Warszawska Jesień: niespodziewany finał
Finał 60. Warszawskiej Jesieni w tym roku zabrzmiał dość nieoczekiwanie. Pozornie zabrakło mocnego uderzenia na koniec. Za to, jak rzadko, mieliśmy okazję celebrować muzyczną ciszę.
Stworzyło to możliwość zanurzenia się w pięknie muzyki nieco wycofanej, opartej na subtelnych dźwiękowych igraszkach i nieznacznych kontrastach. Zwłaszcza dla melomanów eksploracja brzmień piano i najróżniejszych efektów dźwiękowych (uzyskanych poprzez niekonwencjonalne potraktowanie sekcji smyczkowej czy instrumentów dętych) mogła się okazać bardzo ciekawym doświadczeniem. Pasjonująca była także obserwacja perkusisty – Leszek Lorent w otwierającym koncert utworze „Aphasia” wystąpił, zgodnie z zawartą w tytule sugestią, niemo, charyzmatycznie interpetując brzmienia taśmy niemal pantomimiczną, zrytmizowaną mową gestów. Ten utwór wyróżniał się zresztą na tle pozostałych spójną, przemyślaną formą i konsekwentnie rozwijanym pomysłem. „Pierwotnie skomponowany na głos i taśmę dwukanałową utwór powstał na zamówienie paryskiego GRM, z myślą o wirtuozowskim wokaliście Nicholasie Isherwoodzie. Partia taśmy – stanowiąca idiomatyczną eksplozję rozrywanych, splecionych brzmień – składa się wyłącznie z sampli wokalnych, nagranych przez Isherwooda i poddanych obróbce cyfrowej. Na tle tej narracji dźwiękowej wokalista wykonuje złożoną serię gestów dłońmi, przefiltrowany przez drobiazgową choreografię swoisty język migowy. Każdy gest jest ściśle zsynchronizowany rytmicznie z partią taśmy. Ekscentryczność owych poruszeń dłoni ustępuje jedynie obserwacji, że wspaniały śpiewak obecny na scenie nie wydaje żadnych dźwięków. W istocie w rolę śpiewaka może się wcielić ktokolwiek, byleby wykazał się odpowiednim entuzjazmem. Z tego punktu widzenia »Afazja« jest być może pierwszym utworem w kanonie wokalnym, który można wykonać nawet wtedy, gdy wykonawca ma zapalenie krtani” – pisze o utworze kompozytor Mark Applebaum.
Interesujący wydał się też drugi utwór, dowcipnie wykorzystujący nowe technologie „Concerto for a movie loop” Christiana Winthera Christensena, dzięki Warszawskiej Jesieni po raz pierwszy wykonany w Polsce. Starannie przysunięty do pianina ekran z wizją pianisty nasuwał skojarzenia z internetowymi tutorialami, zwłaszcza że repetowane lub zapętlane fragmenty nieco przypominały kompozycje Rachmaninowa, do tego na koniec zaskakująco się urwały.
![]()
materiały promocyjne festiwalu Warszawska Jesień, foto Grzegorz Mart
Trzeci utwór, „canti in/versi” autorstwa mieszkającej w Austrii polskiej kompozytorki Joanny Woźny, perfekcyjnie wpisał się w tematykę tegorocznej edycji festiwalu, odbywającej się pod hasłem „Muzyka i język”. Na koncercie finałowym zamówiona przez Warszawską Jesień i Filharmonię Narodową kompozycja miała swoje godne prawykonanie. Zespół wokalny na różne sposoby pozbawiał język semantyki i tylko szkoda, że akurat w filharmonicznej akustyce nie zawsze można było uchwycić wszystkie niuanse wykonawcze. Utwór ten natomiast bronił się niepokojącym nastrojem i zmuszeniem odbiorcy do głębokiego zasłuchania w warstwie umownej ciszy – jak wspomniała w wywiadzie dla Presto kompozytorka, fascynują ją na pozór ciche wnętrza i to dało się wyczuć, to właśnie z szumu wyłaniał się tutaj głos ludzki. Utwór Woźny był diametralnie inny od całego finałowego programu – obcowaliśmy z muzyką stonowaną, konfrotującą z delikatną elektroniką to, co może i najbardziej ludzkie, potencjał języka jako narzędzia „przedrozumienia". Choć paradoksalnie w utworze zostały wykorzystane fragmenty wierszy: „The Cats will know”, „Verrà la morte e avrà” i „tuoi occhi” Cesarego Pavesego, jak i fragmenty dwóch ód Horacjusza: I. 4 („Solvitur acris hiems…”) oraz IV. 7 („Diffugere nives…”)…
Ożywczo na tym tle wypadł drugi z prawykonywanych utworów – „Infectious (Feel It®)” Mikołaja Laskowskiego, zamówiony przez Warszawską Jesień oraz Stowarzyszenie Autorów ZAiKS, na różne nietypowe sposoby łączący brzmienia bigbandowe z rockowymi. I gdyby jeszcze została w nim zachowana konsekwencja w budowaniu struktury opartej na muzycznych impresjach lub falowaniu brzmieniowego spektrum dążącym do wyraźnej kulminacji, być może zasługiwałby i na najwyższą ocenę. Również z uwagi na aktualność poruszanej w nim problematyki, o której wspomina w programie kompozytor: „Praca z taką grupą to idealna okazja do przyjrzenia się napięciu pomiędzy tym, co społeczne, a tym, co intymne. Pojawia się wiele pytań: jak szeroki może być zakres wolności muzyków? Jak duży może być ich wpływ na rezultat? Gdzie zaczyna się i gdzie kończy odpowiedzialność kompozytora? Jak multiplikacja instrumentów wpływa na poczucie humoru indywidualizmu wykonawców?”.
![]()
materiały promocyjne festiwalu Warszawska Jesień, foto Grzegorz Mart
A jednak to ostatnia z kompozycji, po raz pierwszy wykonywana w Polsce „Speed of Truth” Miroslava Srnki, operująca zróżnicowanym aparatem wykonawczym (chór na balkonach, trzy marimby, dwa fortepiany wykorzystywane jednocześnie przez pary pianistów w sposób klasyczny i preparowany itd.), najbardziej mogła zapaść w pamięć, a to dzięki osobie niezwykłego solisty Jörga Widmanna, któremu nieobca jest i materia kompozytorska. Klarnet reprezentował tu głos ludzki i wydobywał dźwięki niemal niemożliwe do zapisania, zaś chór i orkiestra pozostawały dla niego rezonującą przestrzenią. Twórca w swojej kompozycji poszukuje prawdy podlegającej nieustannej obróbce w cyfrowym świecie. Utwór został pierwotnie napisany dla klarnecisty Jörga Widmanna oraz Chóru i Orkiestry Radia Bawarskiego pod dyrekcją Susanny Mälkki, obsada oraz rozmieszczenie wykonawców są w nim bardzo specyficzne. Podczas koncertu można było odnieść wrażenie, że przebieg dramaturgiczny kompozycji się chwieje, doświadczało się dłużyzn, a ciekawa instrumentacja była eksplorowana aż do znużenia. Niemniej wspomniana wirtuozeria klarnecisty, szczególnie w najcichszych rejestrach wymagających również maksymalnego skupienia odbiorcy, stanowi dowód, że muzyka współczesna zarazem rozwija wykonawców, stanowiąc dla nich niebagatelne wyzwanie, jak i pozostaje dostępna jedynie dla niektórych z nich, najlepszych z najlepszych. I że to wybitni interpretatorzy dają kontrowersyjnym kompozycjom „drugie życie”.
(MB)