowany do studentów, absolwentów, który ma im pomóc świadomie sterować swoją karierą – kto za tym stoi?
Jest w Katowicach Fundacja Konsek Kultury i Start Art Hub jest jej inicjatywą. Program pilotują Aleksandra Rybak-Żymła i Aleksandra Rudzka-Kurdyś. Są to osoby związane z katowicką sceną muzyczną, które zauważyły, że czegoś w polskiej muzycznej rzeczywistości brakuje. Jest to kolejny już pomysł Fundacji, jak zawsze innowacyjny i dobrze przygotowany.
W założeniu program był skierowany tylko do studentów z Krakowa, Katowic i Wrocławia, jednak już zanim doszło do pierwszej edycji, rozszerzył się na całą Polskę. Jak to się stało – pozostali szturmowali i pytali, dlaczego dla nich jest to niedostępne?
Dokładnie tak było. Wiązało się to poniekąd z doborem ekspertów, którzy działają nie lokalnie, a na scenie ogólnopolskiej. Pojawiło się mnóstwo zapytań, skąd to kryterium. Inicjatorom programu chodziło głównie o kwestie organizacyjne, problemy z dojazdami, bo część zajęć i spotkań odbywa się stacjonarnie, jednak idea okazała się na tyle nośna, że umożliwiono najbardziej zmotywowanym uczestnikom z całej Polski dołączenie do programu już w pierwszej edycji. Sponsor, Fundacja Orlen, wykazał się elastycznością i zezwolił na takie rozszerzenie.
A jak zostały ustalone kryteria wiekowe? Przypomnę, górna granica wieku uczestnika wynosi 30 lat.
Idea skupia się na pomocy osobom, które dopiero zaczynają swoją karierę – wychodzą prosto ze szkoły, studiów lub są w trakcie nauki. Zwykle jest tak, że osoby kończące edukację zostają ze swoimi problemami na rynku same. Co jest zwyczajnie nieefektywne, bo są to ludzie, którzy wchłonęli mnóstwo wiedzy praktycznej, wykonawczej, ogólnie w obszarze kultury, zyskali jakiś światopogląd, mają swoje koncepcje. I nawet jeśli taki młody człowiek korzysta z podobnych w założeniu programów, które oferują uczelnie, bo niektóre proponują już takie zajęcia, to zwykle są one reaktywne, nie proaktywne. Ciężko jest stworzyć indywidualny program dla każdego studenta z osobna, bo każdy ma nieco inny pomysł na kształt swojej kariery. Myślę, że Start Art Hub jest bardzo dobrze zorganizowany, mamy kilkoro wykładowców, są zajęcia indywidualne z mentorem. Limit wiekowy jest tutaj preferencją, która działa na korzyść programu – chodzi o to, by móc bardziej skoncentrować się na tych, którzy są na starcie.
Pytam, bo znam trochę muzyków z pokolenia tuż po czterdziestce, które nie miały dostępu do takich programów i dziś, świetnie grając, nie wykorzystują swojego potencjału, mają za mało koncertów, są sfrustrowani. Czy jest to generacja stracona, bo im już, biorąc od uwagę realia dzisiejszego rynku muzycznego, nie da się pomóc?
Jest to pokolenie, które natrafiło na swego rodzaju ścianę. Jeśli oferta miałaby być skierowana także do starszych artystów, musiałaby mieć ona inny kształt. Problemy tej grupy są inne niż wśród osób dopiero rozpoczynających karierę. Dlatego, gdyby taki program – sądzę, że bardzo potrzebny – miał powstać, nie mógłby on być jedynie rozszerzeniem obecnej formuły. Ale przyznam, że poznałem Fundację i osoby w niej pracujące od podszewki, ich precyzyjny i skuteczny sposób działania. I gdyby one się za to zabrały, miały dostęp do pieniędzy, do kadr, z pewnością byłby to kolejna bardzo dobra inicjatywa. W Polsce jest za mało takich programów, także tych socjalnych skierowanych do starszych muzyków. Czują się opuszczeni, są zostawieni sami sobie.
W fundacji przy projekcie pracuje kilka osób. Czy dadzą radę zmienić świat albo chociaż naszą muzyczną rzeczywistość?
Ich największym atutem jest to, że rozumieją to, z czym mierzą się młodzi muzycy, sami należą do tej społeczności. Sama idea SAH to nie jest tylko spotykanie się z wybraną grupką uczestników, docelowo chodzi o stworzenie platformy dla rozwoju młodych muzyków. O inicjatywę, która nie będzie dla nich jednorazowym wydarzeniem.
Właśnie chciałam o to spytać – czy podopieczni programu będą mieli dalsze wsparcie po zakończeniu tej edycji, czy też dla nich to już koniec przygody z SAH? Czy mogą jeszcze konsultować swoje działania, radzić się, przydzielono im mentorów na dłuższy okres?
Rozmawiamy tuż po zakończeniu pierwszej edycji programu, po konsultacjach, zjazdach, dostajemy właśnie oceny zwrotne od uczestników, co im to dało. Program wyglądał tak, że na początku uczestnicy brali udział w spotkaniach zbiorowych, a później mogli sobie wybrać, z kim chcieliby pracować indywidualnie, a grono ekspertów jest bardzo zróżnicowane. To są mentorzy, którzy od razu mogą młodym powiedzieć, czego rynek od nich oczekuje. Studenci bardzo rzadko spotykają na swojej ścieżce osoby na takim poziomie, zanim nie jest już „za późno”. Każdy z nas pokazuje trochę inny aspekt rynku muzycznego. Uczestnicy mogli umówić się z wybraną osobą na konsultacje online. Dzięki temu poznawałem ludzi, z którymi będę się spotykać na naszym wspólnym rynku muzycznym przez wiele, wiele lat. Idea SAH to nie jest tylko poklepanie po plecach „będzie dobrze, dasz sobie radę”. Z osobami, które tego chciały, jestem w dalszym ciągu w kontakcie, pozostali eksperci również.
Czy Start Art Hub jest potrzebny, bo dziś rynek muzyczny stwarza tak wiele możliwości, że można się w nich pogubić, czy może przeciwnie – sytuacja jest tak nieciekawa, że bez pomocy ludzie nie znajdą dla siebie nie tylko wymarzonej ścieżki rozwoju, ale w ogóle jakiejś? A może jedno i drugie?
Moim zdaniem w dzisiejszych czasach jest problem w związku z tym, że jest bardzo dużo możliwości i osób, które mogą z nich skorzystać. Kiedyś możliwości było za mało. A teraz kłopot sprawia zbyt wiele opcji do wyboru. Jest to trudne z perspektywy zarówno konsumenta kultury, jak i osoby, która wchodzi na rynek muzyczny. Taki człowiek musi posiąść pewne narzędzia, by móc po tym morzu możliwości nawigować. Trudność polega na tym, że w tłumie ludzi, którzy nie są zjednoczeni jedną ideą, pojedyncza osoba traci na znaczeniu i wcale nie może ich wykorzystać.
A co zrobić, żeby muzycy nie mieli takiego poczucia, że muszą z czegoś rezygnować, robić coś wbrew swoim predyspozycjom psychicznym, intelektualnym, osobowościowym, czyli np. „iść w komercję”, jeśli im to kompletnie nie leży? Niektórzy na komercyjnym rynku bawią się świetnie, inni konieczność szukania na nim miejsca dla siebie traktują nawet nie jako wyjście awaryjne, ale swego rodzaju porażkę. W moim pokoleniu, i w starszych, funkcjonowało stygmatyzujące określenie „schałturzył się”.
Moim zdaniem najważniejsze jest wskazanie, co sprawia, że uczestnik naszego programu odczuwa spełnienie artystyczne. Rezygnacja z tego i robienie czegoś wbrew sobie, to w sumie najprostsze wyjście. Jednocześnie najgorsze, to oczywiste. Często jednak wybór taki podyktowany jest koniecznością, gdy chodzi o to, by efekt był szybki, nie ma czasu na powolne budowanie ścieżki kariery. Jeśli ktoś robi coś takiego z przekonania, to będzie utrzymywał wysoki poziom i wszystko jest wtedy w porządku. Najgorszym wyjściem jest rezygnacja z własnych marzeń i wtedy wkracza SAH, który w pewnym sensie ma za zadanie takiej sytuacji zapobiec. Żeby osoby, które mają coś do powiedzenia, mogły to zrobić, a nie być uciszone przez okoliczności.
Te okoliczności są teraz dla młodych osób inne niż w moim pokoleniu. Gdy kończyłam studia w 2001 roku, rynek kredytów mieszkaniowych ledwo raczkował, nikt nie zastanawiał się, gdzie będzie próbował znaleźć pracę zaraz po dyplomie lub nawet w trakcie studiów, żeby mieć etat, umowę na czas nieokreślony i zdolność kredytową. Dziś to zjawisko powszechne. Młodzi muzycy idą do orkiestry nie dlatego, że tak kochają symfonie, opery i pracę w swoistym „kołchozie”, ale dlatego, że tylko tam mogą mieć etat. Lub w szkole.
To wynika wprost z tego, że na polskim, a może i nie tylko polskim rynku muzycznym jest bardzo mało możliwości ustabilizowania sobie sytuacji finansowej. Orkiestra lub szkolnictwo to praktycznie jedyne instytucje, na których można oprzeć wniosek kredytowy. I tego problemu nie rozwiąże co prawda Fundacja Konsek Kultury, natomiast mam nadzieję, że zostanie to w pewnym momencie dostrzeżone i w jakiś sposób rozwiązane. W jaki? Prace nad opracowaniem wyjścia z tej sytuacji będą jeszcze zapewne trwały wiele lat, jest to zależne od sytuacji geopolitycznej na świecie, w czym osobiście nie czuję się ekspertem. Wybór niesatysfakcjonującej ścieżki zawodowej wyłącznie z motywacji finansowej to jest ten największy problem, największa bolączka, jaką staramy się w SAH „zalepić”. Bo, ludzie decydują się na to, jeśli nie podjęli pewnych kroków odnośnie swojej ścieżki artystycznej wiele lat wcześniej. I w danym momencie jest już za późno, żeby inwestować w siebie.
Rozmawiając z wieloma organizatorami wydarzeń kulturalnych, ale i z własnych obserwacji mam takie przemyślenia – wiele ciekawych inicjatyw jest zdławionych w zarodku przez wytyczne programów grantowych, którymi stoi dziś finansowanie kultury w Polsce. Moim marzeniem jest, aby cała idea została gruntownie przemodelowana. Aby było tam miejsce na projekty interdyscyplinarne, by wnioskodawca nie musiał zastanawiać się, czy wyciąć z projektu muzykę, czy literaturę, bo urzędnicy nie mają kategorii łączącej obie dyscypliny. A zwykle wnioskodawca otrzymuje taką poradę, żeby usunąć to, co „zbędne”. Chciałabym, aby ograniczająca kreatywność tabelka z wytycznymi przestała być wyrocznią.
To jest niestety duży problem. Z jednej strony punkty dają nam iluzję apolityczności procesu rozdawania tych, niemałych przecież, pieniędzy. Z drugiej strony, rezygnując z rygorystycznego stosowania punktów, mamy do wyboru komisyjną uznaniowość. To wcale nie jest takie łatwe, wychwycić, który projekt jest rzeczywiście stworzony z pasji. Może też być tak, że pasjonat nie potrafi pisać wniosków i mimo świetnej idei nie dostanie dofinansowania. Tak naprawdę ten formularz wnioskowy jest jedyną drogą komunikacji pomiędzy tym, który daje pieniądze i tym, który chce za nie coś zrealizować.
Być może brakuje spotkań bezpośrednich pomiędzy obiema stronami, by każdy mógł ocenić swoje siły i szanse, zanim poświęci 40 godzin na skompletowanie wniosku.
Z tego, co wiem, większość programów zapewnia takie konsultacje.
Tak, tylko że tam wnioskodawca nie spotyka się bezpośrednio z ekspertami, którzy będą w komisji. Ich nazwiska zazwyczaj są pilnie strzeżoną tajemnicą. A urzędnicy wydelegowani do udzielania wskazówek, no cóż… czasem nie są to konsultacje na najwyższym poziomie. Hitem, który często przytaczam, jest sytuacja sprzed kilkunastu lat, gdy miła pani Agatka z ministerstwa prowadziła szkolenia z grantów na projekty międzynarodowe . Gdy wytknęłam, że w przykładowym budżecie brakuje pozycji „honorarium dla orkiestry” beztrosko wypaliła – a, to studentów się weźmie! Mam nadzieję, że przez te kilkanaście lat świadomość urzędników wzrosła już na tyle, że wiedzą, że studenci także nie pracują za darmo. Ja się na to nie godziłam, a studiowałam ćwierć wieku temu.
Skoro muzycy mają pracować za darmo, to zapewne minister kultury i pani Agatka również by mogli, w końcu zajmują się pasjonującą dziedziną. Takie sytuacje to niestety pokłosie polskiego systemu edukacji, już na etapie wczesnoszkolnym. W ogólnym przekazie muzycy albo są geniuszami, albo świerszczami, które sobie muzykują, bo to jest ich pasja. W książeczce dla młodszych dzieci mamy świerszcza, który grał przez całą jesień i nie zdążył przygotować się na zimę, więc teraz chodzi po domach i prosi o jedzenie, bo jest muzykiem…
Ojej, nie znam takiej historii! Niezaradny świerszczyk, artysta…
Wersji tej opowieści jest bardzo dużo, w jednej np. świerszczyk z wdzięcznością zjada zupę niegrzecznego chrząszczyka, który grymasi – na co dzień świerszczyk je tylko korę, bo jest ubogim muzykiem. Za granicą już zauważono, ze najlepszym sposobem, na oswojenie młodych ludzi z muzyką i wzbudzenie w nich potrzeby z nią obcowania, jest zakładanie zespołów muzycznych. U nas uczy się głównie historii muzyki lub teorii typu metra muzyczne. A potem wyjmujemy flety proste i idziemy wystąpić przed wszystkimi, bo trochę stresu się przyda, nich każdy się przekona, że z muzyki nie można mieć radości. Ludzie, którzy są wychowani na takim modelu, zostają osobami decyzyjnymi i pielęgnują te podziały na geniuszy i hobbystów.
Tu doszliśmy do kwestii, o którą już wcześniej chciałam zapytać. Być może zauważył Pan, że mamy w Polsce zasadniczo dwie grupy muzyków. Jest niewielka grupa tych, którzy dławią się dosłownie koncertami, nie nadążają, godzą pięć aktywności jednocześnie, wszędzie ich pełno, nie potrafią się zatrzymać w tej swojej łapczywości brania każdego „joba”, nie mają niemal życia prywatnego, wakacji. I mamy też ogromną grupę tych, którzy wcale źle nie grają, ale – użyję takiej przenośni – zaglądają jak psy do jatki i czytając np. na facebooku te skargi na ilość pracy „zarobionych gwiazd” czasem westchną – to weź się podziel! Ci drudzy mają czas i chętnie by coś zagrali, mają nie gorsze kwalifikacje, ale ich telefon dzwoni dziesięć razy rzadziej. Czy Start Art Hub ma jakąś radę dla młodych muzyków, jak nie stać się tymi drugimi? A może jak wyrównać dostęp do koncertów, by zarobione gwiazdy mogły trochę odpocząć? Tylko najpierw ustalmy, czy istnieje taka potrzeba.
Według mnie często dzieje się tak, że te osoby, które odnoszą sukcesy i są wszędzie widoczne, są jednocześnie bardzo dobrymi wykonawcami, świetnie grają, ale też znają wszelkie techniczne aspekty bycia artystą. One wiedzą jak komunikować się z osobami decyzyjnymi, organizatorami. Jest mnóstwo muzyków, którzy są równie dobrzy, ale nigdy nie dostali informacji, ani w szkole, ani na uczelni, co jeszcze wchodzi w zakres zawodu muzyka. Że nie polega on tylko na samej pracy w ćwiczeniówce. W dzisiejszych czasach to za mało. Osoby bardzo zdolne polegają zwykle na tym, że dostają zaproszenia na koncerty, kursy czy nagrania jakby mimochodem. I jednym się udaje, a drugim nie. Natomiast można sobie pomóc, jeśli człowiek zrozumie, w jakim miejscu tego rynku muzycznego się znajduje. Są osoby, które rozumieją to instynktownie, są takie, które tego nie wyczuwają. I one potrzebują wskazówek, co jeszcze muszą zrobić w sferze pozamuzycznej. Udział w programie Start Art Hub jest jedną z metod, by taką pomoc uzyskać.
A co sądzi Pan o tym, że w zasadzie w Polsce, a chyba też nie tylko w Polsce mamy bardzo mało agentów muzycznych, impresariów z prawdziwego zdarzenia?
W zasadzie mamy dwie profesje, agentów i menedżerów – w Polsce często jest tak, że pracę obojga wykonuje jedna osoba. Najczęściej są to znajomi muzyków, którzy, chcąc im pomóc, zaczynają się tym zajmować z pasji. Programy szkoleniowe dla menedżerów kultury są ukierunkowane na działanie w ramach instytucji. Kształcą przyszłych dyrektorów muzeów i filharmonii, ciężko natomiast znaleźć instytucję wyspecjalizowaną w kształceniu agentów. Problemem jest brak wiedzy o tym, jak oni funkcjonują. Bywa, że artysta jest niezadowolony ze współpracy, bo po trzech miesiącach jeszcze nie ma propozycji – a pół roku to w ogóle minimum, żeby coś zorganizować, natomiast duże ośrodki oraz festiwale planują budżet nawet 1,5 roku do przodu. Istotne jest to, że naprawdę dobrzy agenci nie biorą pod swoje skrzydła nieznanych artystów. Tym pozostaje liczyć na łut szczęścia, a ten czasem prowadzi ich do osób, które po prostu wykorzystują ich finansowo. Agent ponosi ryzyko finansowe i wizerunkowe na rynku muzycznym, może więc chcieć się zabezpieczyć, podpisując umowę na szkodę artysty, którego reprezentuje. Na rynku muzyki klasycznej w dużej mierze rolę agentów przejmują na siebie dyrektorzy instytucji muzycznych. Są to wtedy bardzo osobiste kontakty z artystami, gdyż z jednej strony jest bardzo duża podaż talentów, a z drugiej relatywnie mała ilość ośrodków kultury, w których oni mogą występować. Na pewno im większe i bardziej prestiżowe wydarzenie, tym większe znaczenie ma ta bliska relacja artysty z promotorem lub organizatorem. W sytuacji, kiedy ten drugi zarządza wielkim budżetem, wielką salą, którą trzeba wypełnić, on musi minimalizować ryzyko. Może to zrobić przez ograniczenie się do małego grona znanych sobie artystów lub posiłkować się opiniami innych zaufanych promotorów.
Na koniec chciałam zapytać o taką kwestię – wśród grona mentorów SAH są osoby, którym nie wszystko w karierze układa się po różach…
…jak nikomu zresztą.
Tak. I czy udaje się to Państwu zachować dla siebie, by nie zniechęcać młodych, nie zarażać ich lękiem, obawami czy nawet frustracją?
Jako ekspert powiem jasno – nie powinno się zachowywać porażek dla siebie, bo na nich można najwięcej się nauczyć. Ich ukrywanie to nieefektywna strategia. My się na SAH dzielimy zarówno tymi rzeczami, które zostały zrealizowane według planu, jak i tymi, które się nie powiodły. To są najciekawsze szkoleniowo momenty, kiedy eksperci dzielą się rzeczami, które im nie wyszły. I gdy analizują to tak, by można było zdiagnozować problem.
Gdy ja chodziłam do kolejno do szkół, potem na uczelnię, nigdy, od żadnego z profesorów nie usłyszałam słowa na temat jakiejś porażki. Im się zawsze wszystko udawało. I do dziś nie wiem, czy była to pielęgnowana przez nich iluzja, czy faktycznie w tamtych pokoleniach zdarzały się takie „kariery bez skazy”. W każdym razie, tym boleśniej ja później odczuwałam swoją niemoc w różnych sytuacjach, bo nikt mi nie powiedział, że niepowodzenia są naturalnym elementem ścieżki zawodowej.
Jest bardzo cienka granica pomiędzy byciem ekspertem, a poprawianiem swojego samopoczucia. Cała kadra, której miałem okazję słuchać w trakcie wykładów na SAH, jest tak dobrana, że są to osoby, które nie korzystają z funkcji eksperta, by pompować swoje ego, chwalić się swoimi sukcesami. My tu raczej pełnimy rolę usługową, jakkolwiek to zabrzmi. Po prostu chcemy przekazać wiedzę, która się innym przyda. I mamy nadzieję, że dotrze ona do tych, którzy jej poszukują. W tym celu oferta programu Start Art Hub będzie na pewno rozwijana, spodziewajmy się więc nowych pomysłów w kolejnych edycjach.
Sfinansowano ze środków Fundacji Orlen