Wszystko tylko nie country
Środowy wieczór festiwalu za sprawą wykonawców stał się wieczorem amerykańskim. I nawet przełożony z dnia wczorajszego mecz Polska – Anglia nie był w stanie tego zmienić. Dla gitarzystów po Japonii i Włoszech przyszedł czas na USA… A zaczęło się niewinnie. I nie było country!
Prowadzący stanęli przed mikrofonami jak zwykle. Tym razem w garniturach, a nie jak choćby podczas wieczoru japońskiego – w kimonach. Nie było więc kowbojskich kapeluszy ani pistoletów. A jednak nie byliby sobą, gdyby nie zaskoczyli czymś publiczności. Zanim więc zapowiedzieli pierwszego z wykonawców, zaczęli się licytować (i tak dobrze, że się po amerykańsku nie założyli), kto jest lepiej przygotowany: Wojciech Wieczorek przypiął sobie do marynarki dwa znaczki – flagę polską i amerykańską, na co drugi z za pazuchy wydobył pokaźnych rozmiarów gwieździsty sztandar. Dopiero po tym zapowiedzieli Brendana Evansa.
Amerykański gitarzysta wyszedł na scenę z szerokim uśmiechem i łamaną polszczyzną powiedział: „Dziękuję bardzo…” Oczywiście salwa oklasków wzmogła się na to jeszcze bardziej. W poprzednich dniach wykonawcy nie uraczyli nas ani słowem, nie tylko polskim. A tu zaraz na przywitanie… I jakże promienny uśmiech… Jednak ten zniknął już za chwilę, gdy Brendan wziął gitarę. Jego twarz stała się kamienna a palce biegły z niezwykłą wprost precyzją. Zarówno utwory Regino Sainza de La Mazy (Rondena, Meditation, Sacrificio), jak i Jana Sebastiana Bacha ( Prelude, Fuge, i Allegro) czy też XVI wiecznego kompozytora Luisa Milana (Pavana I) zagrał niezwykle wirtuozersko. Bezbłędne, czysto wykonane urzekły wszystkich. W przerwach pomiędzy utworami dało się z sali czasem usłyszeć okrzyki: Brawo!!! Evans odpowiadał na nie szerokim uśmiechem i grał dalej. A Jego gitara raz brzmiała jak harfa innym razem jak rosyjska bałałajka – za sprawą niezwykle trudnych technicznych tremoli. Nic dziwnego, że publika długo nie chciała go puścić z estrady. Kilkakrotnie wywoływany oklaskami podbiegł do mikrofonu i skwitował to swoim łamanym: „Dziękuje bardzo” i uciekł za kulisy, machając przyjaźnie do widowni.
Po nim na scenie pojawili się kolejni magicy gitar. Panowie z „Tantalus Quartet” zagrali utwory współczesnych kompozytorów: Carlo Domeniconiego, Phillipa Houghtona, Ariela Ramireza i Ediego Hilla. Jednak wybrali utwory bardzo melodyjne i trudne technicznie, co w aranżacji na cztery gitary dawało niesamowity efekt. Czasem miało się wrażenie, jakby grali na jednym, a nie czterech instrumentach. Utwory ciekawe, wymagające różnych technik gitarowych sprawiały, że słuchało się ich z wielkim zaangażowaniem. Również muzycy – uśmiechnięci, precyzyjnie „rozmawiający ze sobą” mimiką twarzy i spojrzeniami - zjednali sobie bardzo szybko publiczność, która nagradzała każdy wykonany utwór gromkimi brawami, na co oni uśmiechali się jeszcze szerzej i głęboko się publiczności kłaniali, demonstrując przy tym swoje jakże zwyczajnie wyglądające a przecież jak niezwykłe instrumenty.
Na bis zagrali słynny Taniec z szablami – taniec pochodzący z finału IV aktu baletu „Gajane” Arama Chaczaturiana. Na to pojawił się element baletowy: za artystami w głębi sceny dwaj prowadzący zaczęli się okładać szablami! Oczywiście wywołało to salwę śmiechu i oklasków i w tej miłej atmosferze ogólnej radości kolejny dzień festiwalowy dobiegł końca…
W czwartek czekają nas zmagania finalistów konkursu i niesamowity koncert. Czterokrotne wykonanie Concerto de Aranjuez - Joaquina Rodrigo… Przybywajcie, bo jest czego posłuchać…
Tym razem w podwójnej roli: słuchacza i fotografa - Adrian Nowak
[gallery]371[/gallery]