Stanisław Kuflyuk: Staram się być uczciwy wobec widza

22.10.2019
fot. Kinga Karpati & Daniel Zarewicz

Teatralne Nagrody Muzyczne im. Jana Kiepury zostały rozdane. Ze zwycięzcą w kategorii najlepszy śpiewak operowy Stanisławem Kuflyukiem o operze, wierze i o tym, dlaczego ma wrażenie, że ktoś zagląda mu do buzi rozmawia Wojciech Pietrow.

Wojciech Pietrow: Denerwuję się Pan, gdy w wywiadach jest Pan już na wstępie pytany o pochodzenie?

Stanisław Kuflyuk: Nie…

Chodzi mi o to, czy nie czuje się Pan szufladkowany – jest zły śpiewak, dobry śpiewak i śpiewak z Ukrainy – jakby to było najważniejsze.

Ach, to jest w ogóle trudno ująć. Bo owszem, jestem urodzony na terenie ZSRR, ale to kiedyś były Kresy polskie. W rodzinie też mam korzenie polskie od strony mamy i babci. Tak że ta polskość we mnie jest cały czas obecna. Zresztą – wychowałem się w Kościele, gdy na początku lat 90. zaczęto oddawać te kościoły do użytku. Od szóstego roku życia drugim językiem ojczystym jest dla mnie polski.

Czyli już w Stanisławowie (miasto rodzinne artysty – przyp. red.) ta więź z Polską była?

Tak, mieliśmy szkołę polską sobotnio-niedzielną, a później zwykłą – codzienną.

Ale tego, żeby na stałe śpiewać na polskich scenach, Pan nie planował?

Nie… To był przypadek, łut szczęścia. Dowiedziałem się, że są przesłuchania w Operze Śląskiej w Bytomiu i Operze Wrocławskiej i wysłałem tam swoje CV. Dostałem propozycje przyjechania i pokazania swoich umiejętności, a ponieważ nie kończyłem konserwatorium, tylko instytut sztuki, to nie wiedziałem nawet, na jakim etapie tego wszystkiego jestem. Coś niby śpiewałem i wygrywałem jakieś konkursy, ale nie wiedziałem, jak sytuacja wygląda w Polsce. Ostatecznie okazało się, że dostałem się i do Bytomia, i do Wrocławia. Wybrałem Wrocław, choć później wróciłem też do Bytomia.

Czasem można usłyszeć, że muzyka to język uniwersalny… Często brzmi to sloganowo i sztucznie. Mając styczność z kulturą polską i ukraińską, widzi Pan różnice w tym, jak muzyka jest postrzegana, odbierana w tych dwóch krajach?

Nie, nie. Wręcz przeciwnie. Wydaje mi się, że wygląda to bardzo podobnie – nasze kultury są bardzo podobne. Jeżeli chodzi o Polskę, to może jest trochę więcej tego wpływu zachodniego, możliwości realizacji i rozwoju. Na Ukrainie (na przykład ze względu na wizy) jest to trochę bardziej skomplikowane, jednak ostatnio widzę coraz więcej swoich rodaków, którzy pracują tu w zespołach, chórach czy jako soliści.

Ostatnio jednak coraz głośniejszy staje się problem migracji obywateli różnych państw do Polski. Nie zawsze są oni mile witani w naszym kraju. Jak to wyglądało lub wygląda z Pana strony?

Ja nigdy się nie czułem tutaj obco! W Niemczech czy Anglii czułbym się jak w gościach i musiałbym się adaptować, ale tak jak wcześniej wspominałem – nic dla mnie tu nie było obce. Nie miałem poczucia, że jestem gościem i może właśnie to mi pomogło, bo byłem od razu otwarty na wszystko. Może czasem problemy z legalizacją pobytu, te wszystkie karty… czasem przypominały mi, że jestem nie u siebie w domu, ale wszystko minęło. Teraz jest całkiem fajnie, całkiem domowo. Jestem u siebie od wielu, wielu lat.

Wracając do muzyki: jest ona dla Pana językiem, którym Pan coś mówi do widza, czy może z nim rozmawia?

Należę do śpiewaków, którzy wolą większe sceny (na małych mam wrażenie, że ktoś mi zagląda do buzi), ale czy ja coś wygłaszam? Raczej nie… Staram się być tym charakterem, tym człowiekiem, o którym śpiewam i którego gram. Staram się do widza donieść tę emocję, którą na muzykę chciał przenieść kompozytor, a także reżyser w inscenizacji. Czy czuję jakąś więź z widownią? Dobrze się to czuje, kiedy czasem, na jakąś sekundkę, możesz wyłączyć się z postaci i zobaczyć widownię, która jest zainteresowana tym, co robisz, co tworzysz. Wtedy jest takie poczucie, że dotarłeś do tych ludzi i coś im przekazujesz. Dalej do samego końca musisz trzymać ich w tym napięciu i mieć poczucie wykonanej misji, poczucie, że człowiek wychodzi z teatru z jakimś zastanowieniem… nad czyimś losem… losem bohaterów… losem sztuki.

A co, jeżeli ktoś opery nie rozumie? Jest ona przecież dość trudnym tworem.

Wtedy trzeba harować. Ja tak to nazywam. Czasem widownia jest nie taka, jak sobie ją wyobrażamy… Dość często tak jest. Zadaniem śpiewaka czy muzyka jest donieść tę ideę. Wtedy trzeba dawać z siebie wszystko.

Mimo wszystko?

Mimo wszystko! Trzeba tych ludzi zainteresować. Zdajemy sobie sprawę, że czasem ludzie chodzą do opery dlatego, że się chodzi do opery – bo tak się robi, bo tak jest fajnie, bo jest wieczór… Ale tak samo jest z kinem – idziemy czasem na premierę, a nie wiemy nawet, co to będzie. Dlatego ja staram się być uczciwy wobec widza, mieć poczucie, że oddałem wszystko tej sztuce i zrobiłem wszystko, co mogłem.

Nawiązał Pan wcześniej do Kościoła. Jest to dla Pana ważna sfera w życiu?

To jest dość trudne pytanie. W moim przekonaniu wiara jest dobra. Znam ludzi różnych wyznań i widzę, że nieważne, jak ten Bóg się nazywa – wiara w Boga, który jest nad nami, jest pomocna. Nie zawsze masz kogoś bliskiego koło siebie, ale masz kogoś, kto nie wiesz jak się nazywa czy wygląda, ale wiesz, że jest.

A czy ten kontakt z siłą nadprzyrodzoną – sacrum próbuje Pan przenieś na scenę?

To zależy od ról, które gram. Przed chwilą przysłali mi właśnie nagranie z „Fausta” Charles'a Gounoda, gdzie śpiewam Walentego. Oglądałem to nagranie i widzę, że są role, w których naprawdę jestem pod wpływem, może nie Boga, ale uduchowienia. Nawet gdy gram role demoniczne, to widzę, jak zmienia mi się głos, chód, wyraz twarzy i to jest niesamowite. Nadal nie rozumiem, jak to się dzieje i co się w ogóle dzieje, ale na pewno już kompozytor założył coś w tej muzyce. Gdy człowiek ją przepuszcza przez siebie, to może zagrać cierpienie, łagodność, śmierć, zło…

Czy sama opera może zapewnić kontakt z sacrum?

Jeżeli chodzi o muzykę, to jestem przekonany, że tak. Jeśli jednak chodzi o wizje i różne pomysły reżyserskie, to czasem mam wrażenie, że nie wszystko, co jest napisane w muzyce, jest przeniesione na scenę. Dlatego gdyby słuchać oratoriów, które są zazwyczaj wykonywane w wersjach koncertowych, z orkiestrą – to wtedy tak… Można poczuć… Można odnaleźć ten kompozytorski przekaz. W operze jest trudniej to uzyskać, bo każdy reżyser ma swoją wizję, każdy człowiek ma swoją energię, każdy śpiewak ma swój głos. Szczególnie we współczesnej operze przyjmuje się rozwiązania, które nie są wpisane w partyturę – i tak… Wtedy jest problem.

Czyli zbyt duża ingerencja człowieka zabiera to sacrum?

Chyba tak… Każdy chce zaistnieć w sposób „inny”. Nie mówię, że mamy mieć reżyserie z lat 50, bo to już było.

Ale czasem dać zaistnieć samej muzyce.

No właśnie! Można tę muzykę wesprzeć reżyserią; nawet we współczesnych realizacjach. Jest wiele nowoczesnych spektakli, w których niby wszystko jest po nowemu, ale ten balans między muzyką a reżyserią jest zachowany.

Zapomniałem właściwie zapytać: Jak Pan się czuje po wygraniu nagrody?

To było dla mnie dość niespodziewane, chociaż… Byłem wtedy w Moskwie. Zadzwonili do mnie, czy ja będę. Ja mówię: będę. I mówią, że ja mam coś zaśpiewać. Wtedy już mi coś się wydawało, że chyba… coś może być… (śmiech)
Nigdy nie wkręcałem się w te nagrody. Zawsze zajmowałem się muzyką, teatrem, sztuką i nie miałem po prostu na to czasu. Cieszę się, że dostałem tę nagrodę za rolę Don Desideria, bo naprawdę była to bardzo fajna praca, bardzo fajny pomysł i jest to po prostu fantastyczna opera. Oper komicznych polskich jest bardzo mało, a to jest właśnie typowa opera buffa, która co prawda jest napisana po włosku, ale przez Polaka!

A gdyby miał Pan obstawiać, to co zdecydowało, że zdobył Pan nagrodę?

Nie wiem. Wydaje mi się, że stworzyliśmy coś niebanalnego. Coś, co potrafi przykuć uwagę i chwytać za serce… Ale jak to było naprawdę… Nie mam pojęcia.

W takim razie pozostaje mi tylko pogratulować wygranej w imieniu całej redakcji.

Dziękuję.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.