Bestia kina [120. rocznica urodzin Jeana Gabina]
Był niezrównanym aktorem francuskiego kina, a także ideałem męskości znad Sekwany, który zdobył serce Marlene Dietrich. Świat pokochał jego naturalny styl gry i ukazywaną na ekranie prawdziwość. Ujmował pozorną szorstkością i oziębłością, pod którymi skrywała się dusza wrażliwca. Kreował role zarówno bliskich zwykłym ludziom przedstawicieli klasy robotniczej, tragicznych romantyków, jak i zbuntowanych, ale skazanych na klęskę antybohaterów. Jego wszechstronny dorobek aktorski to swoista podróż przez rozwój francuskiej kinematografii, obejmująca sześć dekad XX wieku. 17 maja minęło 120 lat od urodzin Jeana Gabina – aktorskiego fenomenu i największej legendy francuskiej kinematografii.
Talent we krwi
Jean Gabin porywał publiczność wielkim kunsztem aktorskim opartym na szczerości i naturalizmie. Na dużym ekranie był samym sobą, prezentował prawdę, gorycz codzienności oraz niewymuszoność, co składało się na złożone pod kątem psychologicznym portrety bohaterów głęboko zapadających w pamięć kinomanów. Gabin nie był typem stereotypowego amanta, ale jego fizyczną nieurodziwość przyćmiewała fascynująca osobowość, pociągający sceptycyzm i czar, które uwodziły kobiety na ekranie, jak również w życiu prywatnym. Dla Marlene Dietrich był miłością jej życia.
Jego prywatny portret pozostaje nie mniej fascynujący. W świecie pozorów, wielkich pieniędzy, intryg oraz kontrowersji Jean Gabin był dla mnie w odosobnionym gronie gwiazdorów niezachłyśniętych własną sławą, człowiekiem z krwi i kości, skromnym i stojącym na straży własnej prywatności. Przeciętnym człowiekiem o nieprzeciętnych zdolnościach i rozpoznawalności, ale bliskim zwykłym ludziom, którzy wynieśli go na swojego ekranowego bohatera. W szczególności doceniam zaś jego świadectwo, że legendarny wizerunek można zbudować na talencie oraz skromności – wielu współczesnych celebrytów, których skandale i osobiste perypetie są bardziej znane od dokonań, mogłoby uczyć się na jego przykładzie.
Urodził się 17 maja 1904 roku jako Jean-Alexis Moncorgé w Paryżu, ale dzieciństwo spędził w miasteczku Mériele w prowincji Seine-et-Oise (obecnie Dolina Oise) 35 km na północ od serca Francji. Miłość do sztuki i aktorski dryg miał zapisane w genach. Był synem artystów kabaretowych i właścicieli kawiarni – Madeleine Petit oraz Ferdinanda Moncorgé o scenicznym pseudonimie Gabin.
Gdy osiągnął pełnoletność, sam podążył artystyczną ścieżką wyznaczoną przez rodziców. Jego godna podziwu determinacja i wielka ambicja stanowią dla mnie i, jak wierzę, wielu miłośników jego twórczości źródło inspiracji. Dowodzą bowiem, że ciężka praca oraz zrodzona z głębi serca pasja (przy odrobinie szczęścia) pozwalają spełnić najskrytsze marzenia i odnieść sukces. Początkowo Jean Gabin występował m.in. w rozsławionym music-hallu Folies Bergére, gdzie poza zdolnościami teatralnymi dowodził swego talentu wokalnego i tanecznego.
Po odbyciu służby wojskowej wrócił na scenę. Zatrudnienie znalazł przy paryskich operetkach, w których wsławił się wykonywaniem utworów w stylu Maurice’a Chevaliera, ówczesnej ikony piosenki. Nie zabrakło go również na deskach kultowego kabaretu Moulin Rouge symbolizowanego przez imitację młyna na dachu. Sceniczne sukcesy w drugiej połowie lat 20. XX wieku sprawiły, że obiecującym artystą wielu talentów zainteresowali się przedstawiciele przemysłu filmowego.
Edyp znad Sekwany
W 1928 roku Jean Gabin zadebiutował na dużym ekranie przy okazji niemej krótkometrażówki „Oh! Walizki!”. To jednak w kolejnej dekadzie zyskał wielką popularność i uznanie krytyków dzięki swym najważniejszym rolom u reżyserów Jeana Renoira, Juliena Duviviera czy Marcela Carné. Wtedy też utrwalił swój mit – bezpośredniego mężczyzny z ludu o szorstkiej twarzy, skrywającego jednak pokłady wrażliwości i namiętność, niestety skazanego na klęskę w starciu z losem.
Taki portret nie był przypadkiem. Francuska kinematografia była wówczas ukierunkowana na komentowanie niespokojnej politycznej rzeczywistości kraju i reszty świata. Filmy odzwierciedlały niepokój towarzyszący wielkiemu kryzysowi wyznaczonemu przez krach na nowojorskiej giełdzie z przełomu lat 20. i 30., a także eskalacji wojennych nastrojów po dojściu Hitlera do władzy w Niemczech i zbliżającemu się widmu konfliktu. W połowie trzeciej dekady XX wieku we Francji pojawił się Front Ludowy, którego zadaniem było zwalczanie faszyzmu oraz realizacja idei socjalistycznych sprzyjających klasie robotniczej.
Postaci sportretowane w tamtym czasie przez Jeana Gabina wpisywały się w nerwową atmosferę, tworząc wizerunek „romantycznego proletariusza” – prostego człowieka podejmującego próbę walki z niesprawiedliwym losem, ale skazanego na porażkę, tak samo w życiu, jak w miłości. Śledząc jego ekranowe losy, nabieram przekonania, że w pewnym momencie wyrósł na ekranowy symbol uciśnionych, przeczuwających zbliżającą się katastrofę i przytłoczonych marazmem codzienności. Stał się twarzą przeciętnego ludu, w którego imieniu przemawiał (i wciąż przemawia) do widzów.
Widać to na przykładzie czołowych dzieł Juliena Duviviera: „Sztandar” (1935), „Wielka wygrana” (1936) i „Pépé le Moko” (1937). W tym ostatnim zapamiętanym za sprawą szyderczych dialogów oraz pomysłowego montażu Gabin wciela się w przestępcę, ukrywającego się przed wymiarem sprawiedliwości w algierskiej Kasbie. Nieszczęśliwa miłość do paryskiej utrzymanki prowadzi go do samobójstwa. Z kolei w dramacie „Bestia ludzka” (1938), będącym porażającym efektem współpracy aktora z reżyserem Jeanem Renoirem, zabija z miłości. Jego antybohater jest maszynistą, w którym po nawiązaniu bliższych stosunków z kobietami budzi się żądza zabijania stanowiąca piętno dziedzicznej choroby wywołanej przez alkoholizm jego ojca i dziadka.
Pozorna siła i niedostępność bohaterów Gabina stanowiły w większości przypadków maskę dla łagodności ich duszy oraz seksapilu. Złożyło się to na ekranowy wizerunek amanta, zupełnie innego od utrwalonego do tej pory we francuskim kinie ideału mężczyzny. Gabin nie był delikatnym chłopcem o smukłej sylwetce, zaczytującym się w poezji, a mężczyzną postawnym o grubych rysach twarzy, wykonującym ciężką pracę fizyczną. Jego wewnętrzny urok i niezrównana charyzma wystarczyły jednak, by wzdychały do niego kobiety niemal z całego świata. Nie tylko w filmach cieszył się wielkim powodzeniem, gdzie partnerowały mu ściągające katastrofę femme fatales grane przez Mireille Balin, Michéle Morgan czy Simone Simon. Prywatnie żenił się trzykrotnie kolejno z aktorką Gaby Basset, Suzanne Marguerite Jeanne Mauchain i Dominique Fournier.
W okowach realizmu poetyckiego
André Bazin – krytyk, teoretyk filmu i jeden z założycieli magazynu „Cahiers du cinéma” – w nawiązaniu do tragicznych i wzniosłych ról Jeana Gabina z przedwojennego okresu kina okrzyknął aktora „Edypem w kaszkiecie”. Istotnie specyfika jego kreacji z trzeciej dekady ubiegłego wieku obejmowała przede wszystkim bohaterów tragicznych naznaczonych fatum i samotnością. To zbliżało go do przeciętnego odbiorcy i nadawało jego dorobkowi znamion uniwersalności.
Dziś oglądając filmy z Gabinem – kilkadziesiąt lat po premierze – odnoszę wrażenie, że wykreowane przez niego portrety wciąż zachowują wyjątkową aktualność. Nadal wyrażają rozterki i codzienne problemy współczesnego człowieka, który może utożsamiać się z Gabinowskimi (anty)bohaterami. Mało który z aktorów wywarł podobny wpływ na publiczność. Gabin był magikiem kina, filmową bestią, przykładem tego, jak empatia i baczne obserwowanie rzeczywistości w połączeniu z naturalnymi zdolnościami aktorskimi potrafią zmienić oblicze X muzy.
W niedługim czasie Jean Gabin wyrósł na największą ikonę realizmu poetyckiego, nurtu francuskiej kinematografii lat 30. minionego stulecia. Jego nazwa może wprowadzać w błąd – choć prezentujące nurt filmy miały dawać pozór prawdopodobieństwa, a ich akcja rozgrywała się w środowisku nizin społecznych, to historiom było daleko do realizmu. Klimat odzwierciedlał co prawda nastroje epoki w przededniu II wojny światowej, ale ekranowi proletariusze posługiwali się słownictwem dalekim od języka ulicy. Całości wtórowała poetyckość oparta na symbolizmie postaci oraz rekwizytów, które pełniły w obrazie formę metafory. Nie brakowało ponadto pesymizmu i ponurej atmosfery oddającej tragizm bohaterów wynikający z nieprzeniknionego fatum.
Realizm poetycki mogliśmy dostrzec już w filmach z Gabinem zrealizowanych pod okiem Juliena Duviviera: „Sztandar” i „Pépé le Moko”, ale najwspanialsze dzieła nurtu wyszły spod ręki reżysera Marcela Carné. W jego utworze „Ludzie za mgłą” (1938) Jean Gabin sportretował dezertera, który przybywa do Hawru, mglistego miasta w północnej Francji, aby uciec z kraju. W miejscowej knajpie spotyka ekscentryków, wpływających na jego dalsze losy. Wśród nich poznaje tajemniczą Nelly, w której zakochuje się od pierwszego wejrzenia, nie wiedząc, że uczucie ściągnie na niego tragedię. Arcydzieło zapisało się wśród klasyków europejskiego kina za sprawą niezapomnianej poetyki, a także harmonijnej konwencji dramatu naznaczonej wątkiem romantycznym. Gabin jak zwykle w swej roli jest wspaniały, melancholijny, zgubiony i pogrążony w egzystencjalnych rozterkach. Ponury klimat opowieści nastrojowo oddaje mglista sceneria portowego miasta.
Rok później gwiazdor ponownie spotkał się z Marcelem Carné na planie „Brzasku” (1939). Antybohatera Gabina poznajemy w chwili dokonania przez niego zbrodni i utkwienia w policyjnym potrzasku, ale wraz z kolejnymi retrospekcjami przekonujemy się, kto w tej historii był tak naprawdę ofiarą. Gabin jako robotnik Francois zdobywa współczucie i zrozumienie widzów. Miłość do młodziutkiej służącej (w tej roli Jacqueline Laurent), która potajemnie spotyka się z demonicznym treserem psów panem Valentinem, niszczy go stopniowo z powodu zazdrości i wyrafinowanej gry konkurenta. I choć robotnik nawiązuje romans z asystentką tresera Clarą (Arletty), to wciąż nie potrafi zapomnieć o pierwszej ukochanej. Szał zazdrości doprowadza go ostatecznie do zabicia Valentina, a następnie odebrania sobie życia.
„Brzask” przytłacza poczuciem beznadziejności i zwycięstwem zła w jego uniwersalnym starciu z dobrem, co jest charakterystyczne dla realizmu poetyckiego. W zgodzie z nurtem inspirowanym twórczością Josefa von Sternberga rośnie także symboliczna rola przedmiotów, przypominających Francois o tragicznym rozwoju zdarzeń – przykładowo mimoza, broszka i pocztówki stają się metaforą fascynacji jego ukochanej panem Valentinem, a pluszowy miś bez ucha samego bohatera, który „ma jedno oko radosne, a drugie smutne”. Sukces filmu był ponadto zasługą naturalnego aktorstwa Jeana Gabina. Stanowiło to przedłużenie jego prywatnej postawy nieznoszącej pretensjonalności ani sztuczności.
Edyp i Wenus. Romans Jeana Gabina z Marlene Dietrich
Wybuch II wojny światowej odmienił rzeczywistość wszystkich. Po kapitulacji Francji Jean Gabin skorzystał z amerykańskiego kontraktu od wytwórni 20th Century Fox, aby wydostać się z okupowanego kraju, podobnie jak zaprzyjaźnieni reżyserzy Julien Duvivier i Jean Renoir. Gabin przybył do USA jako największy amant francuskiego kina i materiał na nową gwiazdę Hollywood, jednak w fabryce snów nie odniósł sukcesu. Zagrał jedynie w dwóch amerykańskich filmach: „Nocny przypływ” (1942) w duecie z Idą Lupino i „Oszust” (1944).
Amerykański epizod w karierze Jeana Gabina wiązał się jednak z poznaniem wielkiej miłości. Mowa o legendarnej diwie ekranu oraz piosenki, pochodzącej z Niemiec „blond Wenus” Marlene Dietrich. Artystka na wieść o przybyciu do Ameryki francuskiego aktora rozpoczęła szereg przygotowań, aby… dotrzeć do niego pierwsza. Dietrich słynęła z miłosnych podbojów i bycia femme fatale nie tylko w kinie, ale też życiu prywatnym, a pod urokiem Gabina pozostawała od czasu seansu dzieła „Towarzysze broni” (1937), gdzie zagrał pamiętnego porucznika Maréchal. Chciała powitać go z otwartymi ramionami i równie otwartym sercem. Wiedziała, że Gabin ma wyrzuty sumienia z powodu opuszczenia Francji w najbardziej dramatycznym dla niej momencie. Marlene postanowiła zatem dać mu namiastkę paryskiego stylu w sercu upalnej Kalifornii – nienagannie mówiła po francusku, a swoje kreacje ozdabiała apaszkami i beretami.
„Ich romans był jednym z najdłuższych, najbardziej namiętnych i najdotkliwiej raniących w życiu ich obojga. I oczywiście to Gabin ucierpiał w nim najbardziej” – wspominała związek swojej matki Maria Riva, jedyne dziecko Dietrich. Z kolei sama aktorka mówiła po latach: „To jedyny związek w moim życiu, kiedy ja okazałam się stroną, która kochała mocniej niż ta druga”. Dzieliło ich naprawdę wiele – podczas gdy Marlene nieustannie strzegła nieskazitelności własnego wizerunku i lubiła pokazywać się publicznie w towarzystwie nowego kochanka, Gabin pozostawał sfrustrowany. Takie zachowania nie leżały w jego prostej naturze, która nie akceptowała wymuszonego blichtru i życia na świeczniku. Marzył o założeniu z Dietrich rodziny, ale przecież ona, mimo licznych romansów, od 1923 roku oficjalnie pozostawała żoną Rudolfa Siebera godzącego się na otwarte małżeństwo.
Kilka szczęśliwych chwil wzajemnej fascynacji i namiętności przerwała decyzja Jeana Gabina o przyłączeniu się do ruchu Wolnej Francji. Walczył w Afryce Północnej i przy wyzwoleniu Paryża. Niewielu gwiazdorów z tamtych lat było gotowych na równe poświęcenie. Gdy w grę wchodziła wolność ojczyzny i ryzyko globalnej katastrofy wywołanej obłędem Führera, dla Gabina nie liczyła się osobista miłość do ukochanej, wizja rozłąki i tymczasowe porzucenie kina. W Hollywood amanci i diwy ekranu angażowali się co prawda we wsparcie aliantów, prowadząc m.in. sprzedaż bonów wojennych czy występując przed zaglądającymi śmierci w oczy żołnierzami, ale mało kto decydował się na bezpośrednią walkę. To pozwala mi nazywać Jeana Gabina bohaterem nie tylko w filmowym kontekście. Za swoje męstwo otrzymał Krzyż Wojenny oraz francuski Medal Wojskowy.
Aktor szczęśliwie przeżył wojnę, ale po jej zakończeniu zmienił się jego stosunek do amerykańskiej kochanki. Postawił Marlene ultimatum: albo rozwód z Sieberem i życie u jego boku, albo definitywne pożegnanie. Niezdecydowanie gwiazdy poskutkowało drugim, bardziej drastycznym rozwiązaniem. Mimo rozstania Dietrich nigdy nie przestała kochać Gabina, nazywając go największą miłością swego życia. Swoistym pożegnaniem pary kochanków okazał się ich wspólny obraz „Martin Roumagnac” (1946).
Powojenna kariera Jeana Gabina
Zakończenie wojny i krótki rozdział w Hollywood zmieniły dotychczasowy wizerunek Gabina na dużym ekranie, ale wróżyły też nieuchronny kryzys w karierze. W drugiej połowie lat 40. aktor wciąż nie opuszczał świata kina, jednak większość filmów z tego okresu przechodziła bez echa. Wyjątek stanowił francusko-włoski dramat „Mury Malapagi” (1949) wyróżniony Złotą Palmą w Cannes dla najlepszego reżysera oraz Oscarem dla najlepszego obcojęzycznego filmu.
Wielki powrót Jeana Gabina nastąpił w 1954 roku wraz z premierą arcydzieła Jacquesa Beckera „Nie tykać łupu”. To jeden z największych filmów kryminalnych z kraju znad Loary, który po 70 latach od premiery wciąż angażuje, budzi emocje i zdecydowanie nie trąci myszką. Gabin jako podstarzały gangster-dżentelmen ponownie da się lubić. Jak przed laty tworzy portret niejednoznacznego antybohatera: z jednej strony bezwzględnego przestępcy, twardego i lojalnego względem członków swego gangu, a z drugiej – marzącego o przejściu na emeryturę i spokojnym życiu playboya, który zdobywa damskie serca szarmanckim zachowaniem oraz poważaniem w ciemnym półświatku.
Film doskonale oddaje zachodzące we francuskim kinie zmiany, a zwłaszcza śmielsze podejście do cielesności z wyeksponowaniem wielkiej fascynacji ówczesnych Francuzów wojeryzmem. Sekretem gry Gabina staje się tu połączenie opanowania i spokoju z charyzmą, która towarzyszyła mu nawet przy kreowaniu czarnych charakterów. „Nie tykać łupu” odniosło międzynarodowy sukces. Film był czwartym najwyżej opłacalnym filmem we Francji w 1954 roku, a Jean Gabin został uhonorowany nagrodą dla najlepszego aktora na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji.
Legendy nie przechodzą na emeryturę
Triumf zaowocował wznowieniem dobrej passy aktora, przypominając światu o jego dokonaniach z lat 30. i wciąż nieprzemijającym talencie. Przez kolejne dwadzieścia lat Jean wystąpi jeszcze w 50 produkcjach, przeważnie jako wprawiony gangster, cyniczny inspektor albo ekscentryczny starszy pan. I tu znowu aktor wyrasta według mnie na jednego z największych autorytetów klasycznego kina, mobilizując do walki o samego siebie i podtrzymanie kariery. Przejściowy kryzys nie pogrzebał bowiem jego nadziei, wręcz przeciwnie – zachęcił do ekranowych eksperymentów, wyjścia ze strefy komfortu, a w końcu podążania wraz z rytmem zmieniającej się X muzy, która musiała dostosować się do wymagań nowych odbiorców: młodego pokolenia dorastającego w czasach Nowej Fali.
Znaczące dla późnego etapu kariery Jeana Gabina okażą się zwłaszcza międzynarodowe koprodukcje jak francusko-włoski komediodramat „Czarny rynek w Paryżu” (1956) i wyprodukowani we Francji, Włoszech i NRD „Nędznicy” (1958). Sensację wzbudzały również ekranowe spotkania legendarnego artysty z ówczesnymi gwiazdami X muzy: Brigitte Bardot przy okazji dramatu „Na wypadek nieszczęścia” (1958), Louisem de Funés w komedii „Człowiek z tatuażem” (1968) czy Alainem Delonem w „Klanie Sycylijczyków” (1969).
Wielką popularność przyniosła dojrzałemu Gabinowi postać komisarza Maigret – bohatera powieści kryminalnych Georgesa Simenona. Wcielił się w niego przy okazji trzech filmów: „Pułapka” (1958), „Śmierć na klęczkach” (1959) oraz „Maigret, Lognon i gangsterzy” (1963). Jednym z najwybitniejszych, a zarazem późnych dzieł w karierze Gabina był natomiast psychologiczny dramat „Kot” (1971). Gabin w duecie z damą francuskiego kina, wyróżnioną Oscarem Simone Signoret, zagrał zgorzkniałe małżeństwo z długoletnim stażem, którego uczucie przysłoniły narastające od lat frustracje. Ikony X muzy dały tu wysmakowany pokaz aktorstwa w starym, ale jakże wybornym stylu. Zarówno Jean, jak i Simone otrzymali Srebrne Niedźwiedzie dla najlepszych aktorów podczas 21. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Berlinie.
Ostatnim filmem Jeana Gabina był „Święty rok” (1976). W roku premiery wspomnianego obrazu, 3 kwietnia aktor przewodniczył pierwszej ceremonii Akademii Cezarów. Zmarł na białaczkę zaledwie kilka miesięcy później, 15 listopada 1976 roku. Jego ciało skremowano, a prochy rozsypano do morza z pełnymi honorami wojskowymi. Legenda Jeana Gabina wciąż jednak ma się dobrze. W dobie kryzysu autorytetów francuski artysta pozostaje wzorem do naśladowania nie tylko dla osób aktywnych w środowisku filmowym. Gabin – wybitny aktor, zasłużony patriota, szczery, bezpretensjonalny i niedający uderzyć przysłowiowej wodzie sodowej do głowy artysta może być autorytetem dla każdego z nas. Przez całe życie pokazywał bowiem, że liczy się w nim właściwie jedno: prawda oraz pozostawanie w zgodzie z samym sobą.
Paula Apanowicz