Tu i teraz tańczyć przyszłość [„WIN.DOWS_38” United Limbs]
Pomimo wielu cennych wskazówek w trakcie naszej pracy, ostatecznie potrzebowaliśmy odcięcia się od zewnętrznych opinii. Trzeba było spotkać się sami ze sobą i być w tym razem – mówi tancerz Jakub Mędrzycki o najnowszym spektaklu grupy United Limbs.
I coś w tym jest – autentyzm to może i najważniejszy aspekt każdego performance'u. Niejednokrotnie obcujemy ze sztuką oscylującą na granicy dysbalansu, w której doświadczamy przerostu formy nad treścią bądź treści nad formą. Czujemy się wówczas w jakiś sposób zawiedzeni, niemal oszukani. Jakby twórcy igrali z naszą inteligencją czy też poczuciem dobrego smaku. Zdarza się jednak, że wszystko jest na swoim miejscu. Zostajemy poruszeni, na chwilę wyrwani z naszych żyć, klisz, schematów myślenia. Bynajmniej jednak nie oznacza to jednoczesnego uczucia niedosytu w obcowaniu ze sztuką czy, wręcz przeciwnie, „przejedzenia”. Możemy być tymczasowo nasyceni, lecz wciąż zaintrygowani, a proces twórczy, który obserwowaliśmy, bądź którego efekty zostały nam zaprezentowane, wciąż ożywa w naszej pamięci, pracuje w głowie, powraca wraz z nacechowanymi emocjami obrazami w snach czy skojarzeniach.
fot. Centrum Teatru i Tańca w Warszawie
Taki właśnie był spektakl taneczny „WIN.DOWS_38” wspomnianego kolektywu United Limbs w składzie: Ilona Gumowska, Izabela Zawadzka, Gieorgij Puchalski, Jakub Mędrzycki. Prężnie wykorzystując czas pandemii, grupa opracowała koncepcję i choreografię wraz z Izabelą Orzełowską i wystawiła performance dwukrotnie – 6 i 10 sierpnia w Warszawie. Muzykę stworzył jeden z performerów – Gieorgij Puchalski, za kostiumy i charakteryzację odpowiadała Maria Łozińska. Spektakl powstał w ramach projektu „Przestrzenie sztuki” finansowanego ze środków Ministerstwa Dziedzictwa i Kultury Narodowej, realizowanego przez Instytut Muzyki i Tańca oraz Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego, operatorem projektu w Lublinie jest natomiast Centrum Kultury w Lublinie, gdyż praca nad performance'em odbyła się w ramach rezydencji i współpracy z Lubelskim Teatrem Tańca. Dodatkowo przedstawienie dofinansowano w ramach programu koprodukcyjnego Centrum Teatru i Tańca w Warszawie, projekt współfinansuje także Miasto Stołeczne Warszawa.
Wybierając się na drugi z pokazów, celowo nie od razu przeczytałam jego opis. W tańcu interesuje mnie doświadczanie obecności scenicznej i wszelkich form ruchu bez uprzedzeń, kontekstów, „szufladek”. Z drugiej strony owe konteksty bywają nieodzowne, jeśli chcemy właściwie uchwycić intencje twórców. W przypadku United Limbs artyści podkreślają, że nie jest ich zamierzeniem narzucanie czegokolwiek widzowi, cenią pewną dowolność interpretacyjną. Sami swój nowy projekt określają następująco: „»WIN.DOWS_38« to zestaw ulotnych wrażeń, obrazów i fantazji o przyszłości. Przyszłości być może bardzo dalekiej. Czy to już kompletnie dysutopijna rzeczywistość, której nawet Orwell nie miałby odwagi sobie wyobrazić? Świat rozgrywa się pomiędzy czwórką bohaterów, prawdopodobnie jeszcze ludzi. Zbudowany z ich tajemnic, pragnień, potencjalnych zmagań balansuje pomiędzy życiem a jego projekcją. Bohaterowie nawiązują intymną relację z intrygującym, potencjalnie nadludzkim protagonistą. Czy to COŚ dyryguje ciągiem wydarzeń, a może jest jedynie cichym obserwatorem, nieinwazyjną częścią ich życia?”. Punktem wyjścia dla tancerzy był moment rozszczepienia się od podstawy narastających kolejnych warstw ruchowych i ich szeroki potencjał ewolucyjny, a także cielesność i repetytywność.
fot. Centrum Teatru i Tańca w Warszawie
Jednak to, co zwróciło moją uwagę, to owa powtarzalność, która boleśnie zbliża nas do nieuchronnego tu i teraz – już dziś nasza rzeczywistość jest oparta na rytuałach, których z potrzeby (złudnego) bezpieczeństwa nierzadko nie potrafimy sobie odmówić. Co dzień naśladujemy siebie z dnia poprzedniego, niekiedy odnajdując chwilową ulgę w momentach ekstazy – poszukujemy jej w klubach, w dudniącej, transowej muzyce, w środkach odurzających, w przelotnych, intensywnych, lecz niezobowiązujących znajomościach, w duchowym stosunku do CZEGOŚ, co bardziej chcemy odczuwać, niż się nad tym zastanawiać. Obserwując czwórkę bohaterów w „kamiennej studni” podwórka Centrum Teatru i Tańca przy ul. Belwederskiej, nie mogłam odwrócić od nich wzroku, w każdym z nich dostrzegałam coś z siebie i zarazem swoje przeciwieństwo. Byli magnetyczni, czaiła się w nich dziwna, zniewalająca energia. Stopniowo, bardzo powoli rozprzestrzeniający się ruch, pozostający w symbiozie z doskonale dopasowaną muzyką, hipnotyzował. Tutaj „grało” wszystko – operujące podstawowymi kolorami, pełne luzu, ale i nowoczesnej stylistyki kostiumy i makijaż, układ i wzajemne interakcje wszystkich postaci, świetnie wykorzystane rekwizyty – mikrofon oraz głośnik, co umożliwiło wprowadzenie warstwy paszczodźwięków oraz świadome sterowanie źródłem dźwięku i głośnością muzyki, wpływając na wrażenie pogłębiającego się chaosu.
Na koniec spektaklu jedna z bohaterek zdjęła buty, po cichu odeszła, jakby wyczerpana tym nieustannym byciem w działaniu, przerażona wyzwoloną mocą, zapamiętaniem w transie wyprowadzającym z małych spotkań szaleństwo tłumu. I nawet w tej ciszy, nagłym znieruchomieniu widz chłonął dalej performance, otumaniony pięknem i płynnością ruchu, minimalizmem, który oferował więcej, niż można byłoby oczekiwać. Przyjść na „WIN.DOWS_38” bez oczekiwań to otrzeć się o doświadczenie nie do wymazania.
(MB)