Karen Edwards: Według mnie muzyka nie ma granic. To my sami stworzyliśmy jej granice.
O łączeniu muzyki klasycznej z jazzem, gospelem, muzyką filmową czy bajkowymi soundtrackami, o doświadczeniach z międzynarodową publicznością oraz o karierze światowej i współpracy z polską estradą z Karen Edwards rozmawia Maria Kożewnikow.
Wywiad w oryginalnej wersji angielskiej znajdziesz tutaj.
Jest Pani zarówno wokalistką, pianistką i kompozytorką. Wielokrotnie była Pani nominowana do nagrody Grammy. Koncertowała Pani z Tonym Bennettem, Princem, Steviem Wonderem czy Pharoahem Sandersem. W Pani repertuarze solowym możemy znaleźć utwory od Bacha przez jazz i gospel XX wieku, aż po współczesną muzykę filmową czy soundtracki z bajek. Skąd u Pani tak szeroka fascynacja muzyką?
Karen Edwards: Muzyka jest w moim życiu, odkąd pamiętam. Mój ojciec był organistą, pianistą oraz dyrektorem muzycznym lokalnego kościoła baptystów. To tam zaczęły się początki mojej muzycznej edukacji. Zakochałam się w muzyce tak bardzo, że wybrałam ją jako moją życiową drogę. Wtedy właśnie zdecydowałam się pójść na studia muzyczne. Dostałam się do klasy fortepianu na Uniwersytet Północnego Teksasu. W tamtych czasach nie mieliśmy jeszcze wyboru, aby studiować konkretnie jazz, dlatego też każdy z nas musiał uczyć się zarówno techniki, jak i repertuaru klasycznego. Dalej kontynuuję tę drogę, ponieważ uważam, że klasyczna podstawa jest konieczna w każdej dziedzinie. To jedyna właściwa technika i najwłaściwszy fundament. Kiedy zaproszono mnie do Niemiec, abym uczyła improwizacji, zajęcia ze studentami zaczynałam właśnie od klasycznego repertuaru. Mimo że w moim sercu od zawsze był jazz i gospel, jestem zakochana też w europejskich klasykach na tyle, że są oni ze mną do dziś.
Potrafi Pani w jednym utworze połączyć pieśń „Alleluja” z piosenką „September” zespołu Earth, Wind & Fire, a na innym koncercie wykonuje Pani arię „Bist du bei mir” Johana Sebastiana Bacha. Podczas swoich koncertów często łączy Pani różne gatunki, style, epoki, techniki, a także repertuar.
Według mnie muzyka nie ma granic. To my sami stworzyliśmy jej granice. Chcę rozkochiwać słuchaczy w każdym repertuarze i pokazywać im, jak wiele podobieństw jest pomiędzy różnymi płaszczyznami muzyki. Staram się przeplatać te aspekty, tak aby były jak najbardziej interesujące dla słuchaczy! Chwilę po studiach zaczęłam pracować w zespole Steviego Wondera. Tam miałam przyjemność obcować z największymi radiowymi przebojami. Z drugiej strony śpiewałam także repertuar klasyczny, taki jak na przykład „Porgy and Bess” Gershwina. Te doświadczenia uczyły mnie sztuki i muzyki w najszerszym tego słowa znaczeniu. Moim celem jest przekazanie ludziom wszystkiego, czego się nauczyłam od osób, które stanęły na mojej drodze, oraz wszystkiego, co przeżyłam i co czuję.
To wspaniałe, że mamy artystów, którzy specjalizują się nie tylko w jednej płaszczyźnie muzyki! A już niedługo usłyszymy Panią w Filharmonii Łódzkiej! Tym razem podczas Koncertu symfonicznego z okazji dnia dziecka! Tego wieczoru wykona Pani utwory z najbardziej znanych bajek czy filmów. Chyba mogę stwierdzić, że te dzieła kochają nie tylko dzieci, ale także dorośli.
Zauważyłam już dawno temu, że bez względu na gatunek, epokę czy treść każde z dzieł znajduje bardzo różnych sympatyków. Jestem przekonana, że piosenki z bajek Disneya czy filmów, takich jak na przykład „Czarnoksiężnik z krainy Oz”, „Król lew”, „Pinokio”, „Księga dżungli” czy „Harry Potter”, które wykonamy podczas koncertu, znajdują odbiorców w najmniejszych dzieciach aż po ich dziadków! Szukałam też czegoś z polskiego repertuaru dziecięcego, ale jedyne, co zaproponowali mi moi polscy znajomi, to „Pszczółka Maja” Wodeckiego oraz kołysanki dla dzieci. Niestety wszyscy mówili, że od dawna nie są już dziećmi i nie znają nowych polskich dziecięcych piosenek. Co do repertuaru koncertu – dla mnie jednak ten repertuar okazał się być wyzwaniem. Soundtrack do filmu nie opisuje tylko emocji czy historii danej postaci, ale poprzez swoją formę ma urozmaicić daną scenę, dodać jej charakteru. Zaaranżowanie utworów tak, aby mimo braku warstwy wideo były „pełne”, postawiłam sobie jako mój nadrzędny cel. Jednak co do tego koncertu – najbardziej cieszę się, wiedząc, że dla niektórych dzieci może być to pierwszy raz w filharmonii! To dodaje mi ogromnej nadziei i motywacji! Rok 2023 był setną rocznicą Disneya – chciałabym też uczcić tę rocznicę podczas koncertowego wieczoru.
Jak już wiemy, wykonuje Pani różnorodny repertuar, ale także występowała Pani w klubach i teatrach muzycznych Nowego Jorku czy Los Angeles. Miała Pani również wiele tournee po Europie, dzięki czemu poznała Pani także tutejsze estrady. Co wywarło na Pani największe wrażenie podczas tych ogólnoświatowych występów?
Zdecydowanie publiczność! Ludzie na świecie kochają muzykę i odczuwają ją w bardzo różny sposób. Zwykle podczas moich koncertów wśród słuchaczy jest bardzo dużo entuzjazmu. Publiczność czy to podśpiewuje niektóre utwory, czy to wyklaskuje rytmy – uzewnętrznia swoje odczucia i przeżycia. Te różnice są fascynujące! Kiedyś po koncercie w Zurychu dostałam naprawdę nikłe brawa. Byłam załamana, schodząc ze sceny. Brak entuzjazmu wśród publiczności mnie po prostu dobił. Chwilę później do mojej garderoby zaczęli przychodzić organizatorzy i słuchacze z gratulacjami, mówiąc: „Słyszałaś ich?! Dawno nie byli tak zachwyceni!”. We Włoszech jest płacz. W Niemczech mówią, że było „poprawnie”. Każdy okazuje aprobatę i szacunek w inny sposób. Różnice w naszych charakterach czy ekspresji zawsze pozytywnie mnie zaskakują… Uwielbiam obserwować, w jaki sposób ludzie z różnych krajów odczuwają muzykę.
Na co dzień mieszka i pracuje Pani w Stanach Zjednoczonych, jednak bardzo często możemy zobaczyć Pani nazwisko na afiszach polskich instytucji muzycznych. Polska nie jest zbyt popularnym kierunkiem dla Amerykanów. Skąd tak ciekawa, wieloletnia i intensywna współpraca?
Dawno temu, podczas jednego z koncertów na Węgrzech, miałam przyjemność grać z polskim muzykiem, gitarzystą jazzowym – Jarkiem Śmietaną. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Do tego stopnia, że Jarek zdecydował się zaprosić mnie do Polski, najlepiej na koncerty. Na początku nie byłam zbyt zainteresowana, ale po moim pierwszym pobycie zmieniło się to diametralnie – byłam zachwycona! Wiedziałam, że chcę tu wracać! Największe wrażenie zrobił na mnie Kraków. Wtedy właśnie zakochałam się w Polsce i faktycznie bardzo często do Was przyjeżdżam! Oczywiście nie mogę też nie wspomnieć o przepysznym jedzeniu…
W Polsce występowała Pani w Narodowej Orkiestrze Polskiego Radia w Katowicach, Filharmonii Krakowskiej, podczas Bydgoszcz Jazz Festiwal, a teraz wystąpi Pani już po raz drugi w Filharmonii Łódzkiej.
Tak! Poznałam już wiele miast i scen koncertowych w Polsce. To też zasługa maestro Pawła Przytockiego, który najpierw zaprosił mnie do Krakowa, kiedy był dyrektorem tamtejszej Filharmonii, mówiąc, że chór Filharmonii bardzo chciałby wykonać utwory z repertuaru gospelowego. Teraz Paweł jest dyrektorem Filharmonii Łódzkiej, więc nasza obecna współpraca przeniosła się do Łodzi. Jestem mu bardzo wdzięczna za tę możliwość. A do tego praca z muzykami symfonicznymi czy chórem to coś zupełnie innego niż kameralne zespoły jazzowe albo występy solowe.
A co najbardziej lubi Pani w Polsce?
Jestem pod wrażeniem gościnności Polaków. Po każdym z koncertów ktoś zaprasza mnie do siebie do domu. Poznaję ludzi, ich rodziny, ich miasta. Ta gościnność i otwartość jest naprawdę wyjątkowa i niespotykana. Pamiętam nawet, jak po jednym z koncertów świątecznych, kiedy po raz pierwszy w życiu zostałam zaproszona do podzielenia się opłatkiem, kilka moich znajomych chórzystek próbowało mnie poznać, a nawet zeswatać ze swoimi bliskimi. To moje wyjątkowo pozytywne wspomnienie i zdecydowanie niecodzienne przeżycie!
Domyślam się, że miała Pani także możliwość posłuchać nieco polskiej muzyki. Czy jest ona obecna w Pani życiu na co dzień?
Zdecydowanie! Uwielbiam polską muzykę! Jestem wielką fanką Ewy Bem. Ostatnio obserwuję także karierę Józefa Jakuba Orlińskiego i jestem nim zafascynowana. Poza tym lubię Wodeckiego czy także Golec uOrkiestra.
A co sądzi Pani o polskich czy europejskich muzykach wykonujących jazz? To gatunek raczej amerykański.
To ciekawa sprawa! Kiedy w Stanach, na przykład w moim kościele w Karolinie Południowej, daję muzykom nuty, spotykam się raczej ze śmiechem i słowami: „Karen, powiedz nam po prostu, co mamy zaśpiewać”. Czują się po prostu urażeni. Chwilę później wykonujemy cały utwór tak, jak chciałabym, żeby był wykonany. W Europie zawsze muszę mieć ze sobą nuty. Gdybym ich nie miała, uraziłabym muzyków… Dlatego właśnie za każdym razem przygotowuję je jak najdokładniej, żeby wykonawcy zrozumieli moją wizję. Mimo to po kilku próbach, kiedy znamy już utwory, i tak wszystko płynie z serca, a nuty okazują się niepotrzebne. To mnie porusza i uskrzydla! Widzę, jak Polacy czy Europejczycy zachwycają się amerykańską muzyką i jak bardzo chcą ją wykonywać.
Miło to usłyszeć! W takim razie na koniec – jaki utwór z repertuaru czerwcowego koncertu poleciłaby Pani naszym czytelnikom?
Obecnie, przygotowując się do koncertu, nie mogę przestać słuchać utworu z Aladyna „A whole new world”, bardzo mnie porusza! Jestem też zachwycona charakterem, jaki pokazuje Urszula w piosenkach z „Małej Syrenki”. Myślę, że te utwory spodobają się każdemu!
Dziękuję za polecenia! Życzę wspaniałego koncertu i jak najwięcej słuchaczy, tych małych, ale też dużych.